Pomarańczowa piłeczka - Radek Konrad

 

Proza wspomnieniowa...

Radek Konrad o wiele bardziej przekonuje do siebie jako autor niedawno wydaną Pomarańczową piłeczką (Novae Res 2011) aniżeli wcześniejszym zbiorem opowiadań Zatraceni w życiu (Radwan 2010). Równocześnie należy podkreślić skłonność pisarza, skrzętnie skrywającego swoją prawdziwą tożsamość pod literackim pseudonimem, do przechodzenia z jednej skrajności w kolejną. O ile w Zatraconych… epatował zmysłowością (momentami z pogranicza twardej pornografii i horroru), o tyle w najnowszej publikacji zawarł pewne elementy naiwnej duchowości i dobroczynności. Pomimo tego drugą książkę czyta się z większym zainteresowaniem i przyjemnością, na co niebagatelny wpływ ma warstwa stylistyczna Pomarańczowej…, będąca dowodem większej świadomości językowej piszącego. Nie bez znaczenia pozostaje także ciekawsza szata graficzna. Stąd najnowszą propozycję Konrada wypada uznać za efekt niewątpliwego rozwoju prozaika. W zestawieniu z Zatraconymi… drugi tytuł jest literacko lepszy, ale biorąc pod uwagę ujawniające się w treści zamiary i pragnienia autora, trzeba skonstatować pewne niedopracowanie materiału.


Przede wszystkim Pomarańczowa… ma jedną zasadniczą wadę. Temat przedstawiony na jej kartach i nadana mu forma kolażu literatury pięknej z dokumentalną powinny być podejmowane przez dojrzałego, nie początkującego pisarza. Przez twórcę, który ma dystans do opisywanych wydarzeń i emocji, także rezerwę wynikającą ze zniechęcenia, rozczarowania i oziębłości, przychodzących nieuchronnie po latach. Wówczas o pierwotnym zapale filantropa pisze się z dużą dozą samokrytyki, więcej jest pytań i wątpliwości, więcej pokory nabytej z wiekiem niż młodzieńczej, naiwnej pewności, że świat jest czarno-biały i tylko dorośli głupcy, cwaniacy i cynicy chcieliby dostrzec w nim jakąś szarzyznę.


Z biegiem lat poszerza się również wiedza historyczna, jeśli jest się oczywiście osobą aktywną intelektualnie, świadomie podchodzącą do rzeczywistości, a przyjmuję, że kimś takim powinien być każdy parający się literaturą. Ten bagaż doświadczeń i wiadomości nie jest bez znaczenia, zwłaszcza gdy mamy ambicje napisania utworu na poły dokumentalnego, a takie aspiracje miał z pewnością Radek Konrad. Pomarańczowa… bowiem to zbiór luźno powiązanych wspomnień samego autora z czasów jego wolontariatu w ośrodku dla osób starszych oraz reminiscencji jednej z podopiecznych – pani Danuty Lenard-Lechowicz, opowiadającej o swoim dzieciństwie i młodości, przypadających odpowiednio na lata trzydzieste, czterdzieste i pięćdziesiąte XX wieku.


Całości nadał pisarz konwencję opowieści, której ramy czasowe obejmują okres od około stycznia do sierpnia 2005 roku. Na początku książki wolontariusz Konrad opowiada sparaliżowanej jednostronnie Danusi o zbliżającej się studniówce, ta odwdzięcza się historiami sprzed wojny oraz z czasów okupacji. Później oglądają wspólnie zdjęcia ze studniówkowej zabawy, przeżywają śmierć Jana Pawła II i niepowodzenie chłopaka na pisemnej maturze. Wzajemne dzielenie się przeżyciami dawnymi i aktualnymi motywuje autora-narratora do wakacyjnej wędrówki do Hrubieszowa – miejscowości, w której niegdyś mieszkała seniorka. Tam kończy się akcja Pomarańczowej…


Wspomniany wcześniej mankament publikacji doprowadził do dwóch zakłócających lekturę błędów.


Po pierwsze język narracji Konrada wykazuje emocjonalną naiwność nastoletniego wolontariusza. Jego postrzeganie świata osób starszych oraz instytucji świadczących im pomoc jest nieautentyczne, nazbyt poprawne, grzeczne, uładzone. Rozumiem pobudki, którymi kierował się bohater Pomarańczowej… w czasie rzeczywistym, czyli w chwili gdy miał dziewiętnaście lat, maturę w niebezpiecznie bliskiej perspektywie i wrażliwość zaangażowanego religijnie nastolatka. Sama przez dziesięć lat angażowałam się w opiekę nad niepełnosprawnymi fizycznie i intelektualnie, starszymi i umierającymi. I dziś, po upływie kolejnych dziewięciu, mogę powiedzieć, że bycie wolontariuszem cechuje pewna procesowość. To krzywa, która ciągle się zmienia; w żadnym wypadku stan osiągnięty raz na zawsze. Inne są powody w pierwszych dniach, tygodniach, miesiącach, inne po latach charytatywnej działalności. Zmienia się także stosunek do podopiecznych, personelu, choroby, cierpienia, śmierci. Wreszcie przychodzi wypalenie, poprzedzone licznymi buntami, pytaniami o sens życia na wózku, ze śliniakiem i pampersem. Tej perspektywy, która nadałaby historii więcej autentyzmu, autorowi zabrakło. W Pomarańczowej… poznajemy nastolatka na początku jego przygody z wolontariatem, a przecież dziś jest on bogatszy o kolejnych siedem lat życia. Być może gdyby pisarz zdobył się na ponowną konfrontację z sobą z 2005 roku i sobą obecnym, prawdopodobnie nadałby swoim rozważaniom więcej realizmu, ożywiłby je. Wówczas jednak musiałby ingerować nie tylko w warstwę językową, co z resztą uczynił, ale przede wszystkim – w kognitywno-wolicjonalną, czego w moim odczuciu zabrakło.


Po drugie forma kolażu literatury pięknej i dokumentalnej przerosła Konrada jako prozaika z nadziejami. Sama w sobie jest ona niezwykle pociągająca i na pewno świadczy o dużych ambicjach twórczych. Wartościowa i ciekawa jest próba przeplatania dziejów maturzysty-wolontariusza z opowieściami pani Danusi i innych seniorów, niedopowiadanie wszystkiego do końca, wprowadzanie informacji stopniowo, dyskretnie. Jednak wszystko to dokonuje się jakby na pół gwizdka; brakuje z jednej strony epickiego rozmachu, z drugiej nabywanego z wiekiem dystansu i doświadczenia. W efekcie Konrad nie porusza się swobodnie w gąszczu faktów historycznych, popełniając nawet kardynalne błędy w tym zakresie. Nie wykazuje oczytania w publikacjach, które pomogłyby doprowadzić bardzo dobry zamysł do równie udanej realizacji. Być może Pomarańczowa… przybrałaby wówczas inną formę, podobną do przyjętej przez Mitcha Alboma w Niezapomnianej lekcji życia. Wtorkach z Morriem (Bertelsmann 2000) lub przez Jacka Baczaka  w Zapiskach z nocnych dyżurów (Znak 1997).


Proponowana przez Radka Konrada opowieść ma jednak jeden wielki walor, nie do przecenienia w dzisiejszych czasach. Pokazuje nastolatka nastawionego na dawanie zamiast brania; na bycie z ludźmi i to tymi wykluczonymi, nie zaś na egocentryczne, samotnicze ucieczki przed ekranem komputera czy telewizora, które dla tak wielu są później uzasadnieniem rzekomego braku czasu na odwiedziny w szpitalu czy domu starców. Pomarańczowa… to świadectwo ludzkich odruchów, nauki słuchania, dzielenia się, podtrzymywania na duchu kogoś zupełnie nam obcego, kto staje się bliski przez nasz świadomy wybór. Być może jest to obraz nieco naiwny, niedopracowany, niedociśnięty literacko i merytorycznie, ale za to powstały z potrzeby serca i życzliwości, które leżały u podstaw decyzji o zaangażowaniu maturzysty w wolontariat. Taki zaś sposób życia ze wszech miar godny jest polecenia dzisiejszej młodzieży.

 

                                                                                                                 Katarzyna Bereta

 

Konrad Pileczka

 


Konrad Radek, Pomarańczowa piłeczka, wyd. Novae Res, Gdynia 2011.