Osmoza - Krzysztof Szymoniak

Osmoza 2018.jpg

Autorka recenzji: Irmina Kosmala

 

Rozpad albo zanikanie

Żyje w nas niezniszczalne złudzenie, że gdzie indziej jest lepiej. I to ono wraca jak melodia ze zdartej płyty, zresztą melodia fałszywa, bo gdzie indziej jest tak samo, tylko trochę inaczej… Zostaje to, co zawsze w końcu musi się pojawić, czyli smutek tropików.

                                                         Krzysztof Szymoniak, „Osmoza”, s. 219.

 

Tak, potwierdzam: Petr Bohdanović to człowiek z krwi i kości, istniejący naprawdę. Złożyło się blisko dziesięć lat temu, że przyszło nam razem napisać posłowie do „Antologii poetów gnieźnieńskich, czyli Słowo-Tok”. I w zasadzie tyle. Więcej nasze drogi się już nie skrzyżowały – ani twórczo, ani prywatnie.

 

Mija kolejna dekada naszego ziemskiego bytowania na tym „najpiękniejszym ze światów”, gdy nagle wpada w mi w ręce jego książka wydana przez starego, sprawdzonego w doli i niedoli przyjaciela, Krzysztofa Szymoniaka.

Dowiaduję się z niej, co Petr porabiał w minionym, 2017 roku. To, że pełnił funkcję wykładowcy akademickiego, wiedziałam od dawna. To, że kochał literaturę, muzykę oraz kulturę czeską, również. W końcu nieprzypadkowo nosi czeskie imię i nazwisko. I choć ma polskie korzenie, czuje, że jego świat jest poza biało-czerwonym horyzontem zdarzeń. Jego prywatny makrokosmos jak dotąd złożony został z trzech mikroojczyzn, ale w żadnej z nich nie czuł się „u siebie”. Gdy w końcu po wielu latach starań uzyskał grant wraz z rocznym stypendium naukowym w cieszyńskiej filii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, skorzystał z niego natychmiast. Celem naukowym owego stypendium miało być „zbadanie sprawności literackiej autorów polskojęzycznych  zamieszkujących czeską część Śląska Cieszyńskiego, po amatorsku uprawiających poezję, dramat i pamiętnikarstwo”. Do sprawy podszedł, jak to on, profesjonalnie. Próbując wgryźć się w przestrzeń, w której miał zamieszkać i o której pisać, zaczął uczyć się języka czeskiego oraz studiować dzieła związane z owym mitycznym niemal rejonem. Największe wrażenie zrobiły  na nim „Rozmowy o Śląsku Cieszyńskim” pod red. Andrzeja Drobika oraz „Hospicjum Zaolzie” Jarosława jot-Drużyckiego, wyposażonego w świetny etnograficzny gen polskiego pisarza, który przybywa co jakiś czas na Zaolzie, by dokumentować obraz powolnego znikania Polaków w tym rejonie.

Książki zakupione przez Petra Bohdanowića, pomijając oczywisty walor poznawczy kultury regionu, w którym przez rok przyjdzie mu żyć, mają w sobie moc soczewki. Przybliżają bohatera opowieści do języka czeskiego, który staje się mu bliski niczym brat bliźniak. Peregrynacje po okolicznych miejscach mają ten symboliczny walor, że przybliżają go również do „znikniętych” tragicznie przyjaciół, którzy często opowiadali mu o hotelu „Liburnia”, knajpie „U Huberta” i wielu innych miejscach, które trzeba „zaliczyć”. Magicznym klimatem Śląskiego Cieszyna od paru dobrych lat zarażała go również z powodzeniem bydgoska przyjaciółka, która oczarowana urokami tego miejsca, przybywała tu co roku, by oderwać się na chwilę od polskiego smutku.

Petr Bohdanowić jest jednak czujnym, niedającym się tak łatwo zwieść ułudzie cudzego odurzenia obcym, odnalezionym nagle światem. W wolnych chwilach fotografuje obdarte z tynków kamienice, ruiny domów czy  śmieci płynące niczym kra na Olzie. Jego fotoreportaże to swoisty dowód demitologizacji mitu, który stworzyli wcześniej jego przyjaciele, to zdezawuowanie prawdy o raju, który z każdym z dniem obarczony zostaje piętnem grzechu.

A zatem czy „Osmoza” to wizja raju Petra Bohdanowicza po spożyciu owocu zakazanego? Przetarcie z niedowierzeniem oczu i filozoficzne zdziwienie, od którego przecież rozpoczyna się całe poznanie, egzystencjalna włóczęga ku odpowiedzi? Z pewnością tak. Utopijna, wpajana przez przyjaciół-neofitów wizja miejsca, którego osobiście doświadczył, staje się z każdym następnym dniem tu spędzonym dystopijną opowieścią o „raju utraconym”. Bo chwilami polski poeta i pisarz rzeczywiście czuje się tu jak w boskim Edenie. A to choćby za sprawą studentki Markety Mikolovej, którą poznał dzięki „Epizodom”  i zachwytem nad nimi młodej tłumaczki, która stanie się przez moment symbolicznie jego „żoną”, aż do chwili spożycia owocu z drzewa i niecnego podszeptu Bohemota. Przypadkowo poznaje również inną ważną dla fabuły swej opowieści kobietę – „wydziaraną blondynkę”, ostro przeczołganą przez piekielne kręgi tego „najpiękniejszego ze światów” życia.

Odnoszę wrażenie, że starzejącemu Mistrzowi, doświadczającemu jeszcze ostatnich uciech cielesności z dziewczęciem czterdzieści cztery lata młodszym, czy prowadzącym intymną korespondencję z czterdziestoletnią wdową z trójką dzieci, żadna z „Małgorzat” nigdy nie zadowoli, bo nie chodzi w tej bułhakowsko-kafkowskiej wędrówce po doczesności, by przecież mieć…

Przedarłszy się przez dosłowną warstwę tekstu nieco głębiej – ku alegorycznej –  można zauważyć, że pierwsza fascynacja bohatera młodziutką Marketą, to fascynacja „młodym”, bo doświadczanym na własnej skórze oraz zgłębianym intelektualnie czeskim światem polskiego artysty. Jego zachwyt jest tak wielki i niepojęty, że nie bacząc na wiek, status materialny oraz pochodzenie (brak jakichkolwiek korzeni w hrabalowej ziemi), od razu chce się w niego wżenić. Dopiero dalsza, roczna eksploracja poznawanego świata odziera zaczadzenie jego pięknem z iluzji. Już wie, że również i Ostrawa to nie jego bajka, że i ten skrawek „raju” ma swoją ciemną stronę. Dlatego symboliczne zaślubiny zostają unieważnione.

Jednak ta  jego wciąż wilcza tęsknota za krajem, do którego wył od dzieciństwa, sprawia, że ponownie tu wraca jako doświadczony i w miarę obeznany z sytuacją społeczno-polityczną czechofil. Nowa namiętność do dwukrotnie starszej „wydziaranej blondynki” to jawny symbol tej dojrzałości. Jest to miłość bez warunków wstępnych do świata doświadczonego śmiercią, zniszczeniem, grozą chorób i trudu pracy. To wszystko chce przyjąć i zaakceptować bohater „Osmozy”. Jednak tym razem to on przez ten świat zostanie odrzucony.

Majstersztykiem w całej tej nietuzinkowej opowieści, której cechy charakteru świadczą, że tworzona jest w duchu postmoderny[1], jest rozdział Ostatnia wieczerza – rozmowa odartego ze złudzeń „zgorzkniałego dziada” z filozofem i humanistą.  Przyjaciel od literatury, Sławek Sikorski, wyłuszcza Petrovi jego ziemski status. Wali brutalnie i boleśnie prawdą między oczy. Po takiej rozmowie, zahaczającej o problem tożsamości (wykorzenienie bez zakorzenienia), uczucia (porzucenie i bycie porzuconym), literaturę czeską (Čapek, Hašek, Škworeckỳ i in.) oraz własną twórczość (tryptyk „Epizody”, „Apropak” oraz „Pustelnia”) muszą być rany i blizny. Trzeba je będzie odtąd nosić do śmierci niczym stygmaty. Empiryczne dowody na (nie)istnienie.
Bo kto wie, gdzie przebywa teraz Petr Bohdanović…

 

[1] Oto kilka wyjętych z „katalogu właściwości” prozy postmodernistycznej narzędzi:

- labirynt – bohater kluczy nieznanymi ulicami miasta, ale i słów oraz światopoglądów;

- biblioteka – często odwiedza publiczną bibliotekę o statusie naukowym Książnicę Cieszyńską oraz księgarnie;

- intertekstualność - jest bardzo silnie zaznaczona nie tylko w odniesieniu do prezentowanych gatunków literackich, ale i do notatek prasowych, listów mailowych czy sms-owych, wywiadu, wezwania itd.

- metafikcja historiograficzna – ot, choćby postać Wojciecha Święsa czy samego narratora powieści.

- palimpsest – „Mistrz i Małgorzata”
i in.

 

----------------------------------------------------

Krzysztof Szymoniak, Osmoza, Gniezno 2017.