Bajka... - Jarosław Mixer Mikołajczyk

...o smaku Mate

- Nigdy nie byłem w Paragwaju, ani nawet Argentynie – zaczął swoją opowieść pan Walizka. Dzieci biegały pomiędzy regałami i chyba nie zdążyły zauważyć, że przyjaciel wrócił z dalekiej wyprawy. Siedząc w tej jego przedziwnej pracowni – księgarni, pomyślałem o pewnym chłopcu, który marzył o dalekiej Brazylii. Przypomniało mi się, że kiedyś pan Walizka poprosił mnie bym zamiast niego opowiadał dzieciom bajki. Było to wtedy, gdy zabrał sprzed drzwi swoją czarną walizkę. Nie miałem pewności czy rzeczywiście stąd kiedykolwiek wyjechał. Walizka stała na swoim miejscu.

- W księgarni rozchodził się delikatny zapach. Przypominał mi krainę, o której czytałem jedynie, że się w niej spędza sto lat w samotności. Zastanawiałem się czy mógł być to zapach zapomnianej doliny generała... Wtedy pan Walizka odwrócił się nagle do mnie i powiedział - Nie byłem także w Dolinie Macondo, ale to mój drogi nie ma nic wspólnego ze światem   bajek!– skarcił mnie dość ostro. Dzieci przerwały zabawę zdziwione pobudzeniem łagodnego z natury Pana Walizki. Dawno nie słyszały, by podniósł głos. Prawdę mówiąc słyszały go jedynie, gdy opowiadał bajki. Lubiły tu przychodzić. Zaczęły się także przyzwyczajać do nowego aromatu, który pojawił się tuż po powrocie walizki do domu. Ziemista woń trochę przypominała zapach z chaty wschodniej zielarki, u której mieszkałem przez chwilę. Była znakiem pewnej odległej krainy, tak przynajmniej myślały dzieci. Tego dnia opowiadał im o dżungli i indiańskim życiu pełnym przygód, słuchały z zapartym tchem. Zamknąłem oczy, przypomniały mi się figurki, które dostałem od dziadka, a może od ojca, Indianin w pióropuszu i kilku innych, jak to mówiliśmy na podwórku, żołnierzyków. Na pewno nie znałem ani smaku, ani zapachu dziwnej herbaty, którą pijał, odkąd powrócił. Indianie, o których mówił, też byli inni niż mój gumowy „Winetu”. Opowiadał o Ameryce, którą nazywał prawdziwą. – Co pan ma w tym naczynku? – zapytała rudowłosa dziewczynka. - Herbata to napój przyjaźni...darowany przez bogów, tym którzy na nią zasłużyli – odpowiedział spokojnie. W pewnej krainie za wielką wodą zamieszkali Guarani. Bohaterowie prostoty i pracy uprawiający ziemię - mówił pan Walizka, a ja wyobraziłem sobie, że to on był Pa’i Shume niebieskookim darczyńcą. Dzieci porozsiadały się po całej księgarni tak, by im było wygodnie. Wydawało się, że tu właśnie Indianie wyjaławiali ziemię zieloną, uprawiając kukurydzę i bulwę, którą świat nazwał maniokiem. A potem ruszyli do Brazylii i Paragwaju w poszukiwaniu lepszych miejsc. – Kiedy więc lud Guarani opustoszył ofiarowaną im przez boga krainę, w dolinie pozostał tylko jeden stary i chory Indianin. Ciągnął opowieść gospodarz. - Uparł się i iść nie chce – powiedziała Jary, córka strażnika ziemi ofiarowanej przez Pa’i Shume, żegnając się z ukochanym, który odchodził z resztą plemienia. Rozdarte serce pięknej Guaranki wybrało samotność u boku ojca, wiedząc, że to stary Indianin, którego człowiek nie przekona. Roztropna miłość córki wzruszyła wędrownego szamana. Zapytał więc – Czego pragniesz, szlachetna Jary, dla swojego szczęścia? Dziewczyna nie chciała jednak niczego. Ojciec znał dobrze córkę i widział, że tęskni za swoim ukochanym. Dzieci zdziwiły się kolejnym wyrzeczeniem Indianki i słuchały dalej zaciekawione. – Stary Guarani był coraz słabszy i zdawał się odchodzić w zaświaty. Poprosił jednak szamana o pomoc. – Muszę zebrać siły, by odprowadzić Jary do naszego ludu, tam jest jej miejsce i tam jej serce. Chciałbym też zanieść pokój i siłę, która ocali Guarani. - Wtedy wędrowiec otworzył swój skórzany woreczek, wyjął kilka nasion, objaśnił, jak hodować roślinę i ruszył przed siebie. Krzew rósł szybko, starzec jednak z dnia nadzień stawał się słabszy. Jary ukradkiem zaczęła opłakiwać swojego ojca i kiedy już wydawało się, że nie doczeka wieczora, roślina puściła pierwsze liście. Rankiem Guarani pił już kolejną Mate, szykując się do drogi, a wokół ognisko rozchodził się delikatny ziemisty zapach.
        
Kiedy otworzyłem oczy, dzieci spały spokojnie, a przy drzwiach brakowało walizki.            

                                                                                                     Jarosław Mixer Mikołajczyk