Concerto d`amore - Anna Bolecka

AKORDY MIŁOŚCI WG ANNY BOLECKIEJ

Powieść Anny Boleckiej „Concerto d’amore” przedstawia historię starą jak świat. Mężczyzna dojrzały wiekiem, ale oczywiście niedojrzały emocjonalnie, spotyka zagubioną w swojej smutnej codzienności, kobietę po przejściach. Spotkanie to jednak poprzedzone jest dość długim wstępem. Pełno w nich właściwych dla autorki snów i wizji. Może są konieczne, by wreszcie zobaczyć w realu to, na co się czeka? By być na to gotowym i przyjąć szczęście we właściwy sposób. Dotychczasowe historie Jego i Jej wskazały, że jeśli coś przychodzi za wcześnie lub po prostu, nie w porę, to może się to zwyczajnie nie udać. Ludzie mogą się minąć albo nie rozpoznać. Śledząc ich losy, czekamy na to spotkanie.

On jak dotychczas zawieszony między obsesyjnym lękiem przed śmiercią, a nieuporządkowanymi relacjami z matką i ojcem – wielkim nieobecnym, ucieka w małoznaczące spotkania z coraz młodszymi dziewczynami, a źródła swoich nieszczęść upatruje w dzieciństwie. Ona – samotna matka, żyje wspomnieniami, szuka sensu w snach, znakach i losach rodziny. Oboje jakby nie żyli naprawdę, „przeczekują”, jak mówił bohater. Tęsknią za czymś prawdziwym, głębokim, ale schowani w głąb siebie, nie wychodzą życiu na spotkanie. Tymczasem ludzkie losy posplatane są niewidzialnymi nitkami, które – pisze Bolecka – choć niewidoczne, musza się połączyć, bo biegną ku sobie jak elektrony. Jak Eros  i Psyche, które tylko razem stanowią pełnię.

Czy „Concerto d’amore” to powieść o miłości? Myślę, że nie. Raczej o pragnieniu jej, oczekiwaniu i jakiejś niewypowiedzianej rozpaczy, bo bohaterowie są po prostu smutni. Dojrzali do miłości, której w ich życiu zabrakło. A kiedy ona już wreszcie przychodzi, to…         Czy spotkanie dwojga bohaterów przyniesie im upragniony spokój?

Sama Bolecka podkreśla, że to książka o przypadku i prawdopodobieństwie.
Kto wierzy w sny, temu się książka spodoba. To przekraczanie i zacieranie granic, szukanie sensu, płynność obu tych sfer, które autorka ustawia na równi.

Powieść Boleckiej zawiera sporo wątków współczesności. Kto więc nie chce zastanawiać się nad dwoistością natury ludzkiej, dostrzeże echa wojny, Holocaust. W książce też dużo subtelnej erotyki. Bo jak ktoś napisał, Bolecka „nie szarpie akcją, tylko opowiada”. Kto przeczytał jej wcześniejsze książki („Leć do nieba”, Biały kamień”), rozpozna tu charakterystyczny dla autorki, sposób pisania.

Miłosny koncert Boleckiej to plątanina symboli i ukrytych znaków, nierozstrzygniętych wątków. Nieco nużący koncert. Przydługi, monotonny, zbyt jednostajny, by mógł poruszyć. Jeśli warto przeczytać książkę to dla magicznej fragmentami poetyckiej prozy. Bohater pełen lęku wyznaje:

„Masz w moim sercu swoje własne miejsce. Jeśli zapomnę o tobie, to miejsce na zawsze pozostanie puste. Teraz ze smutkiem pomyślałem, że moje serce wypełnione jest po brzegi takimi właśnie pustymi miejscami Tak było, ale było też tak, że chciałem, aby ktoś wziął wreszcie moje wciąż spragnione ciało i ukoił moją obolałą duszę. I żeby to było nieodwołalne.”

„Nasze spotkanie czekało na nas. (…) Czułem się samotny i chciałem sprawdzić, czy świat jeszcze istnieje, podczas kiedy moje życie toczy się, jakbym spał z otwartymi oczami.”

Pełnia pustki zatem. Nawet jeśli wyrażona koncertowo, to przecież bolesna. I dopiero na finiszu znalazłam radosną nutę. Wyrwany z letargu mężczyzna spostrzega:

„Było tak, jakbym znalazł się w jakiejś rozległej przestrzeni, gdzie nie ma przeszkód. Kiedy strumień wpływa na pustynię, wsiąka w jej piaski, ale czy to znaczy, że znika? Nie, zasila podziemne źródła.”

Może właśnie o ten zalążek źródła chodzi? O tę końcową nutę – wielką zapowiedź? Obietnicę? Kropla drąży miłość, a muzyka łagodzi ból? Plątaninę ludzkiego życia jak zwykle najpełniej wyraża poplątany znak zapytania.

                                                                                          Agnieszka Góralczyk