Ćwiczenia z utraty - Agata Tuszyńska

Ćwiczenia z utraty 2016

Autorka recenzji: Irmina Kosmala

 

 

Ciemne i jasne półkule życia

 

Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną,
Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno.
Jednej się oczu czarnych, drugiej - modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.

                                    - fragment wiersza Jana Lechonia

 

Jak opowiedzieć swoją śmierć? Powolna agonia wyciągnięta w półtoraroczną strunę czasu. Napiętą do ludzkich granic możliwości. A może i boskich?

Agata Tuszyńska - polska pisarka, poetka i reportażystka w „Ćwiczeniach z utraty” wprowadza nas w swój agonalny, a nade wszystko agonistyczny świat. Miłość jej życia, Henryk Dasko, w 2005 roku dowiedział się, że cierpi na nieuleczalną odmianę złośliwego nowotworu mózgu. Odkąd usłyszeli wyrok, postanowili pokazać lekarzom i całemu światu precedens, wyrwę w statystykach, cud. Udowodnić, że miłość potrafi przezwyciężyć śmierć. Cudu nie było. Henryk umierał, a powierniczka jego świata, wraz z nim, po kawałku, na raty.

Agonia H., jak się rzekło, stała się agonistyczna dla obojga. Henryk walczył, by żyć, Agata, by się nie rozpaść. Nie znajdując pocieszenia w lekturze, odnalazła je wśród najbliższych, którzy dzielnie i wiernie przy nich trwali, jak i w pisaniu „Ćwiczeń”, czyli swoistego dziennika „…z utraty”. W tych intymnych, poruszających zapisach, gdzie Eros i Thanatos na przemian władały jej uczuciami i pamięcią, Henryk – przyszły mąż – odegrał kluczową rolę. To dzięki zbliżeniu do jego „utraty” rozpoznała w nim swoją siłę, tęsknotę, odwagę i wolę. Agata postanowiła walczyć o niego i wyrwać go śmierci za wszelką cenę. I tak się stało. Wbrew wcześniejszym prognozom najlepszych amerykańskich lekarzy i specjalistów, wbrew jednoznacznym statystykom. Wyrwała go śmierci, a następnie poślubiła.

I odtąd żyli długo i szczęśliwie… – można by się spodziewać logicznego następstwa cudu. Jednak cud to cofnięcie choroby, a ona na chwilę się tylko zatrzymała, zaczaiła, by Agata mogła męża zabrać do domu i tam troszczyć się o jego codzienne potrzeby. A stały się one coraz bardziej naglące, niecierpiące zwłoki, nachalne, gwałtowne, dramatyczne…

Choroba diametralnie zmieniła Henryka. Nagle ze wspaniałego człowieka, troszczącego się stale o innych, stał się „roszczeniowcem”, bez skrupułów wykorzystującym swoją ukochaną. A ona stała się na ten Henrykowski czas jego służką. „Jesień była za trudna. Ataki złości, agresja, okropne słowa, wściekłość, bicie pięściami. Bezsilność, Jego i moja. Nasza. Nie wspólna” (s. 161). By jakoś zracjonalizować swoje cierpienie, Agata próbowała przypisać je cierpieniu Żydów w czasach Zagłady. Znaleźć tym samym jakieś logiczne następstwo zdarzeń, doszukać się swoistego kodu genetycznego, okrutnie przez wieki znaczonego naród wybrany. Tylko przez kogo znaczonego? W Boga przecież nie wierzyła… A zagłada Żydów, Polaków, Cyganów i innych „podras” dokonana przez hitlerowców - nie była przypadkowa, a zaplanowana, skrupulatnie i metodycznie ułożona w perfidny plan wyniszczenia pewnych (pod)gatunków ludzi. Zatem zestawienie utraty bliskiej osoby z przemyślanym mordem, dokonanym siedemdziesiąt lat temu na bezbronnych ludziach, jest raczej chybione. Jednak to w zasadzie niuans w gęstym od bólu splocie nakreślonej przez autorkę opowieści.

Te przejmujące zapisy walk i klęsk, radości i rozpaczy, nierzadko wręcz rozgoryczenia, czyta się na jednym wdechu. Jednak po wszystkim, gdy polekturowe emocje nieco przestygną, dopada nas i podgryza - niczym spragniony krwi insekt - nieznośna myśl, jak można w wielkim cierpieniu pisać dziennik żałobny z tak pięknie wypolerowanymi zdaniami?! Coś zgrzyta, coś się nie zgadza, coś uwiera.

Ale jak to powiedział kiedyś Henryk Dasko – Agata jest przede wszystkim pisarką. I to ją określa. To o niej stanowi. A zatem „Ćwiczenia z utraty”, intymne treny, prywatna rozpacz… na sprzedaż.