Zielony żuk i biały gołąb rozpaczy - Albin Perc

Zielony zuk 2018

Autor recenzji: Mikołaj Krzysiek

Zielony żuk, czyli chęć przeskoczenia metafizyki i potknięcie się o krawężnik

“Zielony żuk i biały gołąb rozpaczy” to tytuł publikacji Albina Perca, debiutanta. Szerszego życiorysu pan Perc nie udostępnia, wobec czego więcej powiedzieć o nim nie mogę.

Dzieli się z nami powieścią o dość enigmatycznym tytule - tytule zostawiającym obietnicę jakiejś abstrakcyjności, metafory, którą to obietnicę spełnia aż nazbyt gorliwie.

Tekst miesza nas w życie Lucjana, nastoletniego, niepokornego chłopaka, którego życie nie rozpieszcza - jego matka prostytuuje się, brat zaś jest autystykiem. Mieszkają w starej kamienicy. W szkole nastolatek balansuje na krawędzi: będąc wcale niezłym uczniem, robi rzeczy, których nie powinien; do szkoły ma stosunek raczej luźny. Uważa ją, jak standardowy nastolatek, za miejsce kaźni. Pewnego dnia wdaje się w bójkę, z której ratuje go Gabriela. Między nimi rodzi się uczucie, a powyższa, rozwijana później o nowe postacie i wątki historia jest przyczynkiem do filozoficznych dywagacji, będących chyba główną treścią książki. Bieg wydarzeń przedstawiany jest czytelnikowi w formie zapisków z notatnika, z perspektywy pierwszej oraz miejscami trzeciej osoby.

Byłaby to przyjemna pozycja young-adult, gdyby nie szereg mankamentów, które zmuszony jestem przedstawić, bo skutecznie utrudniały mi one odbiór.

Pierwszym z nich jest rażąca irracjonalność postaci - oczywiście, każdy jest człowiekiem i ma prawo do kierowania się emocjami, ale postaci przedstawione w książce sprawiają wrażenie kukiełek, które pchają fabułę do przodu tylko dlatego, że tak im reżyser, maestro, dyrygent zakomenderował, a świat, który próbuje zachować pozory realnego, gnie się pod jego wolą wbrew jakimkolwiek ograniczeniom rzeczywistości, którą sam stworzył - Lucjan za pobicie człowieka młotkiem do nieprzytomności “nie trafił do poprawczaka, bo prokurator uznał, że ten mógłby odnieść odwrotny skutek”. Autor zwyczajnie chciał, żeby Lucjan pobił klienta matki młotkiem, a potem zażyczył sobie, by świat przedstawiony nie wyciągnął wobec niego konsekwencji - więc tak się stało. Teatrzyk, który nie każdy jest w stanie łyknąć. Lucjan narzeka na sytuację materialną swojej rodziny, po czym beznamiętnie kradnie pieniądze z torebki matki (wiedząc, jak na nie zarabia i dla kogo to robi) żeby kupić nowo poznanemu koledze papierosy, bo mu kazał. Po prostu. Przykładów jest, niestety, więcej.

Swego rodzaju językowa nieporadność również razi w oczy. Zwroty takie jak “tajemnica poufności”, “szalona wariatka” czy “[...]traktując mnie jak powietrze, jakby w ogóle mnie nie zauważył” nie dają się ominąć. Wulgarność, mająca być chyba odwzorowaniem języka rynsztoków, nie spełnia swojej roli, raczej żenuje swoją sztucznością. Sprawia to wrażenie jakby ktoś, kto oglądał Slumdoga na olbrzymim telewizorze i popijając drinka z palemką, próbował napisać powieść o Indiach oczami pariasa.

Łączy się z tym kolejne utrudnienie w odbiorze, będące kontrastem do poprzedniego: tekst, jeśli już nie jest ordynarny, jest przesycony mądrością, wymądrzaniem się, podszyty wyższością. Autor na każdym kroku podstawia nam pod nos truizmy, spełniające akurat tutaj rolę jakichś mistycznych prawd, oświecenia. “Bycie dla siebie już dawno zdefiniowano jako egoizm” niech będzie przykładem. Lucjan nadużywa takich słów jak: bowiem, tudzież, zaprawdę, iż. Nie słyszałem jeszcze nikogo w swoim życiu, kto w mowie potocznej używałby tych wyrazów, w “Zielonym żuku…” z kolei nawet policjant przesłuchujący Lucjana po pobiciu okazuje się być inteligentem, psychologiem, filozofem, który może przejrzeć na wylot naiwnego chłopaczka, przy okazji wygłaszając homilię.

Po przeczytaniu jakiejś książki niekiedy dopada nas refleksja o świecie, widzimy rzeczy, których wcześniej nie widzieliśmy, jesteśmy pobudzeni do myślenia. Przyjmijmy, że kłaniamy się w podzięce każdemu twórcy, który taki stan w nas wzbudził - Gogol, Kundera, nie wiem, Mrożek. Perc przyciska nasz kark na siłę i przez zęby syczy: ukłońcie się no, ukłońcie! - nie widząc zarazem nic, co byłoby niedostrzegalne. Oczywiście są i autorzy piszący tak, by można było się po prostu rozluźnić, ta książka wyraźnie jednak brnie w stronę przeciwną, jak najpoważniejszą.


Pozycja, o której wspominałem, że mogłaby być przyjemną young-adult, aspirowała chyba do miana powiastki filozoficznej. Niestety - potknęła się o swoje ambicje przez tę narzuconą przemądrzałość. Przykładowy dialog między dwójką nastolatków:

-       Sugerujesz, Gabrielo, że ta metafora, jak ją nazwałaś, nie ma racji bytu?

-       Myślę, że nie jest możliwa w realnym świecie jako trwała forma istnienia.

Quasi-biblijne wypowiedzi w rodzaju: “To usprawiedliwienie siebie i nadzieja zbawienia wpisane są w boski wymiar istoty Bożej. Czy zgodzisz się ze mną, Gabrielo?” wciśnięte w usta szesnastolatka, nadają sytuacji, która w założeniu miała być jak najbardziej poważną i intymną absurdalnej groteskowości. Wyzwaniem jest dobrnięcie do końca nawet najbardziej wzruszającej historii przy zastosowaniu takich zabiegów. Jako podsumowanie zamieszczam fragment recenzji z okładki zestawiony z tekstem z książki.

 

“Autor, z wrażliwościa Ryśka Riedla z Dżemu, przedstawia nam współczesny świat, w którym nie wszystko jest takie jak chcemy, a życie potrafi zadziwiająco zaskoczyć.”*

 

Nadal brodzisz w obsranej po pachy pieluszce, która złowrogo krępuje twoje ruchy, wyśmiewając kartezjańskie zdobycze.”

 

Cokolwiek to znaczy.

----------------------------

*Izabela Kurasik Gwarda, izawlabiryncieksiazek.blogspot.com