Drach - Szczepan Twardoch

Drach Twardoch 2016

Autorka recenzji: Katarzyna Kuroczka (Bereta)

 

Uśmierceni przez Twardocha

 

„Domy nie zmieniają miejsca” – pisze Szczepan Twardoch – dlatego możliwa jest pamięć i odtwarzanie wspomnień, nawet jeśli ktoś wcześniej przez kilkanaście lat próbował je zatrzeć metodą leczenia za pomocą snu. Drach to próba rekonstrukcji wydarzeń, które czas rozwlekł na przestrzeni ponad stu lat, próba zebrania w jeden logiczny ciąg wspomnień, historii, przeżyć, wypadków dwóch rodzin – Magnorów i Czoików, których losy splatają się kodem genetycznym wspólnych potomków. To wreszcie próba ukazania ich prywatnej opowieści na tle historycznych wydarzeń głównie XX wieku na Górnym Śląsku. Jednak pióro Twardocha kreśli znacznie szerszy kontekst temporalny. Najdalej w przeszłość cofamy się do roku 1241, wycieczka w przyszłość doprowadza nas z kolei do 2016 roku. Narrator wyprowadza nas także poza Górny Śląsk, szczególnie podczas opisów wojennych batalii.


Narrator, czyli kto? To pierwsza godna uwagi kwestia. Czytelnik Morfiny pamięta zapewne, jak trudna do rozpoznania była narratorka, towarzysząca Konstantemu Willemannowi w każdej chwili, siedząca niejako w jego głowie. Wnikliwa lektura pozwala ostatecznie odnaleźć w niej nie kogo innego, jak samą Fortunę, rzymską boginię kierującą ludzkimi losami, która była odpowiednikiem greckiej Tyche. W Drachu narrator obnaża sam siebie, ułatwiając nam zadanie rozpoznania go. Tym razem jest nim ziemia, po której chodzą wszyscy bohaterowie powieści, do której trafiają po swej śmierci, która nosi wszystkie ich smutki i radości, jest milczącą obserwatorką zawiłych kolei losu Josefa, Valeski, Wojciecha, Ernsta, Geli, Joachima, Stanisława, Nikodema, Weroniki i wielu innych, pozwala drążyć swe ciało w środku w poszukiwaniu czarnego słońca, chroni żołnierzy w okopach, a nawet staje się kryjówką dla Josefa, który ma na rękach krew kochanki oraz swego rywala.


Autor Wiecznego Grunwaldu posuwa się jednak o wiele dalej i nie poprzestaje na prostym uczynieniu ziemi wszechwiedzącym narratorem, co samo w sobie wydaje się oczywiste. Ziemia trwa, jest wieczna w porównaniu z krótkim losem człowieka. Czasami tak dramatycznie krótkim, jak życie kilkuletniej Weroniki zakończone upadkiem z dziesiątego piętra bloku na katowickim Tauzenie czy życie anonimowego dziecka w New Jersey, wrzuconego do kubła na śmieci tuż po narodzinach. Twardoch w usta jednego z bohaterów – starego Pindura, którego wszyscy traktują jak wariata – wkłada bardzo ważne słowa, powracające na zasadzie leitmotivu w różnych miejscach powieści. „Pōnbōczek je słonko. Pōnbōczek je drzewo, człek, sōrnik, szczur i żyto a kartofle na polu”. To nawracające niczym refren wyznanie wiary solarnej pozwala spojrzeć ostatecznie na ziemię jak na czarnego boga. Logiczny ciąg, który można odnaleźć na kartach książki, jest następujący: Bóg jest słońcem, a słońce jest we wszystkim (jego energia krąży bowiem w przyrodzie), a zatem wszystko jest Bogiem.


Ziemia jest więc w powieści narratorem, Bogiem i czarnym słońcem. Można nawet powiedzieć, że jest bóstwem wynicowanym, bo z jednej strony przejmuje atrybuty boskości, jak wszechwiedza, wszechobecność, panowanie nad ludzkim losem, a z drugiej – staje się zaprzeczeniem, antytezą, antyobrazem tego, co kultura utożsamia z boskością. Twardoch najdosadniej wyraża to strawestowanym wersem z Ewangelii św. Jana, który nawraca wielokrotnie w narracji. „Światłość w ciemności świeci i ciemność ją ogarnia”. W tekście Janowym to światłość zwycięża, a więc Chrystus, który przychodzi na świat, by go wydobyć z mroku grzechu, spod panowania księcia ciemności – szatana. W Drachu ciemność jest silniejsza, to ona zwycięża, staje się bóstwem, przejmuje jego rolę. Diabeł staje się Bogiem, a zatem i ziemia staje się diabłem. Ten ostatni zaś bywa określany w Biblii smokiem, drachem, dlatego autor wkłada w usta Pindura taką oto refleksję: „Ziymia to je taki srogi drach, łażymy po jego ciele, a na grubach kopiymy jego ciało, kere je czystym słōńcym”.


I ten bosko-szatański pierwiastek krąży nieustannie we Wszechświecie, wciągając w swoisty dance macabre kolejne pokolenia nie tylko ludzi, ale i zwierząt. Zarówno dobro, jak i zło uczynione setki, dziesiątki czy kilka lat temu nawraca i wciąż wydarza się od nowa, trwa nieustannie we wszystkich chwilach naraz. Cała zawiła fabuła powieści Twardocha służy ukazaniu właśnie owej ciągłości i ustawiczności. Wszelkie opisane zaś szczegółowo akty okrucieństwa oraz seksualnych perwersji mają za zadanie podkreślenie dominacji zła w ludzkiej historii, pewnego ślepego przymusu czynienia go.

 

Równocześnie trzeba powiedzieć, że pisarz niestety przekroczył granicę literatury pięknej. Bardzo plastyczne i wykazujące ogromne oczytanie i erudycję autora deskrypcje stopniowo zaczynają jednak męczyć, a w miarę postępu lektury zmęczenie i niesmak sięgają zenitu. Charakterystyczna dla pisarstwa Twardocha maniera mieszania szczegółowych opisów budowy i funkcjonowania wprost niezliczonych rodzajów broni z niemalże protokołami aktów seksualnych oraz rozmaitych procesów biologicznych zachodzących w organizmie, z procesami gnilnymi następującymi po śmierci włącznie, rodzi w czytelniku szereg pytań. Po co to wszystko? Czemu służą kolejne charakterystyki broni oraz raporty rodem z kryminalnych kronik opisujące drogę pocisku w ciele jakiejś ofiary? Ile razy można podglądać mniej lub bardziej brutalne sceny erotyczne? Czy to wszystko pełni w ogóle jakąś funkcję estetyczną? Czy dzięki temu autor mówi nam coś więcej o życiu, człowieku, historii, Górnym Śląsku, o czymkolwiek? A może tylko chwali się rozległą wiedzą? A może tylko gra dracha?

 

Jedno jest pewne, że w efekcie powstała narracja przeładowana szczegółami, zdania uległy sprasowaniu, brakuje im oddechu, który można odnaleźć chociażby w prozie Wiesława Myśliwskiego, a przecież pisze on zdania o wiele bardziej rozbudowane, ciągnące się przez kilka stron, ale mające w sobie jakąś przestrzeń, w której czytelnik może snuć własną niezależną myśl. Twardoch nie daje autonomii czytelnika żadnych szans, strzelając do niej bezpardonowo z karabinu maszynowego.

 

-------------------------------------------------------

 

Szczepan Twardoch: Drach. Kraków 2014, ss. 395.