Dziewczyny z Portofino - Grażyna Plebanek

Jeśli czytaliście już książkę Poli Gojawiczyńskiej Dziewczęta z Nowolipek, to nie sięgajcie po tę pozycję – bowiem powiela ona  jedynie jej koncept.

Książkę Grażyny Plebanek tworzy zbiór czterech smutnych, kobiecych historii. Na splot podłego, poszarpanego bytu składa się symultanicznie cały świat przedstawiony bohaterek: czas (PRL), miejsce (środowisko, w które wpuściły swe korzenie) oraz ludzie (ich patologiczne, zdegenerowane rodziny oraz tzw. „inni” – tło, w które wnika każda plotka jak farba w obraz, aby przy pierwszej nadarzającej się okazji brutalnie obnażyć całą prawdę o znienawidzonych sąsiadach). Ten „łańcuszek szczęścia” biegnie jednak dalej – nanizują się na niego kolejne ogniwa złych wyborów: problematyczni mężczyźni z kryminalną przeszłością, aborcja, alkohol, prostytucja, brak perspektyw na przyszłość…
Mało?

Plebanek stawia smutną diagnozę współczesności: tajemnica zostaje w naszym świecie brutalnie zdegradowana do roli problemu, który trzeba jak najszybciej rozwiązać, zrozumieć. Życie więc staje się nie tajemniczą przygodą, a problemem. Desakralizacja i laicyzacja życia bohaterek i ich rodzin prowadzi do zburzenia wartości etycznych i moralnych rzeczonych: swe problemy rozwiązują poprzez aborcję, alkohol, prostytucję, nie mając przy tym najmniejszych wyrzutów sumienia. Ta ogólna degrengolada powoduje bylejakość ich życia. Co takie osoby mają do zaoferowania światu? „Sól i pieprz w kieszeniach” – odpowiada autorka – domyślamy się, że pewnie w oczy – cholernie niesprawiedliwemu życiu.

Tak pesymistyczna treść książki kłóci się z lakoniczną wypowiedzią Agnieszki Graff na czwartej stronie okładki. Mówi ona o tejże książce: „Wciągająca, wzruszająca, zabawna”. Z żadną z tych tez nie można się jednak zgodzić po wnikliwym zapoznaniu się z lekturą. Książka nie urzeka stylem. Nie zawiera zdań godnych zapamiętania, nie zmusza też do głębszej refleksji. Zaliczyć ją można z powodzeniem do tych, które się „popełnia”, których autorem może być każdy przeciętny człowiek. Z kolei „podwórkowo-śmietnikowy” żargon wprowadza czytelnika w smutną zadumę nad naturą współczesnego blokerskiego dramatu egzystencji. Nie wzrusza to, a już na pewno nie bawi. Przywołuje jedynie smutne wspomnienia minionego czasu, w którym to plaster szynki i „białej” na święta uchodził za coś egzotycznego.

Cztery bohaterki stojące całe życie w kolejce – po szczęście. Nie znajdzie się go jednak, jeśli się nie będzie wiedziało, czym ono tak naprawdę jest.


                                                                                                Irmina Kosmala