Pod wulkanem - Malcom Lowry

Jakże często zdarza się, że istnieją obok nas książki, których nie dostrzegamy. Obok których przechodzimy latami obojętnie, które nie kuszą nas ani specjalnie intrygującym tytułem, ani ponad miarę atrakcyjną okładką. Kiedy jednak los ześle jedną z nich w nasze ręce, może okazać się, iż odciśnie ona na nas bardzo silne, wręcz namacalne piętno. Tak właśnie w moim przypadku stało się z powieścią „Pod wulkanem” Malcolma Lowry.

 
Pisarz przenosi nas w Zaduszki 1938 roku do meksykańskiego miasta Quaunahuac. Rekonstruuje przed naszymi oczami tragiczne wydarzenia poprzedniego roku, w wyniku których główny bohater powieści, były brytyjski konsul w Meksyku Goffrey Firmin, dotarł do kresu swej drogi życiowej. Drogi znaczonej pogrążeniem się w alkoholizm i daremne poszukiwanie absolutu. Tragiczna miłość do żony, poczucie winy urastające do granic absurdu, ciągła walka z upiorami przeszłości i demonami teraźniejszości, powodują u bohatera narastające wyobcowanie z rzeczywistości. To bardzo poruszające i głębokie psychologiczne studium alienacji, ale także opowieść o kondycji człowieka cywilizowanego. O tym jak łatwo ulegamy własnym słabościom, jak często żyjemy w świecie mitów i wizji stworzonych przez nasze umysły. O tym jak desperacko poszukujemy Wyższej Prawdy, nie zauważając, że niszczymy ją w sobie i innych, nie dostrzegając tego co czasem tak oczywiste. Klęska jest więc nieunikniona. Nie wińmy jednak za to całego świata, przyczyn naszego upadku powinniśmy dopatrywać się przede wszystkim w nas samych.
 
Książka pełna jest niezwykłych scenerii, gęstej, wręcz dusznej atmosfery, tak charakterystycznej dla meksykańskiej prowincji. Wrażenie to potęguje nagromadzenie mrocznych wizji i halucynacji, które są udziałem Konsula, a za pośrednictwem autora i nas – czytających powieść. Nasycenie dzieła biblijną i kabalistyczną symboliką owocuje jego metafizycznym charakterem. „Pod wulkanem” w mistrzowski sposób pokazuje nam również, jak bardzo mogą się przenikać i uzupełniać dwie odległe od siebie, zdawałoby się, kultury i systemy religijne. Starożytne meksykańskie bóstwa i judeochrześcijański Bóg stoją tu na równi, w jednym szeregu, z wyżyn swej absolutnej władzy przyglądając się upadkowi człowieka. A może całej cywilizacji?

                                                                                                          Michał Nowicki