O problemach z czwartym wymiarem - Katarzyna Bereta

Podczas tegorocznej Gali Złotych Masek w Teatrze Śląskim naszła mnie pewna nieodkrywcza wszakże myśl, ale zobaczyłam ją nagle zmaterializowaną. Rozmawiając przed uroczystością z koleżanką, stwierdziłam, że wytworzyły się nam dwa światy równoległe: realny i wirtualny, co ona oczywiście potwierdziła. Jednak ja w tym momencie bardzo wyraźnie zobaczyłam ten wypełniony po brzegi teatr jako scenę wirtualnych rozmów, maili, esemesów, lajków na portalach społecznościowych, hejtowania, wzajemnego podgryzania się, plotkowania, publikowania zdjęć, które mają kogoś ośmieszyć itd. Ci sami ludzie, którzy w tej świątyni sztuki całują się w rączki, kłaniają, opowiadają o swoich wielkich osiągnięciach, za chwilę zrzucą maskę realną, by założyć wirtualną, w której nie całują już rączek, nie kłaniają się, narzekają na swoje problemy itd. Albo odwrotnie. Ci, którzy w rzeczywistości nie poznają znajomych, unikają spojrzeń, zapominają pozdrowić, może nawet wstydzą się, gdy przechodzą na drugą stronę ekranu, nagle stają się serdeczni, życzliwi, wylewni, lajkują, komentują, słodzą, kadzą tym, których chwilę temu nie poznawali w tłumie.

To, o czym pisała dotąd literatura science fiction lub pokazywały filmy tego samego gatunku, stało się faktem. Mamy czwarty wymiar. I jest on mierzalny, sprawdzalny, ma historię, utrwalony jest na Wielkim Serwerze Wielkiego Brata.

 

Ktoś powie, to już było. Ludzie prawdopodobnie od zarania tworzyli dwa światy równoległe: oficjalny i prywatny. Uwidacznia się to szczególnie w systemach totalitarnych, w których wytwarza się niejako automatycznie tzw. podwójne myślenie. Spełnia ono funkcję wentylu bezpieczeństwa. W sytuacji narzuconego języka dezinformacji i propagandy oraz wymuszonego posłuszeństwa publicznego musi powstać przestrzeń wolności. Generuje się ona tam, gdzie macki władzy nie sięgają, a w każdym razie, gdzie wydaje się, iż nie sięgają − w umyśle. Czasami też w gronie najbliższych, choć tu już istnieje pewien stopień niebezpieczeństwa bycia zdradzonym. Siebie samego nikt raczej nie zdekonspiruje, choć bywają zapewne tortury, które potrafią wydobyć z człowieka wszystko: całą prawdę i każde kłamstwo.

Ważne jest jednak stwierdzenie, iż owo podwójne myślenie jest potrzebne dla odreagowania zafałszowanej, upolitycznionej i posługującej się gwałtem rzeczywistości społecznej. Do czego zatem jest nam konieczny współczesny czwarty wymiar? Czemu służy to przechodzenie na drugą stronę ekranu i tworzenie alternatywnych osobowości? W jakim celu odbijamy nasze prawdziwe życie w tym wirtualnym lustrze? By uzyskać negatyw lub pozytyw tego, co robimy na co dzień, tego, kim jesteśmy, jacy jesteśmy? Tylko po co? Może właśnie z tym samym zamysłem, z jakim w systemie totalitarnym powstawało podwójne myślenie… Może nasza rzeczywistość społeczna stała się już tak zafałszowana, upolityczniona i posługująca gwałtem, że trzeba znaleźć sposób na ucieczkę z niej w świat, który wymyślimy sobie wreszcie sami…?!

Jednak problem polega na tym, że jest to tym razem masowy exodus. I jego zbiorowość jest szczególnego rodzaju. W okresie komuny, owszem, także większość społeczeństwa migrowała do swojego wnętrza. No, ale właśnie: do swojego wnętrza! Ta wędrówka skutkowała często niezwykle bogatym życiem duchowym poszczególnych jednostek, a gdy były jeszcze uzdolnione artystycznie, to wybitnymi dziełami, funkcjonującymi w tzw. drugim obiegu lub czekającymi na lepszy czas (patrz chociażby Zniewolony umysł Czesława Miłosza). To bogactwo i dojrzałość poszczególnych osób brały się jednak ze zwrócenia się do siebie. Każdy do własnego wnętrza, ale z intencją rozbicia systemu od środka, z zamiarem wytworzenia kulturowego, intelektualnego, naukowego podziemia.

Dzisiaj wszyscy wyemigrowaliśmy niejako do jednej wspólnej bani, klosza, pod którym wytworzyliśmy wirtualną nową ziemię obiecaną. Myślę, że taka właśnie była idea początkowa tej ucieczki. Przedostać się do lepszej rzeczywistości, do wymiaru wolnego od skażenia dewiacjami społecznego życia. Wyobrażaliśmy sobie, że po tej drugiej stronie lustra będzie świat prawdziwie wolny. Tymczasem, udając się tam zbiorowo, przenieśliśmy ze sobą modele znienawidzone po tej stronie zwierciadła. Bo wszędzie, gdzie jest grupa, chociażby nawet wirtualna, zaczynają działać mechanizmy psychologiczne, które ustalają hierarchię, podział ról, wybierają lidera lub liderów, ustalają zasady funkcjonowania grupy itd. Z czasem zaczyna pojawiać się także destrukcja − ktoś próbuje te zasady zmienić, znieść, podkopuje autorytet przywódcy, podważa sensowność praw itd. Każda grupa faluje więc od organizacji, przez dezorganizację, do ponownej organizacji. I tego nie zmieni żadna wirtualna czy realna arkadia.

Każda kraina czarów początkowo urokliwych i wciągających, jeśli będzie zaanektowana przez grupę, prędzej lub później zamieni się w pole śmierci. Nie da się bowiem stworzyć świata idealnego, choćbyśmy wygenerowali jeszcze piąty i szósty wymiar, jeśli nie zwrócimy się do własnego wnętrza, nie zaczniemy budować w głąb, nie wypracujemy najpierw w sobie tego ideału, z którym chcielibyśmy obcować na zewnątrz.

O tej prostej mądrości wiedział człowiek już od zarania i to pod każdą szerokością geograficzną! Czyż nie tego właśnie uczą nas wszystkie religie i szkoły filozoficzne, nakazując nam pracę nad sobą − nie sąsiadem, światem, ale nad własnym wnętrzem, duszą, sercem, umysłem…?! Czwarty wymiar zatem istnieje, ale może powinniśmy go bardziej poszukiwać w sobie… Może wówczas codzienność stanie się znośniejsza i niepotrzebne będą ucieczki w fikcję?