Droga przez piekło - Artur Zarzycki

Droga przez pieklo 2018

PATRONAT MEDIALNY: KUŹNIA LITERACKA

 


[FRAGMENT KSIĄŻKI]:

SPOWIEDŹ TRZEŹWIEJĄCEGO ALKOHOLIKA

Droga przez piekło wiodąca ku życiu. Z dedykacją dla Jolki, kobiety, którą miałem szczęście spotkać na swej drodze do zdrowia.

Alkohol. „Lek” na życie. Na wszystko. Na podniesienie stanu euforii. Na nerwy i stres. Pierwszy łyk i jest zajebiście. Świat staje się bardziej kolorowy, dziewczyny piękniejsze, muzyka bardziej odlotowa. Gdy jest ci źle i ciężko na duszy, odkrywasz panaceum – alkohol. Pomaga, goi rany, dodaje odwagi. W ten sposób alkohol staje się "receptą" na wszystko. A jeśli masz predyspozycje do tego, aby się od niego uzależnić, nawet nie wiesz kiedy stajesz się jego niewolnikiem. Właśnie na tym polega szatańska sztuczka z alkoholem: człowiek zabija się sam. Zabija swe ciało i umysł wlewając w siebie hektolitry chemicznego gówna, które udaje cudowny eliksir szczęścia. Ale zanim alkoholik sięgnie swego własnego dna, zdąży zrujnować wszystko wokół siebie: rodzinę, żonę i dzieci, pracę, zdrowie, relacje z ludźmi. Wszystko co ma w życiu sens. Oto historia mojego picia, trwającego kilkanaście lat. Historia kolejnych upadków. Historia rozpaczliwej i z góry skazanej na niepowodzenie walki z potężnym i niezwykle podstępnym wrogiem, jakim jest alkohol. Jeszcze się taki nie urodził, który by z nim wygrał. Zaś wielu z tych, którzy próbowali zbyt wiele razy, dziś wącha kwiatki od spodu. Z alkoholizmem nie można walczyć, trzeba mu się poddać, skapitulować i uznać swą własną wobec niego bezsilność, co nie jest takie proste. Tylko wtedy jest szansa na wyzdrowienie.

Pić zacząłem mając lat siedemnaście. Spodobało mi się od razu. W tym wieku także po raz pierwszy zaliczyłem „zgon”. Po jednej z imprez obudziłem się z ciężkim kacem, nie pamiętając kto i kiedy przywiózł mnie do domu. Specjaliści od uzależnień wyróżniają cztery podstawowe fazy picia: od towarzyskiego, poprzez ostrzegawcze i krytyczne, aż do chronicznego. Ja byłem tak „wybitny”, że w zasadzie dwie pierwsze "sobie darowałem". U mnie zaczęło się krytycznie, a potem było już „z góry”. Butelka wódki stała się moją towarzyszką życia, nieodłączną. Dawała niezłe stany emocjonalne ale z biegiem lat żądała w zapłacie coraz większych odsetek. Provident przy niej to pikuś. Flaszka rozpychała się w mojej przestrzeni tak bardzo, że na wszystko inne było coraz mniej miejsca. Piłem w zasadzie wszędzie i zawsze. W szkole, na zabawach, w dyskotekach, nocnych klubach, w pracy, w domu, na wakacjach i wycieczkach, nawet w kinie. Sam i w towarzystwie. Z okazji i bez okazji. Kiedy miałem lat dwadzieścia pięć zdążyłem już stać się chronicznym pijakiem, mimo że od zewnątrz nie wyglądało to aż tak źle – auto, praca, dziewczyna, zadbany, ogolony, modnie ubrany – to od wewnątrz się rozpadałem. Do 25. roku życia było źle, jednak potem zacząłem się coraz szybciej staczać po równi pochyłej. Po kolejnych ciągach alkoholowych wpadałem w coraz gorsze stany depresyjne. Flaszka przestała dawać przyjemność, stała się przymusem. Widząc, że jest coś nie tak ze mną, zacząłem szukać informacji o chorobie alkoholowej. No i znalazłem. Objawy, symptomy, mechanizmy i całą tę fachową wiedzę. Wiedzę, która powstała w wyniku pracy z setkami tysięcy takich jak ja, ludzi uzależnionych. Ktoś w końcu sprowadził te setki tysięcy doświadczeń, z reguły tych samych, zebrał je w kupę i stworzył coś w rodzaju „Abecadła alkoholizmu”. Dlatego, jeśli jakiś głupek wmawia wam, że terapeuci znają życie z jakichś książek to możecie roześmiać mu się w twarz. Te książki powstały w oparciu o życie właśnie. Tak więc kiedy już sobie poczytałem to i owo, doszedłem do wniosku, że jestem nałogowym pijakiem, a mówiąc fachowo – praktykującym alkoholikiem. Oswoiłem się z tą myślą. Ba, nawet trochę mi to pomogło! Skoro jestem alkoholikiem, to przecież mogę pić. Nawet muszę. Coraz więcej i częściej, jeszcze częściej i jeszcze więcej.

Kiedy już uzbierało się tego najwięcej, postanowiłem się zaszyć esperalem. Aby nie pić ze strachu, że kopnę w kalendarz. Pojechałem więc na Szwedzką do Krakowa i jacyś prywatni oszuści napchali mi pod skórę jakichś gównianych tabletek. Ja miałem myśleć, że mam esperal a w związku z tym się bać i nie pić. Oni skasowali za to trzy stówy i było cool. I nie piłem, pół roku. Aż postanowiłem spróbować. Było to bodajże w Hiszpanii. Jedno piwo, na początek. "Jak się źle poczuję to więcej nie piję" – pomyślałem. Skończyło się na siedmiu piwach i litrze wódki z kolegą. Eureka! Ja żyję! Więc mogłem pić już bez strachu, że odjadę ciężarówką do świętego Piotra. Więc zaczęło się od nowa. Pół roku w abstynencji, za dużo. Więc zacząłem nadrabiać „stracony czas”. Zaczęło się niczym w powieści Marcela Prousta, „W poszukiwaniu straconego czasu” należało radykalnie zwiększać dawki. Więc kiedy miałem lat dwadzieścia osiem, poza coraz większą psychiczną degradacją, dosłownie całe życie mi się rozpadało. Moja matka patrzyła z boku jak ten jej zdolny i inteligentny podobno chłopak stacza się w odmęty alkoholowej paranoi. Ale – poza krzykiem, płaczem i wyzwiskami – nic nie mogła zrobić. Żadna matka, żaden ojciec, brat, siostra, mąż czy żona nic nie są w stanie zrobić dla alkoholika/alkoholiczki, jeśli osoba uzależniona sama nie chce przestać pić. Alkoholika trzeba pozostawić samego. Musi zobaczyć konsekwencje swojego picia. Tylko wtedy jest szansa, że się otrząśnie. Z alkoholem bajka jest o tyle zawiła, że kiedy pijący uświadamia sobie skalę swego problemu, z reguły we wszystkich obszarach jego życia doszło już do zupełnej degradacji. Szef wylał z pracy, żona z dziećmi odeszła, firmę szlag trafił, prawo jazdy zabrane, doszło do śmiertelnego wypadku po pijaku, czego efektem jest więzienie, ludzie patrzą na ciebie jak na śmiecia i czujesz się jak ostatnia szmata, i tak dalej i tak dalej. Można wymieniać w nieskończoność. Oczywiście wcale nie oznacza, że wszystkie te zjawiska będą zawsze występować razem. Jednak bardzo często występują. Dodać można jeszcze bezdomność i takie skrajne stany jak padaczka czy omamy alkoholowe albo polineuropatia, czyli choroba powstała w wyniku długoletniego picia, objawia się ona takim śmiesznym krokiem pijaka, który nawet kiedy jest trzeźwy, idzie jakby był na bani (alkohol niszczy m. in. neuroprzekaźniki nerwowe). Wóda robi w końcu z ciała gąbkę, a z mózgu galaretkę. Zamknięte oddziały psychiatryczne pełne są pacjentów, których alkohol sprowadził do poziomu wegetatywnego, leżą bezwładnie na łóżkach nie wiedząc który jest dzień, miesiąc i rok. Ale to tak na marginesie, trochę teorii nie zaszkodzi.

Więc ja w wieku lat 28, ten podobno niegłupi i oczytany koleś, który zahaczył nawet o krakowski Uniwersytet Jagielloński, zacząłem się na poważnie zastanawiać, że muszę coś ze sobą zrobić. I tutaj pies pogrzebany. Zaczynają działać sławetne mechanizmy, te same u każdego pijącego nałogowo. Cała gama iluzji, racjonalizacji i zaprzeczeń. Ktoś zapyta: cóż są to są te mechanizmy? Najlepszą odpowiedź na to pytanie daje Wiktor Osiatyński w swym eseju „Grzech czy choroba”. Mechanizmy uzależnienia nieustannie przekonują chorego, że jest zdrowy. A więc piję bo żona mnie rzuciła (”zła kobieta była”), bo mam robotę do dupy, rozwydrzone dzieciaki w chałupie, bo jest zła pogoda, bo teściowa mnie wkurwia... Cechą większości alkoholików jest to, że z mechanizmów obronnych czyli usprawiedliwiania swego pijaństwa są oni w stanie napisać rozprawę doktorską. Drugą cechą alkoholika jest mylenie przyczyn ze skutkami czyli klasyczne odwrócenie pojęć. Jako, że alkoholik w starciu z alkoholem nie jest przy zdrowych zmysłach, cały jego świat stoi na głowie zamiast na nogach. U mnie było tak, że miałem nie pić „pd pierwszego”. Nie jestem w stanie nawet w przybliżeniu policzyć ile było tych „pierwszych”. Miałem poradzić sobie sam. W swej rozpaczy i bezsilności robiłem nawet tak groteskowe szopki jak chodzenie do spowiedzi – zanim całkowicie odsunąłem się od kościoła - która miała mnie oczyścić z „grzechu” alkoholizmu. Nie oczyszczała a mózg skąpany w procentach domagał się kolejnych dawek.

Kiedy wreszcie straciłem zawodowe prawo jazdy, kiedy roztrzaskałem swoje audi na drzewie, kiedy po miesięcznym piciu na umór, gdzie dzień zlewał mi się z nocą i przez pięć dni nie byłem w stanie podnieść się z łóżka, kiedy wreszcie.... oj, dużo tego. Więc kiedy wreszcie sięgnąłem swego dna, postanowiłem się ratować, ale już nie sam. Pół roku chodziłem do terapeutki i na grupę wsparcia, tam doszlifowałem swą wiedzę na temat uzależnienia a że gorzała jeszcze nie zdążyła wyprać mi mózgu, w lot pojąłem problem, wszystkie te teorie i – co najważniejsze – na czym polega proces zdrowienia czyli budowanie swego życia na nowo, nauka radzenia sobie z emocjami, pokora wobec choroby, dbanie o tę chorobę czyli mityngi AA, kontakty z terapeutami i tak dalej. I w ogóle wszystko, wszystko czyli postawienie swego pijanego świata z powrotem na nogi. W teorii byłem gigantem. Gorzej z praktyką. Oddali mi prawo jazdy, zacząłem jazdę po całym kontynencie, od Portugalii po Kazachstan, poznałem piękną kobietę starszą od siebie o dwa pokolenia. Aby utrzymywać odpowiedni poziom adrenaliny bez chemii alkoholowej, zacząłem skakać na bungee i do spółki z moją piękną towarzyszką paradować w weekendy po tanecznych imprezach trwających do siódmej rano. Ach, Kraków zawsze był cool! Kocham to miasto. Na swoje trzeźwienie po prostu nie miałem czasu. Zapomniałem o zdrowieniu, pokorze i pracy nad sobą. Zachowywałem się jak człowiek chory na alergię, który wierzy, że silna wola nie pozwoli mu złapać wysypki. Aż wreszcie po dwóch latach nastąpiła eksplozja. Fachowo zwie się to nawrotem choroby. Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że zapicie jest tylko aktem końcowym nawrotu. Ten zaczyna się dużo wcześniej. Ja w zasadzie w ogóle nie wytrzeźwiałem, dalej myślałem jak pijany. Mimo że przez prawie dwa lata nie wziąłem ani kropli do ust. Rzuciłem się w wir zarabiania pieniędzy oraz gorącą miłość i związek, który musiał zakończyć się dla mnie katastrofą. Iwona była zawsze ode mnie mądrzejsza, więc pewnego dnia po prostu zakończyła naszą bajkę, z której i tak nic by nie było. Na upartego mogłaby być moją matką.

11 marca 2011 roku. Była ciepła noc. Wracałem z roboty, zły i zmęczony, po jakiejś trasie na Bałkany. Zatrzymałem się na stacji paliw. Zatankowałem gaz do mojego VW golfa. Ale jadąc w mojej podświadomości wirowało już inne "paliwo". Kupiłem 0.75 litra wódki i trzy piwa. Jechałem dalej w kierunku domu. Zatrzymałem się nieopodal, na polnej drodze. Godzinę wpatrywałem się w butelkę trucizny, która omal nie zniszczyła mi życia. Nie wiedziałem co robić. Rozbić ją czy jednak odkręcić i się napić? Wybrałem to drugie. Setka wódki do literatki i tyskie puszkowe do przepicia. Poszło. W głowie pojawiło się to znane mi doskonale uczucie smaku i odprężenia. Nagle wszystko stało się nieważne, było mi dobrze. W radiu leciała muzyka dance. Odlot. Ale już wiedziałem co to dla mnie oznacza. "Napiję się tylko dziś" – pomyślałem. Ten jeden jedyny raz. Włączył się ten piekielny obłęd mechanizmów. I znowu iluzja, że „ten jeden raz i koniec”. Mój „jeden raz” trwał ponad dwa lata. Wróciło piekło, problemy w pracy, awantury rodzinne, szlajanie się od świtu do nocy, picie z życiowymi degeneratami w knajpie do której ludzie przyzwoici za żadne skarby by nie weszli. I te przeklęte stany psychiczne! Lęk, depresja i potworne poczucie winy połączone z uczuciem, że jestem życiowym rozbitkiem. Wyrzuty sumienia mnie zjadały od wewnątrz, więc je próbowałem zapić. Ale to już nie skutkowało. Wreszcie zaczęło świtać w moim zapijaczonym łbie, że powinienem iść za zamkniętą terapię. Że za daleko popłynąłem, że już w 2009 roku powinienem tam iść. Telefon do szpitala na ulicy Babińskiego w Krakowie. Rok czekania na miejsce. Znajoma Asia wreszcie dzwoni w Bieszczady do Ustrzyk Dolnych. Po pięciu tygodniach czekania stawiam się na stacjonarny odwyk. Od pierwszego dnia pobytu stawiam sobie jeden cel: dotrzeć do przyczyn mojego zapicia. Na zajęcia czysto teoretyczne zwracam mniejszą uwagę, już to kiedyś przerabiałem, pamiętam. Powoli, po nitce do kłębka. Dochodzę do siebie, zaczynam składać wszystko w jedną całość. "Boże!" "Jakież to proste!" A ja w głowie siliłem się na jakieś esy floresy. O chorobę wystarczy dbać czyli zaakceptować swe uzależnienie. Trzymać rękę na pulsie każdego dnia, mieć kontakt z takimi jak ja uzależnionymi, nie cwaniakować, identyfikować się z własnym nałogiem. Proste i trudne jednocześnie. Zastanawiam się więc: skoro to takie oczywiste to dlaczego tak wiele osób wraca do picia? Cóż, pewnie większość z nich postępuje tak, jak postąpiłem ja. Zapominają, że mają problem i żyją tak jak ci, którzy są zdrowi. A alkoholik nigdy nie będzie zdrowy, może jedynie zdrowieć. Cóż to znaczy? Sprawa jest banalna. Mimo szaleńczego postępu nauki i medycyny na tym "najlepszym ze światów", jeszcze żaden z najtęższych umysłów nie wymyślił patentu na wyzdrowienie alkoholika. Ktoś kto raz przekroczył tę niewidzialną granicę już nigdy nie będzie potrafił napić się w sposób normalny, tak jak piją ludzie nieuzależnieni. To niemożliwe, wielu już próbowało, inni nadal próbują. Większość idzie na dno z prędkością światła. A chcieli się „tylko” sprawdzić. Jak zawsze przy pomocy tych diabelskich iluzji i zaprzeczeń: „tylko dziś”, „tylko jeden kieliszek”. Tak, nieustanne rozbrajanie tych mechanizmów jest kluczem do zrozumienia istoty alkoholizmu i pierwszym, najważniejszym warunkiem zdrowienia. Ktoś kto nie jest w stanie stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie nagiej, brutalnej prawdy prosto w oczy – nie ma absolutnie żadnych szans na wyjście z tej piekielnej matni. Ona wcześniej czy później wsysa go w takim stopniu, że na jakikolwiek ratunek jest już za późno. I kończy albo na śmietniku, albo w wariatkowie albo na cmentarzu.

Na terapii w Ustrzykach Dolnych zacząłem czuć się dobrze. Zaangażowałem się w to leczenie całym sercem. Zauważyli mnie terapeuci. Dostrzeżono, że się staram, że – powiem nieskromnie - się wyróżniam. Zostałem nawet „szefem” grupy trzeciej, do której należałem. Dostrzegła mnie przede wszystkim Jolka. A ja od pierwszych zajęć z Nią miałem wrażenie, że nadajemy na tej samej ”częstotliwości”. Poszedłem na Jej zajęcia z duchowości człowieka, które można sprowadzić do stwierdzenia, że wszystko zależy od nas samych. Że najważniejsza jest trzeźwość, wewnętrzna motywacja i poczucie własnej wartości. Czyli wszystko to, co zniszczyła mi wódka a na czym zawsze chciałem budować swój świat. Te trwające w sumie jakieś 9 godzin zajęcia i rozmowy z Jolką dały mi paliwa i naładowały akumulatory do fulla. Jolkę polubiłem jak żadnego innego terapeutę, kobieta aż kipiąca wrażliwością, szczerością i pasją. Nie ma w niej nawet cienia fałszu, jest za to rzadko spotykane oddanie temu co robi. Dziękuję Bogu, że zaprowadził mnie na tę terapię i że spotkałem tam Jolkę. Zawsze brakowało mi takich osób na zewnątrz. To że są tacy ludzie, że można z nimi rozmawiać i śmiać się, sprawia, że w tym poronionym świecie życie, mimo wszystko ma sens. Jolka, ja wiem, że ty przeczytasz ten tekst. Dlatego dziękuję Ci z całego serca jeszcze raz.

A życie toczy się swoim torem. Czy jeszcze się kiedyś napiję? Nie wiem. Nikt tego nie wie. I żaden człowiek uzależniony, nieważne czy od alkoholu, narkotyków czy hazardu, nie może powiedzieć, że już nigdy na pewno wie wsadzi ręki do rozżarzonego ogniska. Tak nie da się powiedzieć. Będąc w zgodzie z samym sobą mogę jedynie powiedzieć, że dołożę wszelkich starań aby reszta mojego żywota upłynęła bez grama tej trucizny, która zabrała mi kawał życia. Tylko tyle i aż tyle. A życie bez picia potrafi być naprawdę fajne, mimo że nie jest i nigdy nie będzie bajką. Trzeba tylko nauczyć się tę „fajność” dostrzegać i umieć sobie wszystko zorganizować: dom, czas, pracę, rodzinę, zainteresowania i całą resztę, która temu wszystkiemu nadaje głębszy sens. Zatem jest nadzieja. Ona zawsze utrzymywała mnie przy życiu, nawet wtedy kiedy wstawało poranne słońce a mnie nie chciało się otwierać oczu.

Nikt nie wymyślił niczego lepszego na alkoholizm niż Wspólnota AA i jej program duchowego rozwoju człowieka czyli „Dwanaście Kroków”. Ten program wyzwolił setki tysięcy uzależnionych z sideł choroby i wyzwala kolejnych. Ale tylko tych, którzy go stosują i są gotowi mu się poddać. Jest tam prawdziwa życiowa mądrość, która może służyć nawet ludziom zdrowym. Szkoda, że musiałem stoczyć się po raz kolejny aby to wreszcie zrozumieć. Sama abstynencja nie jest jeszcze gwarancją zdrowienia, to ledwie pierwszy krok, cała bajka polega na umiejętności odnalezienia swego miejsca w życiu bez alkoholu. A to już nieco „wyższa szkoła jazdy”. Patrzę w przyszłość z umiarkowanym optymizmem i mimo że ogromna praca przede mną, jestem spokojny. W końcu hamuję. Przestaje się śpieszyć, przestaje naginać świat do swego „widzimisię”, przestaję chcieć zrobić wszystko „na wczoraj”. Ważne jest tu i teraz. Rzeczy na które nie mamy żadnego wpływu zostawmy ich własnemu biegowi. Po co to wszystko piszę? Być może aby wyrzucić z siebie resztę złych emocji. Być może aby lepiej zrozumieć samego siebie. A być może ktoś czytając tę opowieść zacznie się zastanawiać, że i z nim coś jest nie tak. Spójrzmy na nasz kraj. Alkoholizm stał się dżumą XXI wieku. Ludzie piją bez opamiętania, a przynajmniej pewna ich część. Uzależniają się coraz młodsi. Ośrodki odwykowe pękają w szwach. A i tak leczy się zaledwie garstka biorąc pod uwagę ogół. Zaś wychodzi z nałogu nikła część tej garstki. Reszta wraca do picia. Bo nie potrafi stanąć w prawdzie, dalej się oszukuje, wmawia sobie, że „już może” normalnie pić. Większości ciężko jest w pełni utożsamić się ze swym upośledzeniem, udają zdrowych, mają gdzieś zalecenia specjalistów. Skutki zawsze są identyczne. I fatalne. Jestem tego żywym dowodem. Jednak rośnie w społeczeństwie świadomość i wiedza o uzależnieniu od alkoholu. Choroba ta przestaje być postrzegana jednowymiarowo i w kategoriach czysto moralnych. Być może w przyszłości pogłębianie wiedzy o tej niezwykle skomplikowanej materii przyczyni się do jakichś lepszych rezultatów w leczeniu alkoholizmu. Ale, moim zdaniem, nie nastąpi to szybko. To proces. Żmudny i długotrwały. Ważne na dziś, że coraz częściej i coraz więcej się o tym mówi.

 

Poniżej zamieszczamy link do strony NIE PIJĘ WIĘC JESTEM gdzie promowana jest niniejsza książka:

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1687792057930623&id=1344799332229899