Dawca - Lois Lowry

- NINIEJSZA RECENZJA AUTORSTWA MAŁGORZATY SZYDLARSKIEJ
  ZOSTAŁA NAGRODZONA
W VI KONKURSIE RECENZENCKIM KUŹNI LITERACKIEJ - Offeliada 2016

Dawca Lowry 2016

      

"Dawca"-utopia czy dystopia?     

 

Każdego roku czytelnicy z całego świata otrzymują nowe, coraz to bardziej zaskakujące powieści, którymi mogą zaspokoić swój książkowy głód. Rok 1993 (w Polsce 2003) wniósł na rynek wydawniczy „Dawcę”, napisanego przez amerykańską pisarkę, Lois Lowry. Autorka jest znana ze swoich książek skierowanych do młodzieży, za które otrzymała liczne wyróżnienia, wliczając w to dwukrotne zdobycie Medalu Newbery’ego, także za „Dawcę”.

 

Opowieść przenosi czytelnika w odległą i bardzo nowoczesną przyszłość. Bohaterowie nie znają żadnych cierpień ani trosk, wiodą spokojną egzystencję. Dzieci są rodzone przez specjalnie wybrane do tego osoby. Następnie są przydzielane komórce rodzinnej, która uprzednio musi złożyć wniosek o powiększenie rodziny. Co roku odbywa się ceremonia urodzin, wspólna dla wszystkich obywateli. Jest to jeden z wyznaczników tego świata – bezwzględna równość dla wszystkich. Wszyscy mają urodziny w tym samym czasie. Wszyscy noszą te same ubrania. W wieku dwunastu lat osiąga się tu właściwie pełnoletniość i zaczyna się praktyki w swoim przyszłym, odgórnie ustalonym na podstawie obserwacji, zawodzie. Obsesyjna wręcz dbałość o jedność zaszła tak daleko, że zlikwidowano nawet zjawiska wynikające z praw natury, a nie działalności człowieka, takie jak pory roku czy dzień i noc, które zastąpiono podziałem na godziny dzienne i nocne. Usunięto również kolory… i tu zaczyna się właściwa historia, bowiem główny bohater, Jonasz, zaczyna je dostrzegać: czerwone jabłko, rude włosy koleżanki… Jako dziecko ze szczególnym darem, zostaje przydzielony do bardzo ważnej funkcji, a mianowicie przejęcia roli dawcy – osoby, która przechowuje w pamięci całe dzieje świata, także wspomnienie kolorów, upałów i cierpienia, które starano się wyeliminować. Wszystko po to, aby zachować mądrość i móc dawać rady, które pomogą zapobiec powtórzeniu błędów przeszłości. Jonasz odbywa praktyki u mężczyzny w podeszłym wieku, który jako jedyny widzi wszystkie barwy. Główny bohater stopniowo je poznaje, razem z chłodem śniegu i jazdą na sankach. Nie uczy się jednak tylko przyjemnych rzeczy, do jego zadań należało także dowiedzieć się, czym jest … miłość. I śmierć.

 

Muszę przyznać, że sama koncepcja książki mnie zaintrygowała. Szczególnie fakt, że w którymś momencie człowiek może przejść do etapu myślenia tak abstrakcyjnego, że z dobrze znanej nam w codziennym życiu niesprawiedliwości społecznej nagle rodzi się maniakalna potrzeba zrównania wszystkiego do jedynego słusznego poziomu. Ta potrzeba była tak silna, że wyeliminowano nawet dosłowne nierówności – wszystkie góry, pagórki, doliny, depresje, wszystko to zamieniono na płaski teren. Tak samo, jak „płaskie” stały się osobowości ludzi, żyjących w takim otoczeniu: żadnych zainteresowań, żadnych przygód, żadnych uczuć, bo przecież wiązały się z odczuwaniem bólu. Prawa jednostki są tak wyrównane, wygładzone i do tego „przyprasowane żelazkiem, żeby kanty były równe”, tak ujednolicone, że… Paradoksalnie znikają. Jest to chyba najbardziej niepokojąca książka, jaką przeczytałam. Nie ma prawa odrębności. Nie ma prawa do własnej wiary, bo w ogóle nie ma żadnych wyznań. Wpływ na własną przyszłość jest znikomy, a każde nietuzinkowe, nieszablonowe zachowanie jest poczytywane za niestosowne. Nie można zadawać sobie zbyt osobistych pytań, nawet jeśli zadajemy je naszym najbliższym, bo jest to po prostu nietaktowne. Codziennie rozmawiam z moją najlepszą przyjaciółką, mówimy sobie dosłownie o wszystkim, zadajemy sobie najbardziej absurdalne pytania i w tej chwili nie wyobrażam sobie życia bez tego. Trudno bowiem jest żyć bez osoby, z którą można się wszystkim podzielić… ale oczywiście bohaterowie książki nie mieli się czym dzielić. Żyli dokładnie w taki sam sposób i moim zdaniem w pewnym sensie stracili nawet coś z człowieczeństwa. Zaczęli egzystować, istnieć dla samego istnienia. Jonasz okazał się dzieckiem, które było ponad tę sytuację, a nawet podjęło próbę jej zmiany – co, naturalnie, uznano za szalone.

 

Książkę tę zekranizowano w roku 2014 (reżyser Phillip Noyce). Nie ukrywam, że od razu spodobał mi się pomysł przedstawienia uporządkowanej przyszłości – rzędy identycznych domków, wybudowanych w równych odstępach, idealnie przystrzyżony trawnik, a także chodniki tak gładkie i płaskie, że to aż nierealne. Bardzo przypadła mi do gustu także koncepcja wyreżyserowania tego filmu w czerni i bieli, co pozwalało czytelnikowi poczuć się, jak jeden z mieszkańców „wspaniałego świata”, któremu pojęcie barwy było zupełnie obce. Dopiero z czasem, kiedy Jonasz zaczyna dostrzegać czerwień, my, widzowie, zauważamy ją razem z nim. Możemy się więc wspólnie cieszyć – tak! W końcu! Nareszcie jakiś kolor! Jedyna rzecz, która mnie w tym filmie nieco zraziła, to wiek głównych bohaterów. Według książki, Jonasz i jego przyjaciele mają jedenaście, po ceremonii urodzin dwanaście, lat. Natomiast w filmie rolę Jonasza obsadzono wówczas dwudziestopięcioletnim aktorem, Brentonem Thwaites’em, który z pewnością na dwunastolatka nie wyglądał. Oczywiście mam świadomość, że taki zabieg jest podyktowany wymogami kina komercyjnego, nastawionego na sukces finansowy, jednakże aż tak daleko idąca zmiana wzbudziła moje niezadowolenie. Co więcej, wprowadzono rozbudowany wątek miłosny pomiędzy nim a jego przyjaciółką, Fioną (Odeya Rush), który w powieści był właściwie zostawiony wyobraźni czytelnika. Autorka jedynie zasygnalizowała, że coś takiego ewentualnie mogło mieć miejsce. Nie zdradzę czy miało, chociaż czytałam dalsze części cyklu. Mimo to postanowiłam przymknąć na to oko, biorąc pod uwagę jak często są wprowadzane zmiany w ekranizacjach książek, szczególnie właśnie w kwestii wątków miłosnych. Dodano również scenę, w której dawca (Jeff Bridges) gra na fortepianie ze swoją zmarłą córką, Rosemary, w której rolę wcieliła się znana piosenkarka, Taylor Swift. Jest po bardzo ciekawy zabieg, zwłaszcza biorąc po uwagę wygrywaną przez Rosemary, poruszającą melodię.

 

Myślę, że tę książkę mogłabym polecić na pewno młodzieży, ale także też nieco starszym osobom. Nie jest długa, za to bardzo szybko i przyjemnie się czyta, a co ważniejsze dotyka uniwersalnych zagadnień; pokazuje, do czego może doprowadzić hiperpoprawność polityczna i społeczna. „I tak dalej, i dalej wstecz” – jak mawiał tytułowy bohater. Wstecz do naszych czasów, w których tak daleko do choćby zwyczajnego równouprawnienia, nie tylko na papierze.