Pergaminy - Jerry B. Jenkins i James S. MacDonald

pergaminy 2021.jpg

Autorka recenzji: Agata Weronika Bobryk

 

Gdzie się podziały tamte zagadki? 

 

Jeśli jesteś amerykańskim doktorem teologii, na imię masz Augustyn, na drugie Akwin, i dostajesz od swojego przyjaciela archeologa sms o treści „pilne zadzw.!”, wiedz, że właśnie zaczyna się przygoda. Przygoda zaś „wspaniała to rzecz”, jak śpiewał Pan Sowa w jednej z części przygód Kubusia Puchatka (tej co Kubuś myślał, że Krzyś jest uwięziony w Oku Czaszki, a tak naprawdę – uwaga! spojler – spotkał go nie mniej straszliwy los, bo poszedł do szkoły), więc możesz już zbierać drużynę (przyjaciel archeolog i piękna ukochana) oraz mentalnie szykować się na archeologiczne zagadki, potyczki z bezwzględnymi handlarzami antyków, pościgi, spiski i przebieranki.  Czytelniczka się cieszy, bo lubi takie rzeczy. Wiadomo popkulturka, trochę guilty pleasure, ale kto nie lubi Indiana Jonesa, niech pierwszy rzuci kamieniem.  Potem jednak czytelniczka zaczęła czytać Pergaminy duetu Jenkins i MacDonald i okazało się, że hmm… zagadek jednak nie będzie?

 

Było to bardzo przykre odkrycie. Cała sensacyjna otoczka powieści o poszukiwaniach skradzionych starożytnych rękopisów, sprowadza się do: a) nieskładnego biegania po mieście, b) wyrzucania kolejnych telefonów komórkowych do śmietnika, bo podsłuch, c) wymieniania hoteli.  Można by na to przymknąć oko, gdyby nie naiwne i zupełnie nielogiczne rozwiązania wielu sytuacji, które sprawiały, że cała ta awantura wydawała się po prostu głupia. Dlaczego bohaterowie od razu nie udali się do wyższych władz albo nie nagłośnili całej sprawy w mediach? – nie wiem. W końcu, znając ich szczęście, komendant policji okazałby się pobożnym chrześcijaninem, który wysyłałby im smsy z fragmentami Pisma Świętego…* Ale, i na to można by przymknąć oko, bo przecież nie samą fabułą żyje człowiek. Zaskakujące, że w książce, w której bohaterami są doktor teologii, archeolog i córka handlarza antykami prawie w ogóle nie mówi się o historii.

Nie ma opowieści w stylu Pana Samochodzika, tej fascynacji przeszłością i jej tajemnicami. Nie ma żadnych ciekawostek, choć aż prosi się, żeby powtykać je tu i ówdzie. Zamiast tego mamy równoległy wątek historyczny, który niestety również nie powala. Najlepsze fragmenty dotyczą wspomnień świętego Pawła, w tym przypadku widać pomysł, autor nie miota się na prawo i lewo oraz maluje przekonujący portret młodego faryzejskiego fanatyka. Opowieść o dzieciństwie Szawła, tym jak stał się „biczem na bezbożnych”, a w końcu jednym z ludzi, których niedawno kazał mordować, jest najmocniejszą stroną powieści Jenkinsa.

 

Żeby narzekaniom stała się zadość, trzeba jeszcze wspomnieć o bohaterach. Mam z nimi dwa problemy. Po pierwsze język, którym deklamują oni swoje kwestie. Przykładowo: „Tak jak dla Dimosa nie liczy się nic poza udziałem w zysku, tak taty nie obchodzi to, co ja na ten temat myślę. Nic – nawet jego miłość do mnie – nie przeszkodzi mu w dobiciu targu”, mówi jedna z bohaterek z emfazą godną gwiazdy brazylijskiej telenoweli. Bo, jak powszechnie wiadomo, prawdziwa dama nawet w chwili wielkiego wzburzenia, gdy jej ukochany ojciec, wzór cnót wszelakich okazuje się oszustem i kłamcą, będzie mówić pełnymi, okrągłymi zdaniami.

Drugim problemem jest nijakość. Najciekawszą postacią w tym towarzystwie oprócz wspomnianego Szawła, jest ojciec Augustyna, który nawiasem mówiąc, przez większość powieści leży w śpiączce. Reszta, niestety zdaje się potwierdzać tę fałszywą tezę, że dobro jest po prostu nudne. Naprawdę trudno powiedzieć cokolwiek o Augustynie, Sofii i Rogerze. Ten pierwszy to już w ogóle hit – najczęściej emocje się go nie imają. Przyjaciel mówi, że ma wziąć ze sobą pistolet, no spoko, weźmie. Ojciec w śpiączce, trochę przykre, ale i tak nie mieli dobrych relacji. Goni go policja, tak też bywa. Właśnie postrzelił człowieka, będzie sobie dowcipkował. Ukochana dowiaduje się, że jej ojciec ją oszukał, nawet nie zapyta jak ona się z tym czuje, nie przytuli ani nic.

 

Powieść, którą zapowiadano jako wyprawę do Oka Czaszki, okazało się nudną lekcją w szkole, na którą nauczyciel przyniósł jakieś bajery, tylko po to, aby schować je do biurka i zacząć dyktować podręcznik. A taka przygoda, to niestety żadna przygoda.

 

 
* Tak było. Naprawdę.

 

--------------------------------------------------

 http://poksiazkachdonieba.pl/