„S.N.U.F.F.” - Wiktor Pielewin

 

snuff W Pielewin 2018.jpg

Autorka recenzji: Kamila Kasprzak

"S.N.U.F.F.” albo koszmar nierówności

Silniejszy kontra słabszy, bogaty kontra biedny, wyposażony w technologię i wiedzę przeciw pozbawionemu tych cech „barbarzyńcy” albo po prostu władza, która od zarania dziejów opiera się często na przemocy i tworzy między ludźmi nierówności.

 

Przetłumaczona w końcu na język polski i opublikowana w naszym kraju antyutopijna powieść Wiktora Pielewina pod tajemniczym tytułem „S.N.U.F.F.”, który, by rozwiać wątpliwości oznacza nic innego jak krótki film dokumentalny, podczas którego dochodzi do prawdziwego morderstwa, a wcześniej jego ofiara jest krzywdzona na różne sposoby – to ponadczterystostronicowa epopeja o wspomnianej władzy i generowanej przez nią nierównościach w różnej formie i na wielu poziomach. Poza tym książka, w której osią akcji jest konflikt pomiędzy cywilizowanym Bizancjum a dzikimi mieszkańcami kraju Urkana i gdzie główny bohater, wojskowy pilot Damilol Karpow, tworzy pełne przemocy i brutalności snuffy na potrzeby ideologii Bizancjum; to również filozoficzno-kulturowe arcydzieło czerpiące pełnymi garściami z klasyków gatunku i rzeczywistości wokół.

 

Jeśli więc chodzi o władzę i nierówności, to znajdujemy je już na poziomie relacji elit Bizancjum z Orkami, które w pierwszej, lecz nie jedynej, a będącej właściwie wierzchołkiem innych interpretacji, odczytywać można jako metaforę sporu Rosji z Ukrainą. Bo też mamy wojnę propagandową, próbę podporządkowania sobie atakowanego przeciwnika czy negatywną kreację jego wizerunku. Do tego opis ustroju Big Bizu (Bizancjum) to m.in. ironiczny obraz obywatelskich wolności (np. mniejszości seksualnych zrzeszonych w GULAGU i domagających się przywrócenia cywilizacji „drutu kolczastego i obozów”), które jak wiemy nie są przestrzegane w putinowskiej Rosji. Tyle, że to zaledwie początek skojarzeń, bo na władzy i nierówności, opierał się także kolonializm, a motyw składania ofiar z „barbarzyńców” dla „wyższej kultury”, dziwnie przypomina choćby zbrodnie belgijskiego króla Leopolda II w Kongo czy hiszpańskich konkwistadorów w Ameryce Południowej. Dalej, z dominacją i krzywdą wiąże się też kapitalizm i religia. Ten pierwszy bowiem przybiera u Pielewina formę technokratycznego postępu, dla którego jeśli praca nie jest wyzyskiem, to staje się czymś nieetycznym (zajęcie Karpowa). Takie przedstawienie sprawy to wbrew pozorom wcale nie taki futurystyczny obraz dzisiejszego świata. Bo czyż wysoko rozwinięte państwa nie odchodzą od tradycyjnego przemysłu i związanych z nim zawodów na rzecz wszelkich „kreatywnych usług” w sieci czy multimediach? I czyż te usługi nie służą często podtrzymaniu podejrzanych zysków możnych i bogatych? W świecie postprawdy, fejknewsów czy reality show jest to bardziej niż możliwe. Natomiast religia to m.in. pieniądz, który obok informacji i procesu jej przekazu, stanowi sacrum oraz określany jest jako Manitu, czyli imieniem książkowego boga. Pod względem opresji to „współczesne wierzenie” jest bardzo podobne do swej tradycyjnej formy, bo też ogranicza wolność i krytyczne myślenie, z tą różnicą, że dogmatyzm zastępuje tu przymus. Przymus pracy i kariery, gdzie skutkiem bywa pracoholizm i nudne, poddające się kontroli życie, ale też przymus konsumpcji, gdzie martwe przedmioty zastępują żywe relacje i odsłaniają cynizm oraz fałszywe gesty w kontaktach z mniej zamożnym „innym”.

 

Natomiast filozoficzno-kulturowe refleksje, głównie w postaci dialogów Karpowa z jego własną kobietą-androidem, czyli surą Kają oraz liczne odwołania i skojarzenia z powstałymi wcześniej utworami, czynią z powieści Pielewina wspomniane arcydzieło, a z niego samego genialnego znawcę mrocznych stron ludzkości. Bo czyż jego samotny bohater nie przypomina orwellowskiego Winstona Smitha (choć z większym bagażem win), a manipulacje Big Bizu tych rodem z Oceanii? Albo czy motyw ogłupiających mediów i rozpadu rodziny nie nawiązuje w pewnym stopniu do „451 stopni Fahrenheita” Raya Bradbury’ego, a podział ludzi na ściśle określone kasty nie pachnie huxleyowskim „Nowym wspaniałym światem”? I wreszcie „S.N.U.F.F.”, to także językowo majstersztyk, bo mimo objętości, od początku do końca trzyma żwawe tempo dzięki dialogom, ale też wciągającej narracji głównego bohatera. Poza tym osobne ukłony należą się tłumaczowi Aleksandrowi Janowskiemu, który fantastycznie oddał klimat autorskich treści oraz wydawnictwu Psychoskok, które odważyło się wydać tę niełatwą pozycję. I wreszcie też bardzo dobrze, że nad powieścią roztoczyła m.in. swój patronat Kuźnia Literacka, firmując nie tylko wybitnego autora, ale  też ważny głos o dzisiejszym świecie.