Morfina - Szczepan Twardoch

Morfina2014

Autorka recenzji: Irmina Kosmala

Kręgi na wodzie

                                        Cały świat jest zmyślonym, Kosteczku.
                                        Jest tak, jak są kręgi na wodzie  (s. 294)

Co byś powiedział na to, Czytelniku, gdybyś przebudził się (nie: obudził) w nieznanym sobie miejscu, nie wiedząc, kim się jest i o co należy się zatroszczyć. Dotychczasowe wartości (jeśli takowe były) zostałyby na ten przerażający czas „niewiedzy” zawieszone, a Ty - pogrążony w chaosie myśli, ludzi i zdarzeń, być może znalazłbyś pociechę w przypadkowych ramionach, narkotycznym transie czy pobliskim psychiatryku.

Konstanty Willemann – człowiek o podwójnym rodowodzie, z kaprysu matki zostaje Polakiem i we wrześniu `39 r. ma o tę Polskę zawalczyć. Bohatera powieści poznajemy miesiąc później, w okupowanej już przez Niemców Warszawie. Tożsamość Willemanna jest paralelna z obrazem zbombardowanej stolicy, którą niezwykle sugestywnie kreśli przed nami autor. Rozpościera się zatem przed czytelnikiem wielkoformatowy obraz, przedstawiający pobojowisko ludzkiej egzystencji. Wojna o własne nienaruszalne, autonomiczne „ja” została już przegrana, nie dziwi więc widok człowieka pogrążonego w upadku i degrengoladzie. Monolityczne „ja” zostało w wyniku dokonanej na nim okupacji podzielone na części, które należą teraz do przemawiających w nim silnych kobiecych głosów.

„Czy prawda, którą poznaję, jest moją prawdą? Czy cele, glosy, rzeczywistość i wszystko, co nas wabi i nami kieruje, za czym idziemy i na co się rzucamy… jest rzeczywistą rzeczywistością czy tylko tchnieniem, które nieuchwytnie nad daną nam rzeczywistością się unosi?” – z podobnymi ontologiczno-aksjologicznymi rozterkami zmaga się również bohater Musila - „pomiędzy mglistym własnym „ja” a stężałym już w obcą łupinę „ja” naszych poprzedników zostaje wsunięte znów tylko jakieś „pseudo ja”, jakaś mniej więcej dopasowana zbiorowa dusza” – w miarę szybko zrozumie prawdę o sobie człowiek pozbawiony właściwości.

Konstantemu Willemannowi wnioski dotyczące jego osobowościowego „rozszczepienia” nasuną się znacznie później. Przejdziemy z nim daleką drogę od matki, żony, kochanki, salonów kawiarnianych, przypadkowych spotkań i wcieleń po otarcie się o wallenrodyzm i wielkie uczucie, nim dotrze do niego fakt o egzystencjalnej niekoherentności. Bohater ma naturę Proteusza – ciągnie go do wszelkich nowych kształtów życia, bez preferowania któregokolwiek. Próbuje się też w wallenrodyzmie, zakładając mundur „wroga”. Większość czasu roztrwaniać jednak będzie na alkohol, prostytutkę i morfinę. W tym to onirycznym transie snu, zawieszenia i niepamięci, coraz głębiej pogrążać się będzie w śmierć Jaźni. Urzeczywistnienie jej zatem w procesie teleologicznym będzie musiało z tej racji zostać odroczone lub całkowicie unieważnione. Wszystko zależeć będzie od chęci wyrwania się bohatera z mroku niebytu.

Ale dość już o Kostku kurwiarzu, Kostku morfiniście i Kostku mordercy cudzego i swojego życia. Najnowsza powieść Szczepana Twardocha nie ma bowiem tylko jednego bohatera. Kolejnymi bohaterkami powieści są kobiety. Najważniejszymi, być może, córy Zeusa i Temidy, boginki losu – Mojry – przędące narracyjne nici głosu wewnętrznego bohatera. To one nim rządzą, wskazując cele i uprawniając do zgodnych z ich fantazją odpowiedzi. Kostek jest zatem opętany głosami kobiet, które tym większą mają nad nim przewagę, im bardziej upadłym staje się człowiekiem. Równie silnie pobrzmiewającym jest w nim głos matki-Orlicy, Katarzyny Willemann, kobiety w jakimś sensie stylizowanej na Katarzynie Wielkiej II, niezwykłej, silnej i władczej osobowości, pozbawiającej się swej tożsamości narodowej dla rosyjskiego tronu. Obie kobiety łączy ponadto żądza seksualnego zaspokojenia i mały, eunuchowy mąż.

Równie ważnym bohaterem powieści jest u Twardocha język. Nieustannie zmieniająca się narracja – mistrzowsko dopasowana do okoliczności, w jakich znajduje się bohater – jednym razem w pierwszej osobie wypluwa narkotyczne dwugłosy, w innym momencie osacza bohatera, przemawiając do niego i za niego, a w jeszcze innym staje się wszechwiedzącą i wszechmocną bohaterką. Co ważne, gęsty filozofią życia i metaforą język, zawłaszcza nie tylko bohaterów powieści Twardocha.

Kolejną rzeczą, która przykuwa naszą uwagę, jest aluzyjność „Morfiny”. Problem tożsamości był wielokrotnie już podejmowany w literaturze. Szeroko rozpisywali się na ten temat klasycy literatury: Gombrowicz, Mackiewicz, Musil, Martel, Houellebecq i inni.

Odnajdziemy ponadto w prozie Twardocha garść cudzych myśli, jak choćby: „więcej światła” Goethego, „nie zapomniałem bicza, skoro idę do kobiet” Nietzschego, czy „Nazywam się Bartłomiej Chochoł i jestem ostatnim królem Polski” Wita Szostaka. Odnajdywanie literackich tropów zawsze sprawia frajdę czujnemu czytelnikowi.

Dobra zabawa, intrygujący język, mroczna fabuła i egzystencjalny smutek – wszystko to czeka na nas w „Morfinie” Szczepana Twardocha. Powieść- narkotyk – ot, co.