Rafał Gawron (15)

Rafał Gawron -

urodzony w Sanoku rocznik 1978. Dzieciństwo i młodość spędziłem w małej peegierowskiej wiosce Czystogarb w gminie Komańcza. Kilka nagród dawno temu i wyróżnień, w tym ostatnie w Warszawie 2016r. W tymże roku wydałem swój pierwszy tomik wierszy pt. APTEKA. Z kolei w 2019 wydałem drugą książkę poetycką pt. FEST TCHNIENIE.  Obecnie mieszkam i pracuję, czasami piszę w Rzeszowie.

 

MODA

 

jak koło fortuny

jak koło historii


siła wskrzeszająca bohaterów

moc budząca katów

 

nigdy nie śpi

nie zasypia

nie odpoczywa

nie próżnuje


chodzi

zagląda

patrzy

widzi

 

schowana po latach wraca

wychodzi z szaf

wprost na ulicę

manifestuje

ubiera rozbiera

ciała myśli

zabija i rodzi


zostawia zgliszcza dróg

ratuje martwe zwierzęta

pali śmieci

gasi lasy

zabiera głód

podaje sytość

odchudza i tuczy

 

wyciągając rękę po miłość

zabiera jej owoc

zawsze ma ze sobą

dwa komplety rękawiczek

i nikt tak nie umywa rąk

jak ona


religia

sama

w sobie

 

TO JEST SMUTNE

 

ręce do celu ciągle za krótkie

bieg coraz szybszy

już dawno swój pogrzeb przespany

wymieniamy się życzeniami

jak czekami bez pokrycia

znajomi czekają już tylko w telefonie

karnawał upadłych postów trwa

 

PORAŻKA

 

przemawiał

 

na dno spadał głos

patrzyli słyszeli widzieli

martwe punkty

 

gdy ustał podmuch zdań

telefony zdążyły się ewakuować

lądując w kieszeniach

 

tuż za bramą stadionu

nadeszła z odsieczą wolność

otwarte powietrze na oścież

uwolniło na wpół przytomne

atrybuty rąk

 

CHCIEĆ NIE CHCIEĆ

 

Wolę w rowie rozmawiać, niż na ulicy pisać.

Kocham słowa z pięknych ust, nieważne gdzie śpią.

Uwielbiam błędy, bo to zawsze nauka dla kumatych.

Każdy ma swój tron. Upał rozumu nie topi się.

Zastyga i żyje. Nocne chwile papierem zacierają

ślad. Obcy przykłada ręce, choć to mój wybór.

Dziś zamieniłbym słowa w jedną kroplę deszczu.

Zamieść słońce pod deszcz.

 

 

BRUCE LEE


w pokoju przy

oknie z widokiem

na kawałek końca Polski

dumnie stoi Neptun

 

Wejście smoka

dzieci spać

 

czołgamy się z bratem

przez pola wykładzin

pod uchylone drzwi

nasza przygoda

małe Gran Chaco

 

nad głową wisi

Miecz Wincentego

 

płynie głos

w meblach bieszczady

na wysoki połysk

odbija się obraz

leżymy cicho ukradkiem

śledzimy film

tylko dla widzów dorosłych

 

i to było dobre

 

NIE MIEĆ CZASU DO STRACENIA

 

most nad rzekomą rzeką

był elementem łączącym

początek i koniec

zmartwień i radości

życie płynęło w postaci stałej

bez wytyczonej drogi

koniec nie miał mieć końca

gwarantem bezkońca

mianowano zdobyty spokój

siłę i cierpliwość

jako straż przyboczną

bieg został pozostawiony samemu

upór stał się dodatkiem do snu

horyzont był tylko granicą

swoistym mostem

za którym

noc i dzień były ciągle

tą samą częścią drogi

bezmiaru końca

ciągłym początkiem

narodzin

 

to my

chowu klatkowego

wysiadujemy się

tuba bębni

karabin tv strzela news

padam na plecy

pilot nie ustaje w poszukiwaniach prawdy

szukam definicji prawdy

wiatrak komputera wietrzy spisek

ja wietrzę  pokój

wierząc w pokój

sprayem pryskam ręce

ścieram linie papilarne

suchy od alkoholu

pienię się jak mydło

brudny jak nigdy

państwo patrzy mi w oczy

mierzy mnie

taśma na swoim miejscu tkwi

jeszcze nie sram ze strachu

trenuję

 

NOC NIE NOC

 

klasnęły o siebie zasłony

zamknęło się okno

zgasł dzień

obudził noc

wychodzą gwiazdy

stukają po ulicach

wychylony księżyc

czai się łysy alfons

ktoś dziś kogoś pozna

ktoś wpadnie na kogoś

przypadkiem zmieni łóżko

otworzy oczy

 

KUCHARKA W MINI

 

wiem co chcesz

raczysz budzić mnie

w panele nie tupie kot

to z ciebie cicha kotka

 

twoje włosy ścielą koc

poduszka martwa jak zagłówek

pościel pamięta nocny sztorm

pytasz gdzie masz fartuszek

 

ciągle przymierzasz do mnie noc

mówisz że tęsknisz i w ogóle

wódki nie pijesz skąd ten zgon

kiedy wyspany  biorę cię do ust

odpadasz jak nakrętka

 

30.01.2020 r

 

 

 PTASIE MLECZKO

 

z wypiekami na twarzy

rosną dostojne piegi

wypiekam miejsce dla siebie

pośród piór dostojnych

 

drapię pazurem

ostrzę zęby

o temat tępy jak brzytwa

wyciągam pas i ostrzę

 

strzępię słowo na głos

cisza mi tonią

przygrywa w upale

wypada włos

 

na przekór tematom

rzucam kamieniem

jestem bez grzechu

do teraz

 

24.01.2020 r.

 

 

idę do wiem

 

krok od rozkroku co rok

zwodzi mnie zima

brakuje mi butów

przymierzę twoje

wchodzę w spór

kompetencyjny z prozą życia

poznaję cię

mieszam się z tobą

moja wiara nie jest

szyta na miarę

 

24.01.2020 r.

 

 

TWIERDZA

 

jaki jest klucz

nikt nie widzi

nie chrzczę cię

w imię żadnego ojca

bez wiary tylko żyjesz

zasadzony z plemnika

pojemnik na śmiech

 

z tej chmury nie będzie

deszczu i grzmotu

brakuje ciebie

ciebie jedynego

 

idź po łąkach umarłych

pokochaj śmierć

przedstaw się jako

ból i cierpienie

a nikt ci nie uwierzy

 

21.01.2020 r        

                                                                                 

 

PONICZYJ  (dziękuję Agnieszko)                       

                                                                                                                

                                                                                                                                                                                                                                                                    

kiedy most wiedzie za daleko                                                                    

wzrok zagląda pod niebo                                                                      

po bokach płytkie ramiona                                                                     

sięgają po pas                                                                    

                                                                                                      

zbyt wysoko na skok do                                                  

rzeki zasypanej piaskiem                                                                            

pustej puszczy  pustyni                                                                  

 

nie spojrzę w twarz

swojej paszczy lwa

piasek woda lustro

jest i nie ma mnie

 

błąd rozsiewa ziarno

nikt nie zbiera do

rozbitej klepsydry

uciekła przed nikim

 

pomocna dłoń szuka

pomocnej ręki

 

nie zaszczekał żaden obłok

nikt nie wita

nikt nie żegna

nikt nie przeżegna

 

tylko ptaki zwiastują życie

gdziekolwiek za mostem

czegoinnego cokolwiek

 

idą złączone w locie

ze swoim kluczem

do drzwi bez granic

 

 

ZDJĘCIE


dwa kwiaty w słońcu
w całym kolorze
z dala od siebie

 

dopiero w cieniu
zdejmują z siebie
wilgotne liście
zbliżeni do ściany
białej pościeli
na tyle blisko
żeby nie uciec
by móc spełnić
śmiały pocałunek
do zmierzchu
stać przy sobie
głęboko spojrzeć
wstać o świcie
oddalić się
i czekać
do następnego
czegoś
kiedyś

 

 

 

STUDNIA

 

z dniem zakopanym w wodzie
ciemność gwarantowana
bije się w myśl


schowana po szyję
w studni
przez otwarte oko
wyciąga rękę na świat


zasłaniasz patrząc w głąb
zabierasz wdech
ostatni płomień
ciekawość wabi cię w głąb
spadasz zabijając
wszystko po drodze
plus
was dwoje