Umrzeć w deszczu - Aleksander Sowa

W obiektywie smutku...

 

Umrzeć w deszczu – to debiutancka powieść Aleksandra Sowy.  Jak wszystkie książki autora przeraźliwie smutna, nostalgiczna, melancholijna. Wskazująca na nieuchronność losu, jego ironię i tragizm. To pewnego rodzaju wspólny mianownik wszystkich powieści Sowy. Czytając je, może nie do końca we właściwej kolejności, nie sposób nie postrzegać ich z tej właśnie perspektywy. Niby każda powieść inna, przedstawia różnych bohaterów, odmienne historie. Każda niesie ogromny ładunek emocji, ogrom smutku, cierpienia, podkreśla pewien fatalizm losu, nieuchronność dziejów. I samotność człowieka.

 

W świecie Sowy miłość prowadzi do zguby, jeśli się pojawia – jest destrukcyjna lub trwa ledwie chwilę, przerwana na skutek zawirowań historii. Bliżej jej do namiętności, niż głębokiej, dojrzałej relacji. To świat niezwykle plastyczny, świadczący o wrażliwości i refleksyjności autora, wskazujący jednak na jego pesymizm, dekadentyzm. Rodzi się pytanie: czy to wynik losów samego autora, czy też efekt określonego światopoglądu. Wróćmy jednak do samego tekstu.

 

W powieści wiele smutku. Takie pokazanie świata jedynie w jego szarych, rozmytych deszczem barwach to też nie do końca prawda. Dlatego ten świat nie do końca przekonuje, dlatego to – moim zdaniem – najsłabsza powieść Sowy.

Bohater powieści, Artur Sadowski – znany i ceniony w świecie fotografik, laureat  prestiżowych nagród, planuje samobójstwo. Nie chce jednak odejść w ciszy, w samotności. Ostatnie godziny życia pragnie spędzić w towarzystwie młodej dziennikarki, prosząc, by ta
z uwagą wysłuchała jego historii i przekazała ją światu. Po co to robi? By świat poznał prawdę? By się uwolnić od tragicznej historii, czy też, by zwrócić na siebie uwagę?  A może Sadowski wcale nie chce umrzeć?

 

Losy bohatera naznaczone są śmiercią. Jak każdy człowiek, którego rodzice pochodzą z różnych krajów, ma problemy z własną tożsamością i przynależnością do danego narodu. Artur od najmłodszych lat poszukuje samego siebie. Nie wie, kim tak naprawdę jest. Nie wie, kim chce być. Najpierw realizuje życiowy plan ojca, później zawodową drogę wskazuje mu dziadek – dojrzały, doświadczony człowiek, który zawsze wie, jak postąpić. Bohater nie chcąc go zawieść, podejmuje wyzwanie i z czasem coraz bardziej realizuje się jako artysta – fotografik. Zdobywa właściwe wykształcenie, rozwija swój talent. Prywatnego życia dziadek już mu nie zaplanował. I na tym polu bohater zupełnie się pogubił. Na skutek przeróżnych, czasem pozornie błahych, niekiedy dramatycznych wydarzeń, Artur traci właściwie wszystkich, z których łączą go bliższe relacje. Poznane na różnych etapach życia kobiety odchodzą od niego. Do innych mężczyzn, do innego życia.  Umierają. Analizując swe losy z perspektywy czasu, Artur dochodzi do wniosku, że ich śmierć spowodowana jest przez niego. Z czasem odchodzą także rodzice i ukochany dziadek, umierają przyjaciele. Obserwując wojnę na Bałkanach fotograf widzi śmierć niemal na każdym kroku. Bardzo wnikliwy obraz wojny, w jej okrucieństwie i niesprawiedliwości, to zdecydowanie mocna strona powieści.

 

Żegnając tych, których kocha, Sadowski nie ma wątpliwości, że dzieje się tak przez niego samego. Kto się do niego zbliża, ten szybko odchodzi. Oczywiście to dość naciągana teoria, zważywszy choćby na losy przyjaciela czy jego siostry – narkomanki. Wszyscy odchodzą, a on – ku ironii losu – żyje i cierpi coraz mocniej. Śmierć zawsze bardziej boli tych, co zostają.

 

Być może właśnie wtedy bohater powieści odkrywa w sobie misję – zobowiązanie wobec odchodzących: ocalić od zapomnienia, dać świadectwo. Prawdy. Życia. Zdarza się jednak coś, co sprawia, że Artur nie jest już w stanie udźwignąć swojej własnej okrutnej historii. Nieco mało wiarygodnej, nieco naciągniętej. Postanawia odejść biorąc na świadka swej spowiedzi dziennikarkę. W jakim celu?

 

Warto dodać, że ta przedśmiertna opowieść nie ogranicza się jedynie do opowiedzenia swych losów. Fotograf dzieli się w niej swoimi poglądami na temat wiary, życia, wojny. I czyni to w dość męczący sposób. W kolejnych powieściach Sowy tego dopowiadania wszystkiego wielkimi literami już nie ma, być może wiąże się to zatem z dojrzałością samego autora, który w Śmierci w deszczu słowami swego bohatera stara się czytelnikowi wszystko dokładnie wyłożyć: własne sądy na temat religii, wojny, prawdy, nawet gustów muzycznych. W kolejnych powieściach jest znacznie bardziej subtelny. Młody człowiek często ma potrzebę wyartykułowania światu własnych poglądów.

 

Wiele stron książki zajmują też opisy miłosnych uniesień bohatera, nieco nieporadne, nieco niekształtne. Sama miłość jednak potraktowana jest dość płytko, ogranicza się do namiętności i niedopowiedzianych słów. Nieobudowana odpowiedzialnością, zderzona z prozą codzienności, przegrywa. Albo umiera. Myślę, że nad tym warto byłoby się zastanowić: dlaczego wszelkie relacje Artura są w gruncie rzeczy dość płaskie, powierzchowne, nastawione na samego bohatera, który nie dba o miłość, nie walczy o nią.

 

Dominantą powieści jest jednak smutek. Smutek w deszczu, zatem bardzo plastyczny, nastrojowy, okraszony sceptycyzmem głównego bohatera, który mimo młodego wieku widział i przeżył niemal wszystko. Zastanawiać może, gdzie w tym wszystkim jest sam autor. Na ostatnich stronach powieści podpowiada, by nie utożsamiać go z bohaterem, choć jednocześnie sygnalizuje, że jak to zwykle bywa, bohaterowie powieści mają coś w sobie z samych autorów.

 

I jaki jest wreszcie główny bohater? Schowany za obiektywem widzi więcej, jednak sam się zbytnio nie odsłania. Wyjawia poglądy, opisuje życie, ale tak naprawdę ukrywa się. Nie definiuje samego siebie, nie dociera do głębi problemów własnej tożsamości. Zamiast stawiać pytania, raczej pochopnie wysnuwa wnioski. Nie wchodzi w bliższe relacje właściwie z nikim. Być może jest tak, że kto nie wie do końca, kim jest, nie może dać siebie drugiemu?

 

Warto też zatrzymać się nad samym obiektywem Artura Sadowskiego. Bohater bardzo jasno podkreśla, że żaden świat nie jest biało – czarny, że za dobrym zdjęciem kryje się często autentyczne cierpienie; że wojna nie tylko redefiniuje znane wcześniej pojęcia, ale i jak wszystko, podlega względności, w zależności od perspektywy; że za pozornym szczęściem kryją się łzy i ludzki dramat; że żyjąc z drugim człowiekiem można być samotnym; że kochając można udawać. Aparat fotograficzny pozwala na dystans, jasny ogląd sytuacji i obrazu, który bardzo wyraźnie podkreśla rozmycie pewnych faktów i barw. Ale jest też ucieczką dla samego fotografa, który odkładając aparat na półkę musi wreszcie spojrzeć na swoje życie własnymi oczami.  A prawda czasem boli. Zwłaszcza, gdy pada deszcz.

 

                                                                                                                   Agnieszka Lange