Być kobietą na Śląsku - Katarzyna Bereta

Gramatyka polska przypisała Śląskowi rodzaj męski, w rzeczywistości przejawia on jednak o wiele więcej cech kobiecych. Jest kapryśny, gdy ukrywa skarby jak w legendzie o Szarleju, co zalał pokłady srebra w Bytomiu. Nieobliczalny, gdy jednym tąpnięciem zabiera matkom, żonom i córkom ukochanych synów, mężów i ojców. Mroczny, gdy rozkłada na niebie czarny trójkąt, pod którym powinna panować jedynie śmierć. Zmienny, gdy tuż za szerokimi łąkami Opolszczyzny zamyka krajobraz ramą z cegły familoków, by dalej zaskoczyć urozmaiconą przestrzenią Beskidu. Opiekuńczy i troskliwy, gdy daje pracę i chleb „na ziemi i pod ziemią”. Śląsk o wiele bardziej jest więc kobietą, Silesią. Nawet przemysłowe symbole regionu − kopalnia i huta − są rodzaju żeńskiego, choć ich wnętrza zaludniają głównie mężczyźni. Jak to zatem jest być kobietą na Śląsku?

Mąż i dom

Już na początku rozważań trzeba stwierdzić, że nie jest łatwo. Sfeminizowanie śląskiej ziemi na poziomie semantycznym i wytworzona tutaj kultura matriarchatu w niczym bowiem nie pomagają. Do dzisiaj w niejednym domu dziewczyna myśląca o studiach, karierze naukowej, artystycznej lub czasami nawet po prostu zawodowej może usłyszeć zdanie podobne do wypowiedzianego przez bohaterkę książki Marii Klimas-Błahutowej Przedmieście: „Ucz się, dzioucha, roboty. Czy to cię kiedyś twój chłop zapyta o obrozki? Nie. Ale o to, czy poredzisz uwarzyć i do porządku uprać i uprasować (…)”. Oczywiście cytat ten wpisuje się w socrealistyczną stylistykę powieści, niemniej mówi wiele o sposobie myślenia matek, które dla swych córek od pokoleń przewidywały głównie jedną drogę życiową: zamążpójście i prowadzenie gospodarstwa domowego.

Czy jest to zwyczaj ściśle śląski? Zdecydowanie nie. Należy go raczej utożsamiać z kulturą wiejską i wywodzącą się z niej kulturą robotniczą, które są charakterystyczne dla Górnego Śląska. To właśnie w tych dwóch kręgach dom jest najważniejszym miejscem, wokół którego wszystko się toczy. Jego rola wzrosła silnie w XIX wieku, kiedy to człowiek stał się uczestnikiem i świadkiem takich procesów, jak umasowienie, mechanizacja, urbanizacja, uprzemysłowienie. Krystyna Kossakowska-Jarosz w książce Śląsk znany, Śląsk nie znany pisze: „Kult rodziny, domu, bliskich związków pokrewieństwa, swojskości, jako przeciwstawienie miejskiemu molochowi – anonimowości, grożącemu rozbiciem więzów rodzinnych, stanowił (…) jeden z głównych wątków (dziewiętnastowiecznej − przyp. KB) kultury masowej”. I można powiedzieć, że przetrwał on nie tylko w obyczajowości śląskich rodzin w XX wieku, ale również w literaturze i filmie poprzedniego stulecia. Nie brakuje przecież powieści, różnego rodzaju wspomnień, esejów oraz obrazów filmowych, w których podkreśla się ową śląską rodzinność i buduje wokół niej fabułę lub czyni ją osią rozważań.

Negatywne skutki matczynego wpływu

Ten swoisty kult domu ma także swoją złą stronę, o której częściowo już wspomniałam. Jest nią wychowywanie dziewczyn na kobiety wyłącznie skupiające się na obowiązkach matki i żony. Nie byłoby to jeszcze najgorsze − wiele jest bowiem kultur na świecie, w których piękna płeć jest strażniczką domowego ogniska, a brzydka biega za zwierzyną po dżunglach lub stepach − gdyby nie dalsze konsekwencje matczynego wpływu na dorastające córki.

Bywa mianowicie tak, że dążenie rodzicielki do wydania za mąż swej latorośli jest niezwykle silne, jak chociażby w powieściach Janoscha Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny oraz Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka. Wszystko inne − w tym osobiste szczęście − schodzi wtedy na plan dalszy, a rodzina młodej panny upita swym matrymonialnym sukcesem śpiewa radośnie: „Byle momy zięcia, co nom bydzie pranie proł”. Bywa, że organizacja wesela jest centralnym wydarzeniem rodzinnego życia, a gospodyni wykorzystuje uroczystość weselną do pochwalenia się przed sąsiadami swoją hojnością, gospodarnością, zdolnościami kulinarnymi czy urodą córki, jak w książce Horsta Bienka Pierwsza polka i w drugiej wspomnianej powieści Janoscha. Wreszcie może być również tak, że matka sama wybiera narzeczonego, kierując się przy tym własną sympatią (przykładem może być Świętkowa, która uznała Detleva Hübnera za najlepszą partię dla swej najmłodszej pociechy − Tekli) lub niechęcią do ukochanego córki. W drugim przypadku matka potrafi w taki sposób pokierować krokami dziewczyny i zewnętrznymi okolicznościami, że doprowadza do jej zamążpójścia z kimś zupełnie innym niż ten, kogo młoda sama pokochała.

Podobna historia miała miejsce w życiu mojej babki. Urodzona w Chorzowie zakochała się w chłopaku z Sosnowca. Postawa mojej prababki w kwestii ich znajomości i ślubu była nieugięta. Zdobyła się więc na iście szatański sposób, bo przechwytywała pocztę sosnowieckiego amanta do jej córki i przechowywała ją głęboko ukrytą w bieliźniarce. Brak kontaktu pomiędzy zakochanymi skutecznie doprowadził do osłabienia uczucia i w końcu jego naturalnej śmierci. Dopiero wówczas, przypadkiem, babcia odkryła listy do niej adresowane, ale było już za późno.

Niełatwe było zatem życie śląskich kobiet, bo w dużej mierze niesamodzielne. Można powiedzieć, że w wielu wymiarach codziennej egzystencji znajdowały się pod silnym wpływem kulturowych norm, a czasami ich życie stawało się częścią obyczajów, tradycji, rodzinnych czy społecznych nakazów. Tak przynajmniej ukazuje je literatura. Powieścią opowiadającą o próbie zerwania z wyznaczonym przez otoczenie losem jest Ziemia Elżbiety Poli Gojawiczyńskiej. Chociaż nie jest w pełni udaną prozą, posługuje się bowiem stereotypami Górnoślązaczek, które już w międzywojniu − jak pisze Zdzisław Hierowski − zostały odrzucone przez czytelników jako nazbyt obce i niepasujące do wytworzonego wcześniej ideału, jednak pokazuje, że młoda Ślązaczka może mieć inne priorytety, marzenia, ambicje niż jej matka, babka czy najbliższe sąsiedztwo. Oczywiście nie można zapominać, że Ziemia Elżbiety to przede wszystkim powieść należąca do nurtu realizmu społecznego lat trzydziestych, a dążenia tytułowej bohaterki do zerwania z rodzinną tradycją w dużej mierze wpisują się w społeczne przemiany tamtych lat oraz pragnienia zawodowej i mentalnej niezależności kobiet. Elżbieta staje się przez to typem kobiety jako takiej, nie zaś szczególnie związanej ze Śląskiem.

Naukowa, społeczna i polityczna kariera

Czasami którejś udawało się jednak osiągnąć zamierzony cel, np. zdobyć wyższe wykształcenie lub zrobić karierę naukową czy artystyczną, ale droga do tych nietypowych niegdyś na Śląsku osiągnięć nie była łatwa. Przykładem może być chociażby historia Doroty Simonides, którą interesująco opisała we wspomnieniowej książce Szczęście w garści. Z familoka w szeroki świat. Profesor nauk humanistycznych, wybitna folklorystka, posłanka na Sejm, senator pięciu kadencji, członek Komitetu do Spraw Demokracji, Praw Człowieka i Kwestii Humanitarnych OBWE urodziła się w dzielnicy Katowic − Nikiszowcu, którą wielu utożsamia ze stereotypami utrwalonymi chociażby przez Lecha Majewskiego w filmie Angelus, ale równie wielu dostrzega w niej duchową głębię, niezwykłą atmosferę podobną do Giszowca opisanego przez Małgorzatę Szejnert w Czarnym ogrodzie. W gronie kobiet związanych ze Śląskiem, którym udało się uczynić wyjątkowy atut ze swoich regionalnych korzeni, rozwinąć naukowo lub zawodowo, a często i rozsławić region poza jego granicami poprzez działalność polityczną czy społeczną znajdują się niewątpliwie m.in. Krystyna Bochenek, Krystyna Doktorowicz oraz Maria Pańczyk-Pozdziej. Coraz potężniejsze jest grono badaczek z różnych dziedzin pochodzących ze Śląska, pracujących nie tylko w lokalnych uczelniach. Nie można też pominąć milczeniem tych kobiet, które tu przyjechały z innych regionów i pozostawiły w śląskiej kulturze i nauce niezatarty ślad, jak chociażby Zofia Kossak czy profesor Irena Bajerowa.

Być nauczycielką

Nie tak dawno trudno było na Śląsku także nauczycielkom. Obraz szkolnego personelu nabiera szczególnie przygnębiających rysów pod piórami Gustawa Morcinka (Wyorane kamienie) i Kazimierza Gołby (Młodzieżowcy). Pierwszy autor literackie symbole oracza i kapłana, używane w odniesieniu do pedagogów, przedstawia jako „(…) blagę i kłamstwo, którymi karmi się kandydatów do zawodu (…)”, jak pisze Krystyna Heska-Kwaśniewicz. Nauczycielki z jego prozy to nie żadne „wyorane kamienie”, ale przede wszystkim gruźliczki − przyszłe, obecne lub byłe. Warto odnotować pełne realizmu, ale i bolesnej drwiny „opowieści Szeherezady”, snute przez Wandę, Jankę i Bronkę − hospitalizowane rechtorki. Najbardziej zaprawiona kpiną jest riposta Bronki na wyznanie Wandy o pragnieniu wstąpienia do klasztoru. Koleżanka stwierdza: „Szkoda, żeś nie poszła. Nie miałabyś gruźlicy, a wybrałabyś najlepszą cząstkę, o dziewico!”. Możemy odczytać w tym cytacie wyraźną aluzję do przypowieści o Marcie i Marii. Przy czym ewangeliczny wybór Marii jest rzeczywiście najlepszą cząstką. Wybór Wandy to jakby groteskowa namiastka poświęcenia i czystości, gdyż nauczycielstwo nie dało jej nic w zamian za dobrowolne oddanie się na służbę oświacie. To, co miało być jej „najlepszą cząstką” jako kobiety-nauczycielki, a więc szacunek i poważanie − nigdy się nie pojawiło. W ich miejsce natomiast państwo obdarzyło ją ustawową samotnością (ustawa Sejmu Śląskiego z 1926 roku), poświęcenie zaś doprowadziło do choroby. Zamiast obiecywanej i oczekiwanej symboliki Heleny, Sofii i Marty codzienność wpisała ją w obraz umarłej dziewicy. Taki był los kobiet pracujących w oświacie jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym. Dziś może nie ma już gruźlicy i nikt nie zwalnia z powodu zamążpójścia, jednak praca w szkole, zwłaszcza w dzielnicach tak biednych i z tak wieloma problemami społecznymi, jak Chropaczów, Lipiny, Szopienice, tzw. chorzowska Cwajka, to czasami wyzwanie ponad wątłe siły płci pięknej, a przecież to ona przede wszystkim poświęca się wychowaniu i edukacji.

Być wdową

Mimo wielu widocznych zmian społecznych nadal trudno jest być kobietą na Śląsku. Niełatwo jest bowiem być wdową samotnie wychowującą potomstwo, gdy mąż zginął w górniczych podziemiach. Trzeba dodać, że dawniej mógł jeszcze stracić życie w biedaszybie lub na wojnie w mundurze Wehrmachtu. Literatura i film utrwaliły wiele sylwetek samotnych matek okrytych żałobnym kolorem. W filmie Antoniego Halora Siedem zegarków Gustawa jest wyjątkowa scena: torami należącymi prawdopodobnie do kopalni wiezione są liczne trumny z ciałami karwińskich górników, a za nimi sunie milczący pochód czarnych postaci: matek, żon, córek, sióstr. To obraz zaczerpnięty z Czarnej Julki Gustawa Morcinka, sama zaś historia tragicznego wypadku w Karwinie w 1894 roku nie opuszczała wyobraźni pisarza i znalazła swoje odbicie w niejednej jego fabule. Należy wspomnieć, że wciąż świeża w pamięci Ślązaków jest katastrofa, do której doszło 21 listopada 2006 roku w Rudzie Śląskiej Halembie. Ziemia zabrała wówczas 23 mężczyzn. Jak wyglądał rudzki kondukt żałobny? Jak wygląda życie kobiet, dla których osiem lat temu świat wywrócił się do góry nogami? Wiedzą o tym jedynie one same. I niech tak pozostanie!

A ileż jeszcze takich konduktów było i będzie…?!

Podczas II wojny i tuż po niej

Niełatwo jest rozłączyć się z synem czy młodym małżonkiem i posłać go na front. O takiej konieczności opowiada z kolei książka Alojzego Lyski Duchy wojny. Na roli pozostaje teściowa z synową i nowo narodzonym wnukiem. Kobiety samodzielnie zajmują się gospodarką w trudnych czasach okupacji niemieckiej, cały czas czekając na powrót Alojza z Wehrmachtu. Jednak bieda im podobnych nie skończyła się wraz z ogłoszeniem pokoju.

Nowa władza ludowa pokazywała rodzinom, w których mężczyźni nosili niegdyś mundur hitlerowskiej armii lub której członkowie podpisali volkslistę, że są ludźmi gorszego gatunku, niepożądanymi w socjalistycznej ojczyźnie. Jedną z najtragiczniejszych artystycznych wizji opisujących tamten okres jest sztuka Ingmara Villqista Miłość w Königshütte. Elwira − więźniarka Obozu Zgoda w Świętochłowicach, grana przez Darię Polasik − to postać, która skupia w sobie cały dramat kobiet pozbawionych po wojnie jakiejkolwiek pomocy, rzuconych na pastwę losu. Czym bowiem zawiniła ta młoda dziewczyna? Tym, że nie miał jej kto bronić podczas okupacji i po niej, że dawała sobie radę, jak umiała najlepiej, że chciała przeżyć wojnę? A może kupiła 10 kg cukru jak kobieta skazana za taki właśnie czyn na 18 miesięcy obozu, dla której Morcinek wyprosił ułaskawienie?

II wojna światowa i nazistowska ideologia chyba najbardziej doświadczyły płeć piękną na Śląsku, gdyż postawiły ją przed koniecznością dokonywania wyborów, jakich dotąd nie musiała czynić i do których nie była w ogóle przygotowana. Groteskowo ukazuje ten problem Janosch w Cholonku. Stanik z Michcią wiodą wystawne życie podczas okupacji dzięki wstąpieniu męża za namową Detleva do partii faszystowskiej. Ten wybór okazuje się jednak zgubny w chwili wkroczenia na teren Śląska Armii Czerwonej. Powieść ukazuje zagubienie i brak kręgosłupa moralnego Michci, ale czy jest ona wyobrażeniem Ślązaczki jako takiej w tamtym czasie? Zdecydowanie nie. Istnieją świadectwa wielu bohaterskich i patriotycznych postaw kobiet, które pomimo biedy i zagrożenia życia nie podpisały volkslisty, które broniły polskości swego domu, które angażowały się nawet w podziemną walkę. Ponadto wiele podpisało dokument tylko dlatego, by uratować siebie i dzieci. Taką postawę rozgrzeszał sam biskup katowicki − Stanisław Adamski. Nie można oczywiście zupełnie wykluczyć istnienia pojedynczych przypadków takiego zapatrzenia w hitlerowskie Niemcy, jakie reprezentowała chociażby Klara Krauze z opowiadania pod tym samym tytułem autorstwa Wilhelma Szewczyka. Równocześnie trzeba jednak pamiętać, że tytuł ten należy do prozy realizmu socjalistycznego, a więc odznacza się silną tendencyjnością.

Być matką w czasach kryzysu

Sporym problemem była również bieda międzywojnia, chociaż można odnaleźć w literaturze opisy kobiet, które przeżywały ją mężnie, z poświęceniem i niezłomnością. Dobrym przykładem jest Otrembina z powieści dla młodzieży Po kamienistej drodze Morcinka, wzorowana na matce autora − Mariannie. Bohaterka poszukująca węgla na hałdzie, wykopująca ziemniaki, piorąca bieliznę w bogatszych domach, sprzątająca kancelarię, wydająca narzędzia z kopalnianego magazynu oraz mieszkająca w zapleśniałej suterenie to postać stale krocząca „po kamienistej drodze”. Równocześnie to kobieta twardsza od kamienia, której życiowe przeciwności nie kruszą charakteru, nie rozłupują psychiki, nie żłobią bruzd w sercu, ale utrwalają miłość do jedynaka i gotowość do poświęcenia. Wyjątkowość Morcinkowego obrazu matki polega na tym, że wraz z „twardością” Otrembowej poznajemy także żar jej serca, które nie hardzieje, nie przemienia się w nieczuły kamień, ale będąc wyjątkowo silne, pozostaje czułe i łagodne. Im bardziej kamienista była jej droga, tym większa rozpalała ją miłość. Taką wizję autor oparł na osobistych doświadczeniach. W eseistycznym zbiorze Listy z mojego Rzymu zapisał: „(…) przypominam sobie swoją matkę (…). Oczy jej były szare i ogromnie mądre. Dłonie (…) chropowate, spracowane, twarde w dotyku, lecz jak bardzo łagodne, ciche i radosne!... A jej serce! Nie, w ludzkiej mowie nie znajdziesz już na to określenia. Znalazł je chyba młody Michał Anioł, kiedy (…) przystąpił do bryły białego marmuru, by wyrzeźbić (…) «Pietę»”.

Literackie urzeczywistnianie wspomnień

Podobnych obrazów matek, babek czy ciotek − zapracowanych w domu, w polu, w jakimś zakładzie pracy, mądrych życiowo, oddanych rodzinie i bliźnim, potrafiących umiejętnie pokierować swoim potomstwem, tworzących wyjątkową atmosferę domowego ogniska, mających zawsze w zanadrzu mnóstwo opowieści, legend, wiców, autorek doskonałych potraw, których smak towarzyszy dzieciom jeszcze w dorosłości − takich obrazów utrwaliła literatura chyba najwięcej. W każdym razie więcej niż owych złych i smutnych przykładów, o których pisałam na początku. Wystarczy wspomnieć ciotkę Cilę z książki Stefana Szymutki, babcię Franciszkę z Lajermana Aleksandra Nawareckiego, matkę Rozalię ze wspomnień Doroty Simonides Szczęście w garści, pobożną ciotkę Rozalię i nieco surową babkę Annę z Piątej strony świata Kazimierza Kutza czy szereg kobiet opisanych w Czarnym ogrodzie Małgorzaty Szejnert. Równie odważna i niezłomna była wdowa po Wałoszku z Wyrąbanego chodnika Morcinka. One wszystkie są eseistycznym lub literackim urzeczywistnieniem wspomnień naszych własnych babek i ciotek oraz tęsknoty za prawdziwym domem, w którym mieszkaniec i gość czują się jednakowo bezpiecznie. Są dobrą stroną kultu swojskości tak charakterystycznego dla kultury Górnego Śląska. Są także próbą mityzacji kraju lat dziecinnych, poszukiwania kulturowych sensów smaków, zapachów, dźwięków i obrazów, które zapamiętało się z babcinych czy matczynych ramion, fartuchów, kuchni i ogródków.

Kobiety wypełniają pamięć śląskich dzieci

Nie szkicowano by jednak takich portretów, gdyby nie fakt, iż to głównie kobiety wypełniały i wypełniają pamięć śląskich dzieci. Mężczyźni są w dużej mierze wielkimi nieobecnymi. Rzadka bytność ojców w domu była celebrowana w robotniczych rodzinach specjalnymi rytuałami, które znalazły swoje odbicie w literackich opisach oraz filmowych kadrach. Klasyczna jest już chyba scena z Perły w koronie Kazimierza Kutza, gdy Jaś wraca z szychty do domu. Oczywiście, jest to obraz oparty na stereotypie, który znacząco zuboża artystyczny przekaz i upraszcza psychologiczny portret, ale równocześnie pewne jego komponenty sprzyjają nawiązaniu porozumienia pomiędzy twórcą a odbiorcą. W tym sensie są przestrzenią wspólną dla obu uczestników kulturowej komunikacji. Tomasz Bocheński pisze wręcz, że „(…) gwarantują [one − przyp. KB] bezpieczną komunikację wewnątrz grupy (…)”. Ich powielanie zaś nie wyczerpuje owej kliszy, ale utrwala ją. Dopiero wówczas, gdy naruszenie wyobrażenia nikogo nie prowokuje, możemy mówić o jego zużyciu.

Współczesny Śląsk

Powstaje zatem pytanie: czy współczesnych mieszkańców Śląska podobne sceny poruszają jeszcze do jakiejś ożywionej dyskusji? A może powielane wielokrotnie schematy zużyły się? Może Ślązacy są już zupełnie inni? A wraz z nimi i śląskie kobiety? Może obecne tutaj co najmniej od czasów reformacji europejskie wpływy kulturowe doprowadziły do umniejszenia znaczenia i osłabienia wyrazistości cech regionalnych? Może postawy takie, jakie reprezentowały Marianna Morcinek, Elżbieta Lukrecja (opisana przez Zofię Kossak w zbiorze Wielcy i mali) czy św. Jadwiga (sportretowana przez powieściopisarkę w Legnickim polu), zachowały się jedynie w legendach, listach i osobistych mitach? Może coraz częściej bliżej nam − kobietom − do Zuli Kornackiej, której tragiczną drogę do kreacji femme fatale nakreślił w Młodzieżowcach Kazimierz Gołba? Może więcej jest w nas Celindy z Historii Ondraszka Szebesty, zbójnika Zofii Kossak albo też jakichś często niezrozumiałych melancholii, jak u kobiet kreślonych przez Leona Wantułę?

Gdybym miała prawo wyboru, pozostawiłabym przy życiu dawny świat, nawet jeśli był on w dużej mierze jedynie pobożnym życzeniem, usakralizowanym wspomnieniem, mityzacją domu czy legendotwórczą opowieścią. Nawet, jeżeli wszystkie opisane babki, ciotki i matki nie były w rzeczywistości takie dobre, ich kuchnie takie czyste, ich bieżniki wykrochmalone, a rolady doskonałe. Tamten świat był wprost stworzony do mitów, dzięki czemu dawał się oswoić. W takim swojskim krajobrazie człowiek mógł zaś łatwiej się odnaleźć i pewniej zakorzenić. Natomiast dzisiejszy − z wielorakim zagubieniem, wykorzenieniem, bezdomnością, brakiem wierności, wirtualnością, deficytem więzi, obcością i społeczną znieczulicą − sprzyja chyba jedynie nerwicy, depresji i wszelkiego rodzaju uzależnieniom. Jaki więc może być chleb z tej mąki?


K. Bereta: Być kobietą na Śląsku. „Śląsk” 2014, nr 11 (228)