Minitraktat o skopywaniu grządek - Dariusz Pawlicki

 Dariusz Pawlicki – ur. w 1961 r. autor esejów i szkiców (cztery zbiory: Chwile Miejsca Nastroje, Zauważenia, Fragmentaria, Przypomnienia.10 esejów & szkiców), wierszy (kilka tomików m. in. Haiku, 48 wierszy), książki dla dzieci (Bibikin w drodze do Kamienia Życia); teksty publikował/publikuje np. w „Borussii”, „Krytyce Literackiej”, „Pisarzach.pl”, „POEZJI dzisiaj”, „Twórczości”; autor 100 haseł w Encyklopedii Wrocławia; m. in. w Dolnośląskiej Bibliotece Publicznej, Miejskiej i Gminnej Bibliotece Publ. w Strzelinie, Kozienickim Domu Kultury prowadził „Warsztaty poetyckie” i „Warsztaty literackie”; odczyty dotyczące literatury i sztuki wygłosił np. w Książnicy Karkonoskiej, Miejskiej Bibliotece Publ. w Świebodzicach, Uniwersytetach Trzeciego Wieku w Żninie, Warszawie (SGH), Mińsku Mazowieckim, Muzeum im. A. i J. Iwaszkiewiczów w Podkowie Leśnej; absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego (Bibliotekoznawstwo i Informacja Naukowa); od 2001 r. należy do Związku Literatów Polskich; emocjonalnie i rodzinnie związany z Suwalszczyzną.

 ---------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

„Chwała niech będzie dobroczynnej naturze, która sprawiła,
że rzeczy konieczne są łatwe do zdobycia, a rzeczy trudne
do zdobycia nie są konieczne” - sentencja epikurejska.

 

 

      Ósmy października jest zarazem czwartym dniem skopywania przeze mnie grządek w ogrodzie mojej Mamy na Suwalszczyźnie. Ów ogród jest fragmentem dawnego pola mego Dziadka. Rozciągało się ono pomiędzy stodołą (śladami po niej są jedynie fragmenty fundamentów i wybetonowanej posadzki) a bagnem, które stopniowo zarasta lasem. Wiem z autopsji, jak również ze starych zdjęć, że rosły na tym polu, w różnych latach, ziemniaki, tytoń, żyto, mieszanka grochu z owsem. Jest to jednak przeszłość. A ostrze szpadla tnie i wydobywa na wierzch grudy ziemi, którą kiedyś odkładał na bok lemiesz pługa ciągniętego przez konia, zaś w późniejszych latach, niejednokrotnie, także przez traktor; oraczem był mój Dziadek, traktorzystą już ktoś inny.

      Skopując owe grządki powracam, jak i wszyscy inni, to czyniący, do jednej z pierwotnych czynności, jakie wykonywał człowiek u zarania swych dziejów. Może nie należącej do tych najpierwotniejszych, bo za takie należy uznać zbieractwo i łowiectwo, ale niewątpliwie pierwotnej. Także narzędzie, którego używam, a mianowicie szpadel, należy do bardzo starych narzędzi. Pierwotnie zarówno jego część robocza, jak i stylisko, były wykonane z drewna. Wówczas nie nadawał się on jednak w ogóle do kopania. Do przygotowania gruntu pod zasiew służyło radło, zastąpione potem pługiem. Natomiast do spulchnienia ziemi dla obsiania jej warzywami używano motyki. To drugie narzędzie było zresztą wykorzystywane także do innych prac w rolnictwie. Ludzi jej używających możemy m. in. oglądać na egipskich malowidłach grobowych. Jeśli zaś chodzi o literaturę, to wspomina o motyce np. Wergiliusz w Georgikach. Nie ma tam jednak, choćby, wzmianki o łopacie. 

      Zastosowanie ostrza metalowego sprawiło, że spulchnianie gruntu przy użyciu szpadla (tak jak wykorzystanie pozostałych rodzajów łopaty do innych prac), stało się o wiele bardziej wydajne. W ostatnich latach przy skopywaniu grządek, jak też trawników, to bardzo stare, lecz wciąż znajdujące szerokie zastosowanie narzędzie, często jest zastępowane przez maszynę o nazwie glebogryzarka. Lecz rzeczą znamienną jest to, że łopacie, mimo, że od tylu wieków towarzyszy człowiekowi, nie nadano sensu symbolicznego. W przeciwieństwie do takich narzędzi jak np. radło/pług, sierp/kosa, także związanych z uprawą roli. Z tym, że w porównaniu ze szpadlem, związek owych narzędzi z produkcją żywności jest bardziej jednoznaczny, a przez to oczywisty. W przeciwieństwie do owego ręcznego narzędzia złożonego z drewnianego, bardzo rzadko metalowego, trzonka zwanego styliskiem, i szerokiego, najczęściej prostokątnego kawałka grubej blachy, które służyło i służy również do wielu innych celów.

 

      Dokonując przemieszania wierzchniej warstwy ziemi, a wyrażając się precyzyjniej: skorupy ziemskiej, to znaczy gleby, mam zapewniony kontakt, po pierwsze, ze światem roślin (usuwam bowiem na bok np. korzenie skrzypu polnego i podziemne rozłogi perzu właściwego), a po drugie, dodatkowy, ze światem zwierząt; fakt, że światem specyficznym, gdyż nie zauważanym na co dzień. Ten drugi rodzaj kontaktu nie jest zamierzony, no bo chodzi o stworzenie jak najlepszych warunków dla wyrośnięcia konkretnych roślin. Lecz ciągle dochodzi do kontaktu z niewielkimi, jak też wręcz małymi istotami poruszającymi się, z większym bądź mniejszym wysiłkiem, a niekiedy nieruchomymi. Najczęściej jest on wzrokowy, czasami jednak ma miejsce poprzez skórę moich palców bądź rękawice. Ów świat zwierzęcy, z którym mam do czynienia, na grządkach bądź tuż pod ich powierzchnią, reprezentowany jest najczęściej przez pędraki rozmaitych gatunków chrząszczy, przez wije, wieloszczety, dżdżownice, winniczki uśpione w zasklepionych muszlach. Rzadko, ale jednak, mam spotkanie III stopnia z ropuchą szarą (rzadziej nazywaną zwyczajną), nieco częściej z żabą trawną bądź moczarową. Odnośnie ropuch warto wspomnieć, że w nie tak jeszcze odległych czasach uważano je za pomocnice ogrodnika. A owo przekonanie zaowocowało takim oto przysłowiem: Szanuj ropuchę w ogrodzie/sadzie, a starca w gromadzie.

 

      Wszystkie organizmy żyjące w przypowierzchniowej warstwie gleby nazywa się edafonem. W szerszym znaczeniu zalicza się do niego wszelkie organizmy przebywające w glebie; łącznie z drobnymi kręgowcami, takimi jak np. myszy, krety. Zaś w najszerszym pojęciu przez edafon rozumie się wszelką materię ożywioną istniejącą w glebie, w tym także podziemne części roślin naziemnych.

 

                                                                     *

 

      Mając kontakt z glebą, a mówiąc obrazowo i wprost, grzebiąc (się) w niej, człowiek znajduje się bardzo blisko świata podziemnego. Tego świata, który w swej opiece/władzy, według starożytnych, ale nie tylko ich, miały, a nie wykluczone, że mają nadal, rozmaite bóstwa chtoniczne (gr. chthónios oznacza zrodzonego z ziemi, podziemnego). W religii Grecji starożytnej były nimi: Demeter, Dionizos, Erynie, Hades, Hypnos, Kery, Persefona, Tanatos. Ale w większości religii obecny był, odgrywał przy tym wielką rolę, kult Matki-Ziemi (owa bogini występuje pod rozmaitymi nazwami). Człowiek zrodzony z kobiety po swej śmierci powraca do Matki-Ziemi. Ów człowiek, którego ciało i kości, według mitów mówiących o jego genealogii, zostały stworzone z ziemi, gliny i kamieni. Zresztą starożytni Grecy kamienie uważali za kości Matki-Ziemi utożsamianej przez nich z Gają lub Demeter. Z kolei w hinduizmie żaba, o której wcześniej wspominałem (nie konkretny jej gatunek, ale w ogóle żaba) symbolizuje m. in. właśnie Matkę-Ziemię.

     Jeśli mowa jest o bogach świata podziemnego, a tym samym i o tej krainie, warto wspomnieć o zwierzętach uważanych za psychopompy (gr. psychopompόs), to znaczy za przewodników odprowadzających bądź przenoszących dusze do świata zmarłych (owymi przewodnikami mogą być także aniołowie, duchy, niektórzy bogowie np. Hermes). A mając na uwadze świat zwierzęcy krainy, w której znajduje się ogród mojej Mamy, wspomnę o dwóch takich przewodnikach: żurawiu i bocianie. Ptaki te żywią się bowiem stworzeniami żyjącymi w glebie bądź bezpośrednio na jej powierzchni. I z tego właśnie powodu oba przynależą do świata podziemnego.

      Natomiast przykładem zwierzęcia uważanego za chtoniczne (wiele spośród nich zostało wymienionych powyżej) jest mysz (najprawdopodobniej chodzi o mysz polną, a nie np. o leśną). Symbolizuje ona „podziemną fazę łączności z sacrum”*. Myszy, nie tylko polnych, jednak nie napotykałem. Jeśli chodzi o inne gryzonie, to rozkopywałem nory polników (nazywa się je też nornikami zwyczajnymi); ich samych jednak nie widziałem. Są one zwierzętami jak najbardziej chtonicznymi. Milczą jednak o nich mitologie grecka i rzymska, choć polniki żyją również na Półwyspie Apenińskim i na Bałkanach. Nie zauważają ich istnienia również rozmaite słowniki symboli. Zarówno one, jak i wspomniane mitologie, zadowalają się, po prostu, nadaniem wszystkim drobnym zwierzętom pokrytych futerkiem i obdarzonych długim cienkim ogonem, wspólnego miana „myszy”.

 

      Skopywanie grządek, której to czynności poświęcony jest ten esej, ma wszelkie znamiona przyziemności. Jest bowiem wykonywane, mało że na powierzchni Ziemi/ziemi, to jeszcze w obrębie jej zewnętrznej warstwy dostarczającej roślinom składników pokarmowych, i w której są „umocowane”. Do tego w grę wchodzi jeszcze bliskość, tego czy innego, świata podziemnego (fakt, że w przypadku górnictwa, szczególnie głębinowego, jest do niego jeszcze bliżej). Ale równocześnie przez swój bezpośredni związek ze światem roślin, owa czynność wykonywana przy użyciu szpadla, łączy się z tym, co jest zaprzeczeniem owej przyziemności – ze sferą podksiężycową, z której pochodzą rozmaite opady, jak też sferą nadksiężycową – „dostarczającą” światła słonecznego (nie tylko zresztą jego). Innymi słowy, skopywanie grządek łączy się z szerokim Światem, jak również z całym, to nie jest przesada, Kosmosem.

      Gdy w glebę wbijamy łopatę, a następnie grudę ziemi, jaka znalazła się na jej ostrzu, wkładamy, tyle że odwróconą, tam skąd ją wykopaliśmy, kłaniamy się równocześnie Ziemi. Współczesny homo oeconomicus nie zdaje sobie z tego jednak sprawy. Jeśli zwróci się mu na to uwagę, odpowie, że obsługa narzędzia o nazwie „łopata” wymaga… pochylenia i wyprostowania ciała. I że Nic za tym się nie kryje. Ale…

                                                                 

                                                                     *

 

      Ogród, jeśli chodzi o symbolikę, stanowi wspomnienie raju, ziemskiego raju. Jest także miejscem, „gdzie Natura [pozostaje] ogrodzona, ujarzmiona, wyselekcjonowana; las jest miejscem, gdzie Natura jest swobodna, samowładna”**. Ogród symbolizuje także refleksję, stanowi przeciwieństwo instynktów i odruchów. Uosabia, co jest wręcz oczywiste, porządek; jest przeciwieństwem dzikiej przyrody.

 

                                                                     *

 

      W rozdziale „Gospodarka” Waldenu czyli życia w lesie Henry David Thoreau, filozof i eseista, napisał, że przekonał się, „że taniej wyniesie skopanie […] gruntu łopatą aniżeli użycie wołów i pługa”. Nieco dalej zapisał takie oto istotne dla jego poglądów zdanie: „Wszystkie niezbędne prace rolne mógłby człowiek wykonywać od niechcenia latem, w wolnych godzinach i nie być przywiązany do wołu, konia, krowy czy świni (…)”.

      Dzienniki wojenne, prozaika Ernsta Jüngera, w czasie wojny oficera Wehrmachtu, ale przeciwnika Hitlera i hitleryzmu, zawierają i takie zapiski, jakich dokonał podczas kilku krótkich pobytów w swym domu:

      „Po południu wykopywanie marchwi, selerów i czerwonych buraków oraz zanoszenie do piwnicy. Przy takiej pracy w ziemi człowiek czuje, jak powraca do zdrowia” (z 6 listopada 1942 r.).

      „Gdzie wszystko jest znaczące, tam musi skończyć się sztuka zasadzająca się na rozróżnieniu, na wyborze. Podobnie tam, gdzie nie byłoby chwastów, tylko same owoce, skończyłoby się ogrodnictwo” (z 23 maja 1943 r.).

      „Tego ostatniego dnia urlopu sadziłem jeszcze groch, a z nim zasiewałem dobre życzenia dla Ernstla [osiemnastoletni syn pisarza pełniący pomocniczą służbę w marynarce wojennej

został aresztowany w związku z krytycznymi wypowiedziami na temat sytuacji w Niemczech]. Dzisiaj zagrzebuje się nasiona nie wiedząc, kto będzie zbierał ich owoce” (z 17 kwietnia 1944 r.).

                                                                

       Ogrodnictwo przynosi nie tylko zbiory w postaci warzyw, kwiatów, przypraw…, ale także ukojenie, co w wielu sytuacjach okazuje się równie cenne, pożyteczne.

 

                                                                     *

 

      Wśród stworzeń, które napotykam podczas skopywania ogrodu, jest ropucha szara, o której już wspominałem. Niezmiernie rzadko ją obserwuję, ale jednak. Jej każdorazowy widok sprawia, że powracam myślami do szkicu George’a Orwella Kilka myśli o ropusze zwyczajnej. A jest w nim m. in. mowa o tym, że widok owej ropuchy, podczas skopywania przez Orwella pewnej wiosny grządek, stał się impulsem do sformułowania przez niego takiej oto interesującej, i coraz bardziej aktualnej, refleksji:

      „Jeśli [...] człowiek nie potrafi cieszyć się z nadejścia wiosny, dlaczegóż by miał być

szczęśliwy pod rządami jakiejś utopii, w której wszelka praca podlega usprawnieniu? Jak

spożytkuje czas wypoczynku, który zyska dzięki maszynom?”

      I mając na uwadze także tę wypowiedź zawierającą dwa istotne pytania, raz za razem, wbijam w ziemię łopatę. Tak jak czynił to przede mną Orwell i mnóstwo ludzi przed nim. Ale wśród nich jedynie niewielu miało do czynienia z utopiami. Podczas wykonywania tej czynności towarzyszą mi różne przemyślenia, jak też przywołania z historii, tej bliskiej jak i bardzo odległej. Pośród nich są i takie, które znalazły w niniejszym szkicu. A on od samego początku nosił tytuł Minitraktat o skopywaniu grządek.

 

________________________________________________________________

 * Władysław Kopaliński Słownik symboli, Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 2006.

     ** tamże.