Nie opuszczaj mnie - Kazuo Ishiguro

NIe opuszczaj mnie 2017

Autorka recenzji: Irmina Kosmala

 


Dryfowanie...

 

Z pewnością rzadka i niezwykła to rzecz, gdy ekranizacja powieści prześciga w swej emocjonalnej wymowie samo dzieło. Po raz pierwszy zdarzyło mi się to dokładnie dziesięć lat temu, gdy miałam okazję obejrzeć przełożoną na język filmu powieść Iana McEwana „Pokuta” w reżyserii Joe Wright. Wspaniała gra aktorska, między innymi Keiry Knightely, ale nade wszystko sam scenariusz (powalające na kolana zakończenie), wprawiły mnie  w oszołomienie tak wielkie, że natychmiast zapragnęłam przeżyć te emocje jeszcze raz, tworząc w głowie poszczególne obrazy, wyciśnięte z magii odkrytych przed chwilą słów. Rozczarowaniu jednak nie było końca, gdy dobrnęłam do dna tej lektury. Nic tam na mnie nie szczególnego nie czekało, żadna chwila godna głębszego przemyślenia czy zapamiętania. Sam pomysł, by twórczość miała stać się zadośćuczynieniem za popełnione wcześniej błędy, rodzajem spowiedzi i samosądu – nienowy, spotykany w wielu powieściach, jak choćby u Strinberga.

Po dziesięciu latach od tamtego pamiętnego wydarzenia, przyszło mi po raz pierwszy w życiu sięgnąć po powieść tegorocznego noblisty, brytyjskiego pisarza, urodzonego w 1954 roku w Japonii – Kazuo Ishiguro.

Rzecz napisana w duchu science-fiction, odkrywa przed nami dystopijną wizję świata końca dwudziestego wieku.

W ekskluzywnej zamkniętej angielskiej szkole z internatem w Hailsham, troje przyjaciół – Kathy, Ruth i Tommy – poprzez teoretyczną naukę poznaje świat, jego wady i zalety. Nastolatkowie marzą przy tym o wykonywaniu różnych zawodów, a przez swe wychowawczynie są motywowani do artystycznego tworzenia - rysunków, które potem tajemnicza pani zwana powszechnie „Madame” wybiera do swej galerii.

Nikt nie wie, czemu służy galeria, gdzie się znajduje oraz po co przechowywane są w niej prace wychowanków Hailsham, dlatego wokół niej narasta sporo teorii. Jedną z nich, wysnutą przez Tomma, jest ta, że dzięki pozyskanym pracom Madame potrafi dokonać wglądu w dusze młodych artystów. I gdy jakaś para będzie w sobie prawdziwie zakochana, będzie mogła wówczas ubiegać się u Madame o kilkuletnie odroczenie donacji, by móc przez ten czas nacieszyć się sobą. Ich prace będą zatem dowodem dojrzałości i prawdziwości uczuć.

Ta piękna teoria i romantyczna wizja szczęśliwego, bo spełnionego życia, zostanie w pewnym momencie skonfrontowana z rzeczywistością. Trzeba nam bowiem wiedzieć, że wszyscy wychowankowie Hailsham są klonami, według ogółu - podludźmi, pozbawionymi duszy. Jednak według założycielek tejże szkoły, twórczość młodych skazańców ma świadczyć o tym, że nie są oni pozbawionymi uczuć wyższych i wrażliwości istotami.

Powieść zatem, jak się rzekło, to rodzaj dystopijnej wizji, z którą w lepszej wersji mamy do czynienia, zagłębiając się w lekturę „Możliwości wyspy” Michela Houellebecq`a. Mierzić nas u Ishiguro może sposób prowadzonego przez bohaterkę monologu; całość wydarzeń obserwujemy z perspektywy narracji Kathy, która ma tendencję do czynienia rozlicznych dygresji, przez co przyjdzie nam się zmierzyć z narracyjną opieszałością. To nuży i zniechęca do dalszej lektury dzieła.

Co innego film. Marek Romanek od pierwszych minut filmu wciąga nas we wspaniałą, przejmującą opowieść o upadającym człowieczeństwie oraz marzeniach, miłości, oddaniu i krzywdach, jakie czynimy sobie nawzajem, odwracając tym samym dany nam los.

Nasi bohaterowie mają jednak mniej szczęścia, gdyż ich przeznaczenie jest z góry zaplanowane – ich ciała mają osiągnąć dojrzałość, by posłużyć do przekazywania organów wewnętrznych potrzebującym. Po ukończeniu szkoły żyją więc do tego czasu w różnych małych grupach, porozrzucani po całej Anglii. Wyhodowani, nigdy przez nikogo niekochani, nieznający swego rodowodu, a także mający problemy z określeniem swej tożsamości, sklonowani ludzie nie potrafią się buntować, by uciec niechybnemu przeznaczeniu.

Film, w którym i tu jedną z głównych ról gra Keiry Knightely, wart obejrzenia i namysłu. Książce trzeba poświęcić nieco więcej cierpliwości.