Wieloświaty - Katarzyna Bereta

Jednoaktówka

Osoby:

On

Ona

Akcja toczy się na prawie pustej scenie, która jest symbolem miejsca uniwersalnego. Na środku stoi jedynie stara ławka. Obie postacie są ubrane w proste i nierzucające się w oczy stroje. Istotny jest dialog pomiędzy nimi, a nie ich wygląd.

On

Czy ja pani nie przeszkadzam?

Ona

Skąd ten pomysł, że mógłby pan przeszkadzać? Jesteśmy w miejscu publicznym, a więc ma pan takie samo prawo przebywania w nim jak ja.

On

To nie zmienia faktu, iż mogę być natrętem, gdy tak przysiadam się do pani.

Ona

Gdybym potrzebowała samotności, nie wybrałabym miejsca, w którym nietrudno o spotkanie z innymi. Lub gdybym odczuwała wstręt do obcych, także nie przyszłabym tutaj.

On

A zatem pani potrzebuje towarzystwa. Pani lgnie do ludzi.

Ona

„Nie potrzebuję samotności” i „potrzebuję towarzystwa” to nie to samo. Po prostu akceptuję świat takim, jaki jest. Skoro są miejsca, w których nie uniknę kontaktu z obcymi, a równocześnie nie mam ochoty na zamykanie się w pustelni, przyjmuję ze spokojem ewentualność spotkania kogoś w publicznej przestrzeni, choć równocześnie nie poszukuję towarzystwa celowo.

On

Pani sądzi zatem, że wie, jaki jest świat?

 

Ona

Z grubsza, tak...

On

Bo wie pani, ja nieustannie zastanawiam się, w jakim świecie żyję...

Ona

To znaczy...?

On

Dajmy na to, że budzę się we własnym łóżku. Godzina 5.30. Rozpoczynam codzienny rytuał: toaleta, śniadanie, prasa, spacer, praca, potem jakiś szybki lunch, znowu praca, spacer, zakupy, lektura, kolacja, toaleta, sen... Nudne, prawda?

Ona

Nie, dlaczego?

On

Gdy budzę się tak już po raz tysięczny, wydaje mi się, że nic nie może mnie zaskoczyć. Że moje życie zostało raz na zawsze rozpisane na tę jednoaktówkę. Świat zdaje się być wielkości okręgu, jaki mogę zatoczyć wokół siebie własnymi ramionami...

 

Ona

Tak czuje chyba większość ludzi. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Właśnie na tym opieramy naszą znajomość świata, że jest przewidywalny...

On

A jednak zdarzają się sytuacje, które burzą codzienny rytuał i wtedy nasza pewność pryska jak bańka mydlana. A kiedy pewność chociażby raz zostanie zachwiana, kiedy w logiczny i uporządkowany ciąg zdarzeń wbije się choć jeden malutki klin, pojawi się jedna szczelina, o!, wtedy już nie można tak śmiało twierdzić, że coś się wie niezbicie, że zna się coś na wylot! Każda wątpliwość każe nam rozpoczynać proces poznawania od początku. Doszukiwać się jakiegoś błędu poznawczego lub fałszywego wniosku we wcześniejszym zbieraniu danych i rozumowaniu na ich podstawie. Jeżeli bowiem przyjmiemy, że logika jako metoda wnioskowania jest najlepsza, to wszelkie białe plamy czy czarne dziury, na które po drodze natrafiamy, powinny nas skłaniać do refleksji, że albo źle posłużyliśmy się metodą, albo pominęliśmy jakieś dane, albo świat jest inny niż sądzimy. Może jest nielogiczny...? A może ma wiele wersji...

Ona

Wiele wersji? Że niby moglibyśmy przeżywać nasze życie na wiele różnych sposobów? I po to właśnie istnieje reinkarnacja, byśmy mogli odegrać wszystkie te scenariusze?

On

Kto mówi o reinkarnacji!? Ja mówię tylko o wielu różnych opcjach, o wielu światach...

Ona

Równocześnie?

On

Otóż to! Tylko równoczesne istnienie kilku wariantów może wytłumaczyć zachwianie logicznego ciągu, może tłumaczyć pojawiające się regularnie wątpliwości i błędy w rozumowaniu!

Ona

Nie rozumiem!

On

Co jakiś czas nieświadomie zbaczamy z raz obranej ścieżki rozumowania i trafiamy na alternatywny szlak, który rozpoczął się w tym samym miejscu, co nasz, ale potem rozszedł się z naszą ścieżką, tworząc równoległą. Więcej nawet! Także i ta droga w końcu się rozgałęzi i możemy z głównej trasy zejść na kolejną boczną odnogę. I tak...

Ona

...w nieskończoność?

 

On

Tego właśnie nie jestem pewien... Kiedy powiedziałem, że nie wiem, w jakim świecie żyję, o to mi chodziło... Nie wiem, czy jest to wieloświat skończony czy nieskończony! Bo z pewnością nie żyjemy w jedynej słusznej rzeczywistości!

Ona

No, tego to już akurat nauczyła nas historia. I to wielokrotnie! I bardzo dotkliwie...

On

Och, pani spłaszcza zagadnienie do problematyki polityczno-społecznej, a ja myślę raczej o fizyce czy nawet metafizyce! Nie dziwi mnie brak perspektywy fizycznej czy matematycznej u kobiety, ale metafizyka jest chyba wpisana w waszą naturę? To mężczyznom zarzuca się nazbyt dosadne i techniczne, by nie rzec – fizjologiczne traktowanie rzeczywistości... Damy są przecież dużo bardziej subtelne i wrażliwe...

Ona

Cóż... A może w tym miejscu pojawia się wątpliwość, która powinna panu dać do myślenia, czy aby pana poprzednie sądy o kobietach nie powstały na fałszywych przesłankach...? Może nie ma czegoś takiego jak kobiecość jako taka, może jest wielokobiecość? Może istnieje wiele rozmaitych, i podkreślmy – równorzędnych, modeli niewiast? To by zresztą tłumaczyło bogactwo, z jakim niewątpliwie ma pan do czynienia na co dzień. Bo czyż zetknął się pan chociaż z dwiema takimi samymi damami? Czyż każda nie jest odrębnym mikrokosmosem, który trzeba poznawać zawsze od początku i indywidualnie?

 

On

Tak... i jeszcze to nie gwarantuje sukcesu! Bywa, że poznaje się jakąś pannę dajmy na to rok, dwa, dziesięć lat, a na koniec znajomości i tak okazuje się, że żyliśmy z kimś zupełnie innym, niż nam się wydawało przez cały ten czas!

Ona

Tym razem to pan spłyca problem. Co więcej, pan się jawnie naigrywa z kobiet. A ja całkiem poważnie mówię o wielokobiecości. I bynajmniej nie myślę o żadnym genderze czy innych filozoficzno-psychologicznych nowinkach. Dlaczego tylko jeden model kobiecości miałby być właściwy? I co to znaczy właściwy!? Dla kogo? Dla nas? Czy dla was? Dlaczego tylko jeden typ urody, styl bycia, profil osobowości miałyby wyznaczać jakiś kanon, jakieś damskie status quo? A co z całą rzeszą osób, które się w tym modelu nie mieszczą? Czy odmienna uroda, sposób bycia, charakter przekreślają ich kobiecość? No i z którego kręgu kulturowego wybierzemy tę superkobietę, heroinę czy też, jak pan woli, everywoman? Oczywiście preferowałby pan w tej roli białą Europejkę i to najlepiej Zachodnioeuropejkę?! Bo rozumiem, że tak egzotyczne przykłady, jak Inuitka czy Negrytka, nie są w ogóle brane pod uwagę...!

On

No, wie pani! Takie podejście do człowieka skazuje ludzkość na nierozwiązywalne i permanentne nieporozumienia. Wszystko w tym modelu okazuje się bowiem względne i co gorsza − nieposiadające żadnego wspólnego mianownika. Jeśli tak byłoby w rzeczywistości, jak pani mówi, to nie tylko nie można by znaleźć wspólnej płaszczyzny porozumienia, nie tylko groziłaby nam dyktatura ego, ale nade wszystko świat stałby się niemoralny. Bo nie można oczekiwać odpowiedzialności moralnej od osób, których nie łączy żadna wspólna zasada, idea czy prawo. Co miałoby być wyznacznikiem normy, co decydowałoby o jej złamaniu, jeśli świat byłby zbiorem autorytarnych jednostek, które same dla siebie są granicą prawa? Nie!, zasada wieloświatów dotyczy istnienia rzeczywistości jako takiej i jej wielu alternatyw! Ale człowiek w tych rozmaitych wymiarach jest zawsze i wszędzie taki sam, ma w sobie jakąś homogeniczność ontyczną, coś, co wyznacza jego status quo jako osoby, choć równocześnie jednostkowo różnimy się pomiędzy sobą.

 

Ona

Tak byłoby, gdyby założyć, że świat musi być moralny. A przecież w którejś ze swych alternatyw może być pozbawiony jakiejkolwiek etyki. Może być wcieleniem samego zła!

On

O! I tu pani błądzi! Nie ma świata, który byłby wcieleniem zła, bo zło jest brakiem dobra! Zło nie istnieje samo z siebie, podobnie jak nie istnieje ciemność, która jest tylko brakiem światła, i nie istnieje zimno, które jest tylko brakiem ciepła. A zatem na świecie musi istnieć dobro, aby w pewnych miejscach mogły wystąpić jego deficyty, potocznie zwane złem. Skoro zaś nie może istnieć świat tylko zły, to nie może też istnieć świat pozbawiony moralności, bo wszędzie tam, gdzie jest dobro i zło, pojawiają się też zasady pozwalające na rozróżnianie tych dwóch stanów. Właściwie to nie pojawiają się, a są obecne tak jak prawa natury i tak jak te prawa po prostu odkrywamy je.

Ona

W takim razie mogą istnieć światy równoległe, w których jest doskonałe porozumienie pomiędzy ludźmi i w których tego porozumienia nie ma. I być może także nasza rozmowa jest dowodem na istnienie ich obu, bo przecież cały czas płynnie przemieszczamy się pomiędzy zrozumieniem a jego brakiem. Raz ja pana nie rozumiem, raz pan mnie, raz oboje jesteśmy zgodni, raz rozmijamy się w naszych poglądach. A zatem pana teoria wieloświatów doskonale tłumaczy także różnice pomiędzy płciami. Wszelkie kłótnie pomiędzy nami biorą się nie z uwarunkowań biologicznych, nie z faktu, iż natura stworzyła dwie odrębne planety – Marsa i Wenus, ale stąd, że dochodzi do zakrzywienia czasoprzestrzeni, którego efektem jest istnienie wielu alternatyw. W jednej z nich rozumiemy się i kochamy, w innej nie rozumiemy i nienawidzimy. W jednym świecie budujemy trwały związek, w innym go niszczymy. Realizujemy równocześnie kilka alternatyw naszego istnienia. Czyż nie tak?

On

Pani sądzi, że to takie proste? Że tak hop-siup! i już!? A ja tu widzę w dalszym ciągu wielki problem braku moralnej odpowiedzialności za nasze czyny! Gdyby tak było, jak pani mówi, to rządziłby nami jakiś fizyczny determinizm. Cokolwiek byśmy nie planowali i nie próbowali zdziałać w życiu, i tak zrealizowałyby się jedynie scenariusze, jakie wynikają z zakrzywienia czasoprzestrzeni, i to na dodatek poza naszą świadomością! Bylibyśmy skazani na ich odegranie bez jakiejkolwiek możliwości korekty! I bez odpowiedzialności za błędy... W takim świecie bylibyśmy jedynie marionetką w rękach praw fizyki!

Ona

Czyż to właśnie nie mężczyzna powiedział, iż człowiek jest tylko marnym aktorem na scenie życia? Dlaczegóż zatem tak pan tęskni do jakiejś moralnej odpowiedzialności? Byłaby ona możliwa tylko wówczas, gdybyśmy posiadali wolność w podejmowaniu decyzji, gdybyśmy nie byli skazani jedynie na odgrywanie roli gdzieś tam zapisanej, chociażby pojawiającej się jako alternatywa wynikająca z zakrzywienia czasoprzestrzeni! Skąd u pana ta skłonność do upominania się o etykę? Powszechnie wiadomo, iż taką inklinację posiadają kobiety. Mężczyźni są wyrachowanymi praktykami utylitaryzmu! Może zatem mamy tutaj dowód na moją teorię, tyle że tym razem w odniesieniu do mężczyzn? Może jednak istnieje wielokobiecość, a obok niej wielomęskość?

On

Chyba poliandria... Ta zdarza się czasami, lecz o wiele rzadziej niż poligamia...

Ona

No i znowu pan spłyca poziom naszej rozmowy. Gdy pan wygłasza własne, męskie teorie, ja muszę ich cierpliwie wysłuchać i traktować poważnie pana tok rozumowania. Gdy natomiast ja przedstawiam swoje przemyślenia, pana czepiają się niewybredne żarty i kpi pan sobie ze mnie tylko dlatego, że jestem kobietą! Zapewne winy takiego stanu rzeczy powinnam się doszukiwać nie w różnicach płci, a w fakcie pana swobodnego przemieszczania się pomiędzy światami alternatywnymi. Podczas jednej rozmowy bowiem potrafi pan płynnie przejść ze świata przychylnego mi do wrogiego i z powrotem. I tak kilka razy wte i wewte. Wie pan, jak się to nazywa? Osobowość chwiejna emocjonalnie. A może to po prostu jakiś rodzaj męskiej gry? To już lepiej zagrajmy w otwarte karty! Będzie prościej i szybciej...

On

A ja myślę, że nic nie może być proste pomiędzy mężczyzną i kobietą, bo życie straciłoby wówczas swój smak. To właśnie przeszkody między nami działają niczym magnes, podniecają nas i każą tak długo forsować mur, aż zostanie zdobyty. Pani rolą jest jedynie uciekać i wzbraniać się, moją – gonić i naciskać...

Ona

Czyli jednak zgadza się pan na świat, który jest tylko grą? Zgadza się pan na świat bez moralnej odpowiedzialności, w którym człowiek jest jedynie bezwolną marionetką realizującą scenariusz wynikający z zakrzywienia czasoprzestrzeni? Zgadza się pan na determinizm praw fizyki? Zgadza się pan na wszystko, czemu był pan dotąd tak zaciekle przeciwny?! Jak to jest możliwe, by w jednej osobie mogły połączyć się takie sprzeczności? I to w mężczyźnie...! Uosobieniu logiki! Cała wasza teoria o nielogiczności kobiet jest zatem w swej istocie tylko próbą zamaskowania waszej męskiej dwulicowości! Próbą przeniesienia odpowiedzialności za zło tego świata na nas, płeć piękną!

 

On

No, nie nadawałbym temu aż tak głębokiego sensu... To tylko jeden ze sposobów flirtowania doprowadzający was do stanu, w którym podobacie się nam najbardziej... Ot, co!

Ona

Czyli jednak nie żadna metafizyka, a jedynie czysta fizjologia... I po co było to całe gadanie o wieloświatach?

On

A od kiedy to kobiety nie lubią inteligentnych i romantycznych mężczyzn?...