Borderline: Autoterapia, czyli o sprawach poważnych z solidną dawką autoironii - Anka Mrówczyńska

Borderline 2017

Autorka recenzji: Kamila Kasprzak


Kiedy pisanie ma uleczyć duszę...

Trudno jest oceniać książkę, która jest sprawnie i ciekawie napisana, porusza ważny temat i w dodatku ma pomóc samej jej autorce. Jednak co ona może dać potencjalnym czytelnikom?

Anka Mrówczyńska jest wręcz żywym i modelowym przykładem tezy, że nie sposób oddzielić autora od jego twórczości. Tezy zresztą przeze mnie i naczelną Kuźni Literackiej Irminę Kosmalę, szczerze wyznawanej, bo w przeciwnym razie czymże jest takie dzieło jeśli nie estetyczną wydmuszką pozbawioną prawdy? Przy czym powyższa autorka potwierdza całe założenie wręcz podwójnie, bo jako osoba cierpiąca na zaburzenie emocjonalne typu borderline, swoje zmagania z chorobą i związane z tym refleksje – bardzo sugestywnie przelewa na papier. W końcu „Borderline: Autoterapia...”, to już jej druga biograficzna pozycja po udanym i szczególnie docenionym w psychologicznym i psychiatrycznym środowisku dzienniku „Młody bóg z pętla na szyi. Psychiatryk”. Zatem poznajmy naszą bohaterkę: „Anka Mrówczyńska lub po prostu Mrówka. Mała, zaburzona Mróweczka z rocznika 1987. Moje życie to pasmo udręki i porażek (oczywiście tylko według moich chorych schematów myślenia). Nie zanudzając, przejdę do konkretów: alkohol, autoagresja, próby i tendencje samobójcze, depresja, nerwica, pograniczne zaburzenie osobowości, ataki paniki, niedojrzałość emocjonalna, lęk przed ludźmi i bliskością, problemy z wyrażaniem złości”.

Tymczasem z obecnym dziełem autorki mam pewien kłopot, gdyż nie sięgam na co dzień po literaturę dotykającą psychologii, a i styl w jakim pisze ona o swoich problemach nie do końca mi odpowiada. Choć niemal ekshibicjonistyczny akt odwagi w prezentacji psychicznych stanów, który zapewne miał działać terapeutycznie, mogę jeszcze zrozumieć i docenić. Tym bardziej, że żyjemy w społeczeństwie, które nie grzeszy szczerą otwartością, a w niektórych kręgach wciąż pokutują słowa „Śmiej się przy ludziach, płacz tylko w ukryciu” lub po prostu amerykańskie „Fine. Thank you”, nawet gdy wali się świat. Jednak już sposób budowania ironicznej narracji mógłby być nieco bardziej delikatny, bo niestety zbyt często oprócz głównej bohaterki Mrówczyńskiej rozmawiającej cały czas z Panią Psycholog jest jeszcze Autorka – wewnętrzny głos i alter ego Mrówczyńskiej, który bywa irytujący, napastliwy czy wręcz chamski. Oczywiście rozumiem, że pisarka chciała przez tego typu „naigrawanie się z siebie” ujarzmić swoje sprzeczne emocje i refleksje z najgłębszych zakamarków psychiki, a do tego przedstawić w atrakcyjny sposób dla czytelnika. Tyle, że śledząc także bloga Anki, jestem przekonana, że mogła to zrobić w o wiele subtelniejszej i równie wciągającej formie. Co do formy zaś to książkę budują praktycznie same dialogi – soczyste i konkretne, gdzie zamiast denerwujących wtrętów Autorki dałabym bardziej opisowe wprowadzenie do każdej z czternastu sesji u psycholożki.

Jeśli więc chodzi o sesje, to ich tematy są jednocześnie tytułami rozdziałów, co w przejrzysty i czytelny sposób dzieli niekończące się dialogi. A o czym rozmawiają książkowe postacie? Ot, o wszystkim „co ludzkie”, a dokładniej wszelkich problemach Mrówki, jak np. niskie poczucie własnej wartości, patologiczny wstyd, fobia społeczna i ataki paniki, rodzice i tłumiony bunt, nałogi, myśli samobójcze, miłość czy marzenia i bycie wiecznym dzieckiem. Tyle tylko, że znów w tych dialogach brakuje mi zwyczajnej empatii, która pewnie nie przystoi ironicznemu podejściu oraz swoistej „terapii szokowej” jaką funduje sobie pisarka, lecz trochę trudno mi uwierzyć, by besztanie siebie przez natrętną Autorkę, naprawdę pomogło realnej Mrówczyńskiej i spodobało się większości czytelników. Natomiast druga rzecz, to wątpliwe w niektórych przypadkach recepty dla książkowej pacjentki na wyjście z jej kryzysów. Weźmy pierwszy przykład z brzegu, czyli np. relacje z rodzicami, gdzie bohaterka starała się im być posłuszna i unikała słownych awantur. Jednym słowem „grzeczna dziewczynka”, której nie nauczono, że ma prawo mieć własne zdanie. I oto w pewnym momencie Pani Psycholog mówi jej, że w końcu powinna się postawić oraz... nakrzyczeć na ojca. Tylko jak, skoro w innych przypadkach miała nie sprawiać przykrości? Bo to trochę tak jakby wytresowanemu zwierzęciu nagle powiedzieć żeby jakiejś komendy już nie wykonywało. I wreszcie w „Borderline: Autoterapia...” nie ma w ogóle społecznego kontekstu, krytyki pewnych schematów lub systemów według których żyją ludzie i które to przez swe ograniczenia, tabu lub brak zrozumienia, też czynią ich nieszczęśliwymi. Niemniej jednak lekkość pióra Mrówczyńskiej, umiejętność opisywania emocji, a w efekcie również wyjście poza temat swojej „poranionej psyche”, mogą zaowocować w przyszłości konkretną literacką karierą.