Góra bogów śmierci - Aleksander Sowa

Góra bogów śmierci Sowa 2016

Autorka recenzji: Agnieszka Lange

 

Trzeba pamiętać

 

W małym, górskim, sennym miasteczku pojawia się mężczyzna. Jakub. Mówi, że jest pracownikiem naukowym, który chce poznać miejsca związane z lokalnymi legendami. Jego przyjazd zauważają wszyscy. W końcu nic tu się na ogół nie dzieje.

 

Jedni przyglądają się przybyłemu z podejrzliwością, inni – z ciekawością. Największe zainteresowanie okazuje mu Paulina – córka właścicieli hotelu, w którym mężczyzna się zatrzymuje. Przybysz, przystojny, inteligentny, inny niż lokalne towarzystwo, staje się dla niej nie tylko obiektem fascynacji, ale i przypomina o tęsknocie za innym lepszym światem, który zdaje się być wszędzie, tylko nie tu. Młoda kobieta chętnie oprowadza Jakuba po rozmaitych ciekawych miejscach, co u wielu mieszkańców wzbudza niepokój. Niektórzy wprost okazują swoje niezadowolenie i sugestywnie ostrzegają Jakuba, by przestał „węszyć”. Tymczasem okazuje się, że okoliczne góry to nie tylko miejsca, o których krąży wiele legend, ale i źródło, a może i przyczyna wielu tragicznych historii. Zginęło tam bowiem wiele osób i to w przeróżnych okolicznościach.

 

Obok głównej fabuły, rozgrywa się tu jeszcze jedna. Na kartach powieści przenosimy się bowiem do czasów końca drugiej wojny światowej, kiedy to Niemcy przeczuwając rychły upadek, rozpoczynają intensywne prace nad bombą atomową. Nietrudno zgadnąć, że obie fabuły połączy miejsce. Tych przeniesień w czasie jest tu zresztą więcej. Poznając wiele bowiem dziwnych i dramatycznych historii, nie dowiadujemy się o nich wraz z głównym bohaterem „ze słyszenia”, ale znów cofamy się w czasie. Uczestniczymy w nich wraz z kolejnymi bohaterami, co zagęszcza akcję i buduje napięcie rodem z horroru.


Taki zabieg na pewno jest mocną stroną książki. Nie można się w nim pogubić, wszystko jest dość klarowne, no i z pewnością wzmacnia tzw. atmosferę. A jednocześnie jest piękną lekcją, że historia to nie zakurzona karta, ale coś, co faktycznie i nieustannie toczy koło.


Miłośnicy powieści grozy poczują tu swój ulubiony klimat. Powieść faktycznie jest mroczna, wciąga, nieco przeraża. Sporo bowiem w niej wątków i zjawisk paranormalnych. Jeśli coś w niej przeszkadzało, to właśnie krążące duchy, znikające postaci, ale to chyba kwestia gustu.

 

Sam główny bohater jest nakreślony dość pobieżnie. Wiemy, że tak naprawdę jest księdzem wysłanym do zbadania sprawy płaczącego krwią krzyża. Pełen sceptycyzmu nieustannie stawia pytania, ale jest jakby obok, nie widać w nim pasji poszukiwacza czy prawdziwej ciekawości. Jego zainteresowanie młodą kobietą, wewnętrzne dylematy są tu dość pobieżnie nakreślone. To bohater jakby za mgłą, pełen dystansu i egzaltacji.
No i zakończenie, które chyba jest najsłabszą strona powieści, ale nie chcę go omawiać, by nie psuć czytelnikom zabawy.


Jest jednak w książce Sowy coś bardzo ważnego, pewna uniwersalna prawda, która nawet jeśli oderwiemy ją od samej powieści, pozostaje chyba najważniejsza. A ta prawda dotyczy historii i ludzkiej pamięci, która w ramach mechanizmów obronnych, lubi zapominać o tym, co trudne, przykre, niewygodne. Tymczasem autor zdaje się mówić, że trzeba pamiętać. A przynajmniej nie zafałszowywać obrazów z przeszłości, nawet jeśli są trudne
i bolesne.

 

Autor świetnie nakreślił portret zbiorowy mieszkańców górskiego miasteczka. Wycofani, ostrożni, wszystkowiedzący, ze wspólną tajemnicą, którą za wszelką cenę trzeba chronić, by nie ujrzała światła dziennego. Tymczasem historia nigdy nie jest oczywista, czarno-biała i jednoznaczna w ocenie. Nie wszyscy Niemcy byli źli, nie wszyscy Polacy byli dobrzy.
A wojna wyzwala najgorsze instynkty i nieludzkie odruchy. W każdych czasach trzeba być jednak dobrym człowiekiem, trzeba zachować się po ludzku. I trzeba pamiętać. Bo przeszłości nie da się przysypać i o niej zapomnieć. Prawda potrzebuje ludzkiej pamięci, a zapomniana ujawnia się sama, choćby krwawymi łzami starego krzyża.