Kościoły pod pustym niebem - Marcin Pawlik

Koscioly pod pustym niebem 2021.jpg

Autorka recenzji: Irmina Kosmala

 


Spowiedź Syzyfa

Z dwóch powodów sięgnęłam po debiut prozatorski Marcina Pawlika. Zaintrygowały mnie tytuł oraz treść powieści – po wcześniejszym wciągnięciu się w lekturę Bez nici Ariadny miałam nadzieję, że wątki natury teologiczno-egzystencjalnej, dość mocno zarysowane  w traktacie o słabym człowieku, zostaną choć w znikomym stopniu podjęte w jego debiutanckiej powieści. Nie zawiodłam się.

Rzecz dzieje się w Krakowie, zdecydowanie w przedpandemicznym czasie, bo jeszcze knajpy i restauracje są otwarte. Młody chłopak, uporczywie poszukujący swojej drogi, miejsca w świecie, miłości i, zdaje się, wiary, przez przypadek podsłuchuje rozmowę między bezdomnymi. Mężczyźni wymieniają się zdawkowymi informacjami o niedawnym porwaniu człowieka, pada również imię prawdopodobnego oprawcy przestępczego czynu. Bohater początkowo ignoruje zasłyszane rewelacje, ale gdy w knajpie podsłuchuje rozmowę zrozpaczonej żony porwanego Przemka, natychmiast podchodzi do dziewczyn i obiecuje pomoc.

Można pokusić się o myśl, że ten jeden czyn – bezinteresowna pomoc nieznajomym kobietom – zdeterminował na zawsze los bohatera. To dzięki niemu rozpoznał swoją drogę i odnalazł miłość. I w zasadzie moglibyśmy debiut prozatorski Marcina Pawlika zaliczyć do tych z rasy słodkich harlequinów, bowiem czasami (niech mi autor wybaczy!) niektóre dialogi tchnęły kiczem. Jednak całą sprawę ratują tu pytania o samotność człowieka dryfującego w świecie. We współczesnym zsekularyzowanym świecie, który pędząc przed siebie nie spogląda w niebo, nie zadaje trudnych pytań o Boga, o Jego stosunek do nas oraz nasze powołanie, nagle ktoś się zatrzymuje, a jego czyn przy okazji wyhamowuje inne rozpędzone ciała. Pytania Norberta, bohatera niniejszej powieści, to nie nieśmiałe pytania ślepca o drogę na pustyni. Odczytuję je jako rodzaj wyzwań: wykrzyknień bez znaków zapytania. Bo są to pytania, które krzyczą, by być słyszalnymi. Paradoksalnie – nie pytają, bo nie ma na nie sensownej odpowiedzi. W świecie bez Boga, zdeprecjonowanej Mojżeszowej tablicy, życie jawi się jako mit Syzyfa. Świetnie zresztą zobrazował to już Camus, do którego nawiązuje sam autor. Codzienna rutyna wykonywanych niemal mechanicznie czynności, nieustannie powtarzana w tych samych sekwencjach o tej samej porze: te same gesty i słowa, ta sama praca i nic ponadto - w pewnym momencie stają się nieznośne i nieludzkie.  Rozcinają więc niczym brzytwa nasz dotychczasowy „błogostan”, obnażając pustkę bytu i jego przypadkowego losu.

Ale. Ale jak powiedziałam – nie musi tak być. Można swojemu „kamieniowi” rzucić śmiałe „NIE” i spróbować przeżyć swój zaprojektowany wcześniej nieudolnie los jakoś inaczej, lepiej, twórczo i sensownie. Potrzeba bycia kimś innym niż czyjś umyślony wcześniej w czyjejś głowie projekt, wyrażona jest również w postawie uprowadzonego Przemka. Chłopak nie chce pracować w warsztacie samochodowym, nie chce powtórzenia losu swojego ojca, który próbuje mu przekazać swój kamień z rozkazem: „Pchaj pod górę, do cholery!”. Swój bunt przeciwko ojcu przypłaca depresją oraz próbą samobójczą – i ten moment powieści uważam za najbardziej udany.

Wrażenia czytelnicze psuje niestety niechlujna praca redakcyjna wydawnictwa Poligraf oraz korekta. Nieznośne błędy stylistyczne, interpunkcyjne, a nawet ortograficzne potrafią wyprząc nas na chwilę z treści powieści.

Cieszę się, że przyszło mi zacząć przygodę z twórczością Marcina Pawlika od jego drugiej książki – Bez nici Ariadny. Dzięki niej przekonałam się, jak ogromny postęp warsztatowy (i mentalny) poczynił autor od napisania swojej pierwszej powieści. I tego mu z całego serca gratuluję, kibicując dalszym twórczym wyzwaniom.

 

---------------------------------------------------------

Marcin Pawlik, Kościoły pod pustym niebem, wyd. Poligraf, Brzezia Łąka 2019.