Ene, due, rike, fake - Zenon Rogala

ene due rike fake tom 4 opowiadania w iext50280735

Autor recenzji: Mikołaj Krzysiek

 

Ene, due, rike, fake...

Ene, due, rike, fake… Tak brzmi początek znanej wszystkim wyliczanki. To budzące skojarzenia z dzieciństwem preludium wykorzystał w swojej twórczości Zenon Rogala. Kolejne słowa uczynił tytułami zbiorów opowiadań, mówiących o następujących po sobie etapach życia człowieka. Sięgnąłem po ostatnią z kompilacji prozy, mówiącą, jak się można było domyślić, o rzeczach ostatecznych.

Opowiadania przedstawiają szereg postaci i sytuacji, w których bohaterowie czasem, a czasem nie, poradzić sobie muszą ze śmiercią. Ta przejawia się w postaciach różnych - od pulchnych dzieci-aniołków, które mylone są z córkami przez umierającą kobietę, przez znalezionego w lesie wisielca, który wyszedł tylko na grzyby, po pojedynek na spojrzenia z portretem własnego ojca, który, jak można się domyślić, nie żyje. Koncepty, wydawałoby się, nadzwyczaj ciekawe, świeże. Niewyświechtane podejście do tematu, obecnego w kulturze od tysięcy lat.

Wspomniałem jednak, że “czasem nie” - no właśnie. W zestawie z historiami krążącymi wokół tematyki eschatologicznej, otrzymujemy, mniej lub bardziej bzdurne, historie i dodatki zupełnie ze światem zastyksowym niepowiązane. Między innymi opowieść o Roku, który przedstawia każdy z dwunastu miesięcy - swoich dzieci. Trafiają się opisy różnej jakości, ale w znakomitej większości autor przedstawia w nich truizmy. “Uważaj, bo może cię zaskoczyć. Pluchą, burzami. Nawalnymi opadami. Uwaga na powodzie. Najgorsze, że co roku w innej części kraju. Więcej tu nadziei niż faktów. A kto nie pamięta lipców mokrych opadami bez przerwy i na okrągło?” - z całym szacunkiem, ale nie mam pojęcia co nowego mógłbym wyciągnąć z tych informacji. Oczywiście sam Rok, jego cykl, ma jasne powiązanie z przemijaniem, jednak jeśli pisze się o tym, wypadałoby mieć do powiedzenia coś innowacyjnego, nie zaś pisać oczywistości. Ma się wrażenie, że część została stworzona po prostu na siłę.

To samo odczucie zresztą pojawia się przy appendiksie o tytule: “Tajemne życie liter”. Co bystrzejszy odbiorca zauważy nawiązanie do wiersza Jana Tuwima o abecadle, co z pieca spadło. Jeśli nie zauważy, bo jest przykładowo mniej bystry, to autor wyjaśni. W każdym razie, po wprowadzeniu i zapewnieniu, że: “(...) wrażliwy czytelnik będzie zaciekawiony propozycją dydaktyczno-wychowawczą z akcentami dowcipu i subtelnej refleksji” następuje właściwa część, to jest faktyczny auto-opis (prawie) każdej z liter alfabetu. Muszę smutno stwierdzić, że przypominałem sobie wyżej wymienione zdanie o “wrażliwym czytelniku” i “propozycji dydaktyczno-wychowawczej” ilekroć przewracałem kartkę, by dowiedzieć się, że przykładowo “Ł” jest w dobrych stosunkach z “L” i czasem pożycza jej swoją “filuterną poprzeczkę”. Przydała mi też miłości do beletrystyki pana Rogali historia “D”: “W odróżnieniu od B, która chełpi się, że posiada aż dwa brzuszki, ja wyznaję zasadę “raz a dobrze””.

Autor porusza temat Auschwitz trzykrotnie: dwa razy w opowieściach dość ciekawych, zgrabnie napisanych, przedstawiających sytuacje kolejno w obozie (członek Sonderkommando traci przytomność, przeprowadza burzliwą rozmowę z Bogiem), przy pociągu podczas powstania warszawskiego (konający z pragnienia uwięzieni w wagonach, niemiecki maszynista wylewający przed nimi wiadro wody, niespodziewana sprawiedliwość) i… trzeci raz podczas wspomnianej literowej wyliczanki. Dostało się nieszczęsnej literze “B”, która występuje przecież w zwrocie “Arbeit macht frei”, i została, co celnie zauważył autor, napisana do góry nogami. Wydaje się, że cały ten rozdział został napisany tylko po to, by przekazać myśl związaną z “B”. Stoi ona w poważnej opozycji do abstrakcyjnie nieważnych innych historyjek, zawartych w tej części książki.
Większość tekstu obecnie stanowią moje uwagi odnoszące się do opowiadań, które odebrałem jako wciśnięte na siłę. Na obronę tej pozycji muszę przyznać - jest tak tylko i wyłącznie z jednego powodu. Zwyczajnie zezłościło mnie to, jak niekiedy naprawdę zawierające interesujący pomysł opowiadania można zestawić z tekstami o niczym.

Zenon Rogala czyni powinność człowieka pióra w formie nad wyraz krótkiej; opowiadania niekiedy są po prostu dwustronicowymi anegdotami, w założeniu uwieńczonymi zaskakującą pointą. Te, obecne w większości tekstów, przesądzają o ich przewidywalności. Osobiście nie miałem problemu z rozszyfrowaniem rozwiązania akcji już mniej więcej w połowie danej opowieści. Niemniej jednak, styl bywa interesujący, a użycie formy nieoficjalnie będącej domeną Etgara Kereta sprawia, że te faktycznie istotne treści czyta się chętnie i jednym tchem. Te nieistotne z kolei szybko się kończą.

Apel-prośbę do Zenona Rogali kieruję następujący:

Proszę pamiętać, że to nie koniec tej wyliczanki. Niech Pan się weźmie za meritum, i skończy ten cykl na słowach: “...i morele baks”.

Książkę mimo wszystko polecam - możliwym jest, że przyda tematów do rozmyślań na tematy nieoczywiste, w dobrym i złym tego słowa znaczeniu.