"Na placu zabaw", czyli NIEPODLEGŁOŚĆ widziana oczami Katarzyny Kuroczki
Postacie:
Anka – dziewczyna niezdecydowana, mało wyraźna
Edek – nowobogacki, ale z aspiracjami
Janek – trochę pokraczny intelektualista, nastoletni Wernyhora
Plac zabaw z trzepakiem, karuzelą, dwiema huśtawkami łańcuchowymi, piaskownicą i ławką. Wokół dużo drzew i krzewów. Z boku stoi czerwony samochód z otwartymi drzwiami, z którego płynie muzyka przerywana reklamami. Na dachu samochodu leży biały kapelusz.
Anka na przemian wykonuje leniwie akrobacje na trzepaku albo zwisa z niego nieruchomo. Edek leży na ławce z nogami na oparciu i ogląda własne odbicie w okularach przeciwsłonecznych. Janek stoi oparty o maskę samochodu i wertuje komiks. Po chwili odkłada go i idzie w krzaki.
Nagle muzykę zakłóca komunikat radiowy:
„Przerywamy nasz muzyczny blok. Przed godziną 10.00 czasu polskiego doszło do czterech groźnych wybuchów w Londynie. Trzy eksplozje miały miejsce w metrze, jedna w autobusie. Centrum miasta zostało sparaliżowane. Zamachowcy prawdopodobnie zginęli podczas detonowania ładunków. Pracujące na miejscu służby nie są w stanie podać dokładnej liczby ofiar śmiertelnych oraz rannych. Z pewnością będą wśród nich i Polacy. Będziemy informowali na bieżąco o rozwoju wypadków w stolicy Wielkiej Brytanii. A teraz powracamy do przerwanego bloku muzycznego. Wobec żałoby, jaką okryły się Wyspy dzisiejszego poranka, proponujemy posłuchać przez najbliższe minuty utworu Erica Claptona «Tears in heaven»”.
Przez chwilę Anka i Edek słuchają znieruchomiali, po czym wracają do swoich zajęć. Muzyka cichnie i zamienia się w reklamę najlepszej na świecie szczoteczki do zębów, która usuwa absolutnie wszystkie bakterie, resztki pokarmu i zużyty nabłonek.
Anka
(zwisając do góry nogami z trzepaka i żując gumę)
Edek…, a jak już dostaniesz strój i karabin, no i buty, i cały ten zestaw, to jak myślisz, gdzie najpierw cię poślą?
Edek
(leżąc na ławce głową w dół)
A bo ja to wiem…? Może do Afganistanu? Albo do Iranu? No, tam, gdzie będą się akurat bili. Czy to ważne gdzie? Ważne, za ile mam nadstawiać głowę. Reszta to tylko tymczasowy adres… Dzisiaj tu, jutro tam. Kogo to obchodzi? Byle z powrotem przyjechać w całości. Nawet w trumnie dobrze być w jednym kawałku, żeby rodzina łatwiej poznała…
Janek
(wyskakując zza krzaków i domykając rozporek)
A ja wiem, gdzie będę się bił.
Przebiega scenę kilka razy, węsząc po kątach.
Tutaj!
Wskazuje ziemię pod swoimi stopami, a potem wodzi palcem wokół siebie.
Tu w każdym zakamarku czai się wróg. Mam już plan, jak ich wypłoszyć z kryjówek, aby stali się łatwo rozpoznawalni. Zobaczycie, że nawet dziecko będzie wiedziało, do kogo ma strzelać. Wszystko stanie się jasne i czytelne. Jeszcze tylko chwila i będziemy mieli drugą Szwajcarię. Równe i czyste chodniki, przycięte żywopłoty, same markowe samochody na podjazdach, nawet krowy będą fioletowe jak w Alpach.
Edek
A te krowy to na pewno są po szwajcarskiej stronie?
Janek
Ty jak zwykle się czepiasz? Może nie są. I co z tego! To tylko symbol. Symbol dobrobytu i porządku. I biznesu, który trwa prawie dwieście lat. Ty wiesz, ile to jest dwieście lat?
Edek
Uhm… to dwa razy tyle, ile istniejemy. (po chwili dodaje) No, jeszcze trochę nam brakuje do tej setki, ale co tam!
Janek
(stopniowo coraz głośniej, z coraz większym uniesieniem, aż do obłąkańczego krzyku)
No, właśnie! Tam wszystko jest lepsze. Nawet głupią czekoladę produkują dłużej niż my startujemy w barwach biało-czerwonych. Tam jest inny świat! Mówię wam. I ja go zaprowadzę tutaj! Przeszczepię go na nadwiślański brzeg. To już postanowione. Jeśli trzeba będzie, to zmienię flagę na biało-fioletową, a godło na dojną krowę. Góry przeniosę nad morze, a morze w góry. Kraków ogłoszę stolicą, a węgiel każę wydobywać w Warszawie. Tu trzeba radykalnych zmian. Bez nich będziemy tkwić w tej piaskownicy przez kolejne wieki. Ile jeszcze pokoleń ma budować zamki z piasku?! Pytam się, ile?! Ja chcę, aby każdy rodak miał własny zamek, i to z granitu. Chcę, aby te zamki trwały dłużej niż czekoladowy biznes, aby przetrwały nawet kolaps kosmosu.
Świat, co ja mówię, Wszechświat cały musi się dowiedzieć, kto tu, do cholery!, jest prawdziwym człowiekiem! Dla kogo ten cały raj został stworzony! Koniec z byciem pariasem narodów! Koniec z żebraniną międzynarodową! Ja wam wszystkim przywrócę dumę, do której zostaliście powołani. Dlatego będę się bił tutaj, nie na obcej ziemi. Będę strzelał do swoich, nie do obcych, bo naszym największym wrogiem jesteśmy my sami! Tu brat brata puszcza w kaloszach i ja z tym zrobię porządek. Zobaczycie! Będziemy mieli drugą Szwajcarię! Drugą Amerykę! Raj na ziemi!
Pada wycieńczony na kolana. W międzyczasie Anka i Edek zdumieni stanem kolegi pobiegli do budki z napojami, by kupić mu zimną colę.
Anka
(dopadając Janka zdyszana)
Człowieku, wrzuć na luz! Coś ty palił?
Po czym kładzie się na masce samochodu.
Edek
(dołączając do nich)
Masz, pij! Musisz się schłodzić, bo chyba masz gorączkę.
Siadając obok kolegi na brzegu piaskownicy, wyciąga nogi przed siebie i podziwia kupione za granicą najki.
Swoją drogą, to masz gadane. Skąd ci się to wszystko wzięło? Ja to nie mam ambicji naprawy świata. Mnie tam jest dobrze tak, jak jest. Mam starych dobrze zarabiających. Mam mieszkanie. Mam dziewczynę i brak zobowiązań. Jeszcze trochę i pójdę do woja, bo tam się nieźle zarabia. Zwłaszcza, gdy jedziesz na misję. Budę kończę za rok. Potem to sobie kupię jaki tytuł. Jeszcze nie wiem, czy od razu zaszaleję z magistrem, czy może skromnie – inżynier albo licencjat. Życie jest proste. Co ty chcesz w nim ulepszać? Lepiej zmień siebie. Spójrz do lustra. Sflaczały brzuch, tłuste włosy, śmieszne okulary i ten dziwny tik zarzucania grzywki. Weź ją przytnij albo zrób na żelu. A okulary też mógłbyś zmienić. Takie wyszły z mody w latach 70. poprzedniego wieku. Jaki ty chcesz ład zaprowadzić nad Wisłą? Jaki świat stworzyć? Niedołęgów, brzydali, łamagów, maminsynków…!? Jeśli już coś chcesz zrobić, to zainwestuj w swój image. Mówię ci. Wtedy każdy kupi ten twój bełkot i pójdą za tobą jak panny za mundurem. (z naciskiem) Bo ja ci mówię, że dobrze jest jak jest! Nikt nie chce zmian. Ludzie najwyżej chcą iluzji zmian.
Anka
(zeskakuje z maski samochodu podekscytowana i ponownie wskakuje na trzepak)
Edek! Ale z ciebie pijar!... Zamiast iść w kamasze, mógłbyś założyć firmę PR. Ty będziesz zmieniał polityków – poprawisz im grzywkę, dobierzesz ubranie i okulary, powiesz, kiedy mają machać rękami, a kiedy je grzecznie składać – a oni nam poukładają świat. Coś przestawią, coś odwrócą do góry nogami, zmienią jakąś nazwę, postawią z dwa, trzy pomniki albo stadiony i wszyscy będą zadowoleni. Ty, bo będziesz miał forsy jak lodu. Oni, bo będą zmieniali świat. A my, bo będziemy mieli w co wierzyć, będziemy mieli iluzję lepszego życia na miarę naszych marzeń.
Edek
(podekscytowany)
Anka, to jest myśl! A może byśmy założyli spółkę? Albo nie, lepiej partię. Janek, na co szybciej dostaniemy jakąś dotację? Ty się na tym znasz.
Janek
Ja tak nie chcę! Tak już było i co z tego mamy? Gówno! I to w piaskownicy! (patrzy zdegustowany na piasek) Bo w tym kraju nie ma kultury. Nawet po psie się nie sprząta, a co dopiero po sobie…
Coraz bardziej zirytowany.
Nie…!, ja chcę zmiany radykalnej i takiej, która sięgnie do samych Piastów. Już tam musiało się coś popsuć, skoro dziś mamy to, co mamy. Trzeba przejrzeć historię na nowo! Przewertować rok po roku, władcę po władcy, bitwę po bitwie, ustawę po ustawie. Gdzieś musi wreszcie ukazać się naszym oczom ta zakała tysiąclecia, czarna owca narodu, kukułcze jajo podrzucone do orlego gniazda. Trzeba wreszcie stanąć w prawdzie! Odrzucić wszystkie dogmaty i dotychczas obowiązujące interpretacje. Trzeba podejść do przeszłości bez oręża, bez uprzedzeń i bez tez, zresetować w sobie wszystko i wsłuchać się w głos, który idzie ku nam z mroków historii.
Szeptem.
Cicho! Słyszycie? Słyszycie ten szum, pomruk dziejów, szemranie narodu?
W tle staje się słyszalne przez chwilę płynące z radia „We don’t need no education” zespołu Pink Floyd.
Anka
(do Edka)
Dobry jest. Na scenie byłby genialny…
Janek
(wzburzony do Anki)
Słuchaj! Słuchaj, co mówią duchy przeszłości…
Edek
(do Anki)
Dzwonię po erkę, bo facet odleciał zupełnie…
Wchodzi do samochodu w poszukiwaniu telefonu.
Janek
(natchniony wskakuje na karuzelę i kręcąc się, krzyczy)
Słuchajcie! Słuchajcie tych, co przed wami budowali i burzyli ten kraj. Słuchajcie ich opowieści o dziadkach w Wehrmachcie, o pradziadkach w Targowicy, o marszałkach, generałach, szlachcie, o królach, książętach i sprowadzanych królowych, o podziałach dzielnicowych i powstaniach wiecznie przegranych, słuchajcie, aż zrozumiecie, że nie potraficie być wolni… Aż zrozumiecie, że dobrowolnie wciąż od nowa sami wkładacie sobie obręcz niewolnika na szyję, wypalacie znamię przynależności do tego czy innego pana. Dzisiaj ten, jutro inny. Zawsze jakiś…! Bo to jest nasz grzech śmiertelny, grzech, dla którego nie ma przebaczenia, dopóki go nie widzimy i nie uderzamy się za niego w pierś. Grzech lęku przed wolnością, lęku przed decyzjami i odpowiedzialnością za nie. Grzech bycia wiecznie niedojrzałym dzieckiem, które domaga się od reszty świata specjalnego traktowania.
Zeskakuje z karuzeli i schodzi do publiczności. Mówi do poszczególnych osób wybieranych przypadkowo.
Boli cię to, co słyszysz? Już chciałbyś unieść się sarmacką dumą, trzasnąć siedzeniem fotela i ze świętym oburzeniem na twarzy opuścić przedstawienie? Już piszesz nerwowe esemesy do swoich kumpli i psiapsiółek o tym, co też ten reżyser nawymyślał? Żałujesz czasu i kasy, które mogłeś spożytkować na kolejny miły sen o lepszym jutrze, innym tobie, idealnej żonie, córce, sekretarce, kochance, Polsce? Już ostrzysz sobie pióro, krytyku, który sam nie wiesz, czy uderzyć w ton patriotyczny czy liberalny! Nie wiesz, kogo się tu, do jasnej cholery!, obraża. Prawicę, lewicę czy centrum? Wierzących czy niewierzących, hetero- czy homoseksualnych? Sprawnych czy niepełnosprawnych? Dowala się prawdziwym czy nieprawdziwym Polakom? Osądza się winnych czy niewinnych?! Węszy się realnych czy urojonych wrogów?!
Wskakując z powrotem na scenę, rzuca się w stronę Anki i Edka, którzy w międzyczasie oboje stanęli na środku sceny zapatrzeni w siebie, nieruchomi i przerażeni.
Tak! Załóżmy spółkę! Bractwo, stowarzyszenie, fundację, partię, co tam chcecie! Napiszmy statut. Najlepiej tu, teraz! Krwią na piasku! Pełnym psich odchodów i opakowań po cukierkach. Na tym piasku, który rozkradają okoliczni ojcowie rodzin na potrzeby domowego remonciku. W który żule sikają bez skrępowania, bo nie mają dzieci i nie dbają o nikogo i o nic. Napiszmy, że zbudujemy im nowy świat. Większe karuzele, huśtawki, trzepaki, ławki i piaskownice. Zbudujemy im gigantyczny plac zabaw, na którym będą mogli godzinami rozkoszować się swoją pseudowolnością. Udawać, że są niepodlegli, że nie podlegają niczyim rozkazom i nakazom. Gdzie będą nadal żyli bez najmniejszej nawet świadomości politycznej, bez edukacji historycznej, bez znajomości praw fizyki. Będą lewitować ponad czasem, przestrzenią, przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. I będę wyciągać rękę po kolejne cukierki i pięści przeciwko tym, którzy im ich nie dadzą…
Janek obiega kilka razy plac zabaw niczym wariat miotający się w amoku, po czym pada na kolana i przez jakiś czas trwa w takim zahibernowaniu. Podczas rozmowy Anki i Edka siada jak zahipnotyzowany na huśtawce i zakręca się łańcuchem dookoła własnej osi. Tak pozostaje znieruchomiały.
Anka
(zdezorientowana do Edka)
To nam się chyba wymknęło spod kontroli… Czy my jesteśmy jeszcze zwykłymi kumplami z podwórka, którzy za rok mają zdawać maturę? Przecież chodziło tylko o to, by sobie posiedzieć na placu jak za dawnych lat i pobujać w obłokach. Chociaż jeden dzień bez peceta i konsoli. Taka odtrutka na codzienność. Happening w stylu młodzieńczych lat naszych starych.
Siada z podkulonymi nogami na huśtawce i początkowo szeptem do siebie, a stopniowo coraz głośniej i płaczliwym głosem.
Chodziło o to, by pokazać, że jesteśmy lepsi niż o nas mówią i myślą. Jesteśmy tacy sami jak nasi dziadkowie i pradziadkowie. Bo przecież człowiek od zarania dziejów jest taki sam. Chodziło o to, by udowodnić, że nie jesteśmy gorsi… Co zatem poszło nie tak? Kurczę, to nasze ostatnie wakacje! Za rok będziemy wybierali studia albo szukali pracy. Pojedziemy do Holandii, Danii, Anglii zbierać owoce na gigantycznych plantacjach albo pakować mrożonki w fabryce. Przynajmniej ja… No, i może Janek… Ale dzisiaj miało być tak jak kiedyś, gdy mieliśmy dziesięć lat i byliśmy zgraną paczką. Edek, co poszło nie tak?! Czy naprawdę nie umiemy już normalnie żyć?
Edek
(zamyślony)
Pytasz, co poszło nie tak? (grzebie kijkiem w piaskownicy) Bo ja wiem? Może wszystko od początku było pochrzanione? Może nie to jajeczko i plemnik, niewłaściwa sekunda na poczęcie? Może jakieś jedno zbyt ostre słowo starych, jedna zabawka za dużo, o jeden dzień za mało spędzony z nami? Może nie tacy nauczyciele? Nie te książki? Nie ci koledzy? Ewolucja poszła w złym kierunku?
Po chwili wstaje i stanowczym tonem dodaje.
A tak w ogóle, to pytasz niewłaściwą osobę. Zapomniałaś, że mnie jest dobrze tak, jak jest? Jego zapytaj! Ale on chyba oszalał, więc też nie bardzo nadaje się do rozmowy. Co ci zatem pozostaje, koleżanko Anko?
Podchodzi do bagażnika i otwiera go.
Zimne piwko!
Sam wyciąga jedno i otwiera.
Janek
(wyrwany z letargu)
Nie! Nie dzisiaj! Dzisiaj miało być inaczej! Obiecaliśmy to sobie. Jeśli nasze obietnice są nic niewarte, to jak mamy uwierzyć obietnicom innych? Jeśli my sobie nie możemy zaufać, to jak inni nam zaufają i pójdą za nami?
Do Anki.
Pytałaś, co poszło nie tak. To źle postawione pytanie. W nim jest zawarta teza, że coś mogło lub musiało pójść dobrze lub źle. Ta teza nadaje wartość konieczności, która jest poza sferą etyki. Konieczność i możliwość to kwestia fizyki. Praw natury. Coś musi się wydarzyć lub może, jeśli zaistnieje określony stan wyjściowy. Ale to tylko konsekwencja wystąpienia lub nie tych początkowych warunków. Ani one nie są dobre lub złe, ani ich następstwa. Zarówno stan wyjściowy, jak i wywołane przez niego skutki, po prostu są. Są takie, a nie inne. Są mierzalnym faktem.
Powoli odkręca łańcuch i podchodzi do samochodu.
Należałoby raczej zapytać, czy możliwy był inny scenariusz.
Wkłada biały kapelusz.
I tak, i nie. Teoretycznie tak, bo w teorii wszystko jest możliwe. Ale skoro już jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, to odpowiedź jest tylko jedna: nie! Nie był możliwy, skoro się nie wydarzył. Dzieje się bowiem to, co jest w danym momencie możliwe i co jest najbardziej optymalne. Fizyka jest nieubłagana: może zrobić wszystko, ale robi tylko to, co jest najlepsze w tym, a nie innym układzie. To czyni ją tak niesamowicie przejrzystą i radykalną.
Edek
(zdezorientowany)
Zdaje mi się, że jeszcze przed chwilą sam poszukiwałeś zakały tysiąclecia, czarnej owcy narodu i kukułczego jaja podrzuconego do orlego gniazda? Może zatem wcale ich nie było? Może bez ich udziału wydarzyło się to, co się wydarzyło? A nawet jeśli byli, to może musieli być, bo inny scenariusz nie był możliwy? Przyznaj, Anka, że mój tok rozumowania pasuje do jego wywodu…
Anka
(nadal z podkulonymi nogami na huśtawce)
Uhm… Niby tak…
Janek
(podniecony)
Nie pasuje, bo człowiek to nie bezrozumna cząstka. Dlatego też pytanie o to, co poszło nie tak, jest złym pytaniem. Bo to szukanie winnych wszędzie poza sobą samym. Szukanie odpowiedzialnych za moje złe decyzje i działania nawet na krańcach świata, byle tylko nie zajrzeć głęboko we własne oczy i serce. To takie typowo polskie…! Nie wygrałem zawodów? To na pewno wina organizatorów! To oni przygotowali kiepską nawierzchnię, wybrali niewłaściwy dzień tygodnia, wylosowali dla mnie złego przeciwnika! W ostateczności to wina pogody, która dla nikogo nie była tak nieżyczliwa, jak dla mnie! Napisałem zły tekst? A to z pewnością spisek krytyków! To oni się uwzięli, by mnie ośmieszyć i odebrać mi należne laury! Gospodyni domowej nie udało się ciasto? To wina sąsiadki, która jest tak złośliwa, że na pewno rzuciła urok na piekarnik!
Do Edka konspiracyjnym szeptem.
Cząsteczka podlega konieczności, ale ty nie! Ty dokonujesz wyboru sam: możesz tak, możesz siak. Ale uwaga! Za swoje czyny i decyzje sam ponosisz odpowiedzialność. Bierzesz na klatkę konsekwencje własnych postępków, słów, wyborów. Nie zwalasz na zewnętrzne okoliczności, złych starych, za małe jajeczko, za leniwe plemniki, zbyt wymagających nauczycieli, głupich kolegów i Bóg wie co jeszcze, że zrobiłeś, co zrobiłeś, wybrałeś, co wybrałeś. Tylko dziecko zrzuca na innych odpowiedzialność. Dorosły podejmuje ryzyko, uwzględniając konieczność poniesienia jego konsekwencji.
Wskakuje na ławkę i woła.
No to jak? Dojrzeliście już do bycia dorosłymi?!
Zeskakuje z ławki i zbiega do publiczności. Podobnie jak poprzednio podchodzi do przypadkowych osób.
A wy?! A ty?! Jesteś gotowy stać się naprawdę wolnym? Umiesz przestać liczyć na to, że ktoś za ciebie pokieruje twoim życiem? Powie ci, co masz robić, myśleć, mówić? A jeśli już pozwolisz komuś kierować sobą, to czy w razie niewypału masz w sobie dość siły, by nie oskarżać go, że to jego wina, że to przez niego ci nie wyszło? Masz odwagę przyznać się, że to ty źle wybrałeś? Potrafisz już pokierować sam sobą i z podniesionym czołem przyjąć skutki twoich decyzji? Potrafisz powstrzymać się od narzekania, obwiniania, oskarżania, plotkowania, oczerniania? Stać cię wreszcie na bycie dorosłym obywatelem tego świata?...
Gasną światła na scenie. Janek siada na widowni. Reflektor oświetla tylko jego.
A co, jeśli jesteś tylko ty…? I nie ma nikogo innego...? Cała Polska to tylko ty i nikt inny…! Jaki jesteś, taka jest i ona…
Po chwili wstaje i wychodząc z sali wyjściem dla widzów, mówi:
Ja jestem wolny. Wiem, że gdy stąd wyjdę, nie będzie dla mnie powrotu. Sztuka skończy się nieodwołalnie, bo takie są jej prawa. Wychodząc, godzę się na ten skutek. Ale ja jestem tylko postacią fikcyjną. Manekinem w rękach autora i reżysera. Ty…, ty jesteś prawdziwy! Twoje życie jest prawdziwe. Twoi bliscy, sąsiedzi, koledzy w pracy… Bądź zatem wolny! I nie bój się dojrzeć!
Innej niepodległości… nie będzie…
Wychodzi. Ze sceny słychać slogan reklamowy: „Ojciec, prać?”.