Jak pokochać centra handlowe - Natalia Fiedorczuk

Jak pokochac centra handlowe 2017

Autorka recenzji: Malena

 

Ciąża urojona

Założenie:

Ciąża i transformacja, a raczej przepoczwarzanie się kobiety w matkę i problemy z tym związane; problemy, o których niechętnie się mówi, spycha je w zakamarki niepamięci, nieistnienia, społecznego tabu. Pozwala jedynie na ich wypłynięcie w postaci potępienia, przyklejenia etykietek w stylu: "wyrodna matka", "matka, która nie dojrzała do tej roli", "patologia" etc. Ciemne strony wczesnego macierzyństwa, nie okraszone sielsko-anielskimi obrazkami: szczęśliwych, roześmianych, zadbanych przyszłych oraz świeżo upieczonych mam, których macice od zarania wypełnione są akceptacją, wiedzą, samoświadomością; kobiet, które nie tylko z pokorą, uśmiechem, samozadowoleniem znoszą swój los, ale potrafią być jego kowalem, świetnie godzić pracę zawodową z życiem prywatnym; herosek, półbogiń. Temat ważny i ciekawy, przynajmniej w założeniu. Spodziewałam się naprawdę mocnej lektury. Prawdziwego wstrząsu opinią publiczną lub chociażby częściowego odkłamania powielanego, zakodowanego obrazu. Chciałam krwi, potu, podniesienia przyłbicy, zdjęcia narzuconych odgórnie karnawałowych masek, ba, czerwonego światła dla podobnego typu działań. Niestety, daremnie.

Realizacja:

Chaos. Chaos w treści, niestrawna - jak dla mnie forma. Szwarc, mydło i powidło (w stylu Sylwii Chutnik i jej "Smutku cinkciarza"). Rzekomy wielogłos, śpiewający jednogłośnie (autorka zarzeka się, że jej książka to wypadkowa kilkudziesięciu rozmów, które przeprowadziła z innymi kobietami) o prawdziwych życiowych "dramatach", które są udziałem przyszłych i świeżo upieczonych matek. Wszystko byłoby w porządku, gdyby naprawdę ten temat został poruszony. Nie wiem, czy Natalia Fiedorczuk-Cieślak przeczytała swoją książkę po jej napisaniu. Śmiem w to wątpić. No ale dobrze. Zapomnijmy na chwilę o założeniu i przyjrzyjmy się bliżej realizacji. Poszarpane rozdziały, z których stopniowo i nieśmiało wybrzmiewa pojedynczy głos kobiety. Okres stanu błogosławionego, poród - jak wszystko w tej książce - potraktowany jest po macoszemu. Trochę narzekań na temat zmieniającego się ciała, niewygód z tym związanych, bólu porodu i niekompetencji, braku empatii ze strony personelu medycznego. Większą uwagę autorka poświęca pozornej krytyce materializmu i konsumpcjonizmu. Użyłam sformułowania pozornej, bo za tą krytyką pobrzmiewa jedynie tęsknota za... możliwością dołączenia do tych wybranych, uprzywilejowanych, tj. za wspięciem się szczebel wyżej na skomplikowanej drabinie społecznej.Wieczne porównywanie siebie do innych pcha (chyba pcha, bo nie jest to do końca jasne) bohaterkę w stronę depresji. Celowo nie używam sformułowania depresja poporodowa, gdyż z treści utworu nie wynika, by ciąża, czy też macierzyństwo były odpowiedzialne za "niesprawiedliwości", które ją spotykają, przynajmniej nie bezpośrednio. Raczej przytłacza ją szara, nudna codzienność, nieprzyjazne obywatelom (znów świadomie nie używam słowa kobietom) państwo, lansowany przez mass media sielankowy, ale też i niejednoznaczny, sprzeczny obraz współczesnego człowieka. Trudna egzystencja w połączeniu z chcianym (?) czy też niechcianym (?) macierzyństwem tworzy mieszankę wybuchową, której eksplozji zapobiec może jedynie droga wizyta w gabinecie psychiatry i posiłkowanie się nowoczesną i (a jakże!) skuteczną farmakologią. Dzięki temu można szybko i w miarę bezboleśnie wtłoczyć się w narzucone z góry ramy; pozwolić na założenie sobie na plecy jarzma. I dodatkowo schudnąć, a może i nie dodatkowo, ale przede wszystkim. Innymi słowy: wszelkie problemy znikają. Szara, nudna codzienność nie boli, idealna waga nie kłuje w oczy, opinie innych zdają się nie docierać do uszu. Można zatem w końcu rozkoszować się macierzyństwem.

Autorka świadomie lub nieświadomie lansuje obraz kobiety próżnej, pustej i... głupiej. Skupiającej się jedynie na swoim wyglądzie. Gdyby jeszcze chodziło tutaj o własne samopoczucie. Ale nie! Opinia innych. Dążenie do idealnej wagi (domyślam się jakąż to idealną wagę ma na myśli). Zazdrość o ciuszki, mebelki, domek, lepszą pracę, lepszą organizację, niemal o wszystko. Znów owo porównywanie się z innymi. Słuchanie często nieprzyjemnych i niepochlebnych opinii. Usilna próba dostosowywania się, naśladowania cudzego życia. Obwinianie macierzyństwa o: przybranie na wadze, zabieranie czasu, konieczność sprzątania (sic!), gnieżdżenia się w wynajmowanych mieszkaniach, kupowania kiepskiej jakości mebli, ubrań etc. Jejku. Naprawdę? Winę za to ponosi ciąża, a potem dziecko? Depresja poporodowa? Brak logiki... Skoro wcześniej, tj. przed ciążą, nie udało się osiągnąć upragnionego awansu społecznego, to macierzyństwo raczej nie ma tu nic do rzeczy. Zresztą nikt chyba nikogo nie zmusza do posiadania potomstwa. To wybór i zobowiązanie z dożywotnią odpowiedzialnością. Nie rozumiem czego oczekuje bohaterka, ale też i autorka tej książki... Zmiany podejscia do danego zagadnienia? By społeczeństwo obniżyło kobietom poprzeczkę? Smutne, że istnieją ludzie, którzy nie potrafią samodzielnie myśleć, a bez powszechnej aprobaty i przyzwolenia załamują się nerwowo. Z łatwością i chęcią dają się manipulować średnio rozgarniętym lanserom wszelakich mód i jedynie słusznego modelu życiowego. Pseudointelektualna papka ma większe znaczenie od własnych potrzeb, dążeń, pragnień czy też i marzeń. Mogę jedynie współczuć, ale nie będzie to szczere współczucie, bo nie jestem w stanie tego zrozumieć. Po prostu. Gdybym była mężczyzną i miała taką kobietę za żonę, to... Echhhh. Chyba przestanie mnie dziwić liczba rozwodów...

Cóż jeszcze można znaleźć w tej książce: architektoniczno-wnętrzarsko-muzyczne wtrącenia, które zwyczajnie nużą i męczą. W końcu swoją wiedzę trzeba przecież wykorzystać. A że pasuje to jak kwiatek do kożucha, to trudno. Czytelnik wszystko strawi, bo wystarczy podkreślić, że autorka porusza WAŻNY temat. Szkoda tylko, że tego arcyważnego tematu jest w tej książce niewiele.

Chyba znów muszę ograniczyć do minimum wątpliwą przyjemność obcowania z polskimi, współczesnymi pisarzami młodego pokolenia. Strata czasu. Rozczarowanie, irytacja i zniechęcenie.

PS Niewątpliwie największą zaletą tej książki są puste kartki między rozdziałami. Paginowane! Dzięki temu można ją szybko przeczytać i o niej jeszcze szybciej zapomnieć.