Jeszcze jeden dzień w raju - Aleksander Sowa

Za daleko do raju, czyli nieprzyzwoicie prawdziwa historia...

Aby nie skończyć na ostrej krytyce, to od niej zaczynam. Najsłabszą stroną powieści jest… jej wydanie, a konkretnie brak korekty. Wprawdzie na pierwszych stronach pojawia się informacja, że została wykonana, czytając jednak książkę, mam wrażenie, że nie było jej wcale, bądź została przygotowana niedbale.

 

Czytając książkę, nie chcę zastanawiać się, czy jej twórca (ew. korektor) zna zasady ortografii, czy pisze poprawnie i zna się na stylistyce. Chcę śledzić tekst, wydarzenia. O ile powtarzanie wyrazów w zdaniach (np. … czuła, że jest coś z tym jej Brunonem jest nie tak; …ale już raczej za późno jest raczej) mogę zdefiniować jako pewnego rodzaju celowy zabieg i manieryzm autorski, to ich brak (np. Bruno poczuł, że teraz ma jedyną w swoim okazję.), liczne literówki, błędy w odmianie wyrazów, ich niewłaściwe formy i błędy ortograficzne nie powinny w książce się zdarzyć. Tyle uwag technicznych, o formie, najważniejsza jest przecież treść.

 

Zwykle nie lubię, gdy na pierwszej stronie autor przedstawia finalne zdarzenie. Napięcie wówczas upada, bo przecież wiemy, co się zdarzy. Nie wiemy jedynie, jak do niego doszło. Aleksander Sowa jednak umiejętnie prowadzi swoich bohaterów, skupia uwagę czytelnika, który choć wie, co się zdarzy, to jednak chce czytać dalej. Dlaczego? Bo w tej książce dostrzec i poczuć można autentyzm opisywanych wydarzeń. W nieporadności bohaterów, w oczywistości pewnych zdarzeń, wreszcie w ich dramatyzmie i tragiczności.

 

Akcja toczy się w Opolu, które bardzo sugestywnie przedstawione jest w powieści, niekiedy samo stając się uczestnikiem, a przynajmniej tłem wydarzeń. Bohater książki – młody, przystojny Bruno słyszy któregoś dnia od ukochanej kobiety: Odchodzę. I tak mu się świat rozpada na kawałki, a nawet kończy. Malwina – Milagros, czyli cud, która nadawała sens życiu, teraz go odbiera. Po niej zostaje otchłań, pustka, głupie pytania bez odpowiedzi. Nie będzie nigdy już nas…bo nas umarło – pisze Sowa, chyba najpiękniej sformułowane zdanie powieści.

 

I wówczas, przypadkiem pojawia się ona – Dziewczyna o Perłowych Włosach. Pewna siebie, kusząca, destruktywna dla wszystkich, którzy będąc przy niej, tracą realny ogląd świata. Zakolorowała mu świat, nauczyła zapomnieć o tamtej, nie zadawała pytań, nie oczekiwała odpowiedzi, decydowała o wszystkim, ustalała zasady tego związku.
Za jeszcze jeden taki dzień, za choćby jedną sekundę, za to wszystko, czego nigdy nie cofnę, choć tak bardzo tego pragnę oddam, wszystko co mam, czego nie mam i czego mieć nie będę.


Za jeszcze jeden dzień w raju
–  mówi Bruno o związku z Beatką, dla której gotów był zrobić wszystko. Choć wie, jak skończyła się ta historia, choć wie, że od początku była tragiczna i zła. I czytelnik też o tym wie, że z tego damsko – męskiego, toksycznego układu nie mogło wyniknąć nic dobrego. Co zatem powoduje, że Bruno tego nie dostrzega? Fatalizm losu, jego wewnętrzne pokiereszowanie poprzednią historią miłosną, chęć udowodnienia czegoś sobie i światu? Znamy takie historie z życia, gdzie mimo rad i logicznych argumentów, ktoś brnie na oślep ku szczęściu – nieszczęściu. Bruno tłumaczy to miłością. I tu pojawia się pytanie: czy to była miłość? Bo jeśli czegoś w retrospektywnej historii bohatera nie dostrzegam, to właśnie miłości. Fascynacja, emocje, namiętność, erotyzm,  – owszem, ale nie miłość. Chociaż… tak blisko do niej…

 

Życie czworga bohaterów powieści Sowy splata się ze sobą. Ich toksyczne relacje, kłamstwa, w które brną, brak dojrzałości, powodują, że stopniowo rozpada im się świat, gubią się wartości, łamie się psychika, a czytelnik wie, że w takiej sytuacji musi stać się coś, co to jednym ciosem zatrzyma i utnie. Ale wtedy będzie już za późno na refleksję. I na tym polega tragizm. I mocna strona powieści.

 

Czytając ją, z pewnością każdy zastanawia się, czy zdarzyła się naprawdę. Autor potwierdza, że istotnie miała miejsce. Jeśli jest to tylko zabieg literacki, to wzmaga odbiór tekstu, bo losy Bruna przedstawione są tak realnie, że ulegamy tej świadomości. Jeśli natomiast zdarzyły się naprawdę, to … zupełnie inna historia. Każdy z wariantów właściwie nie wpływa na sam odbiór tekstu. Zmienia się jedynie cel powstania i perspektywa samego autora – bohatera.

 

Aleksander Sowa sam, na ostatnich stronach powieści, wskazuje, że historia jest nieprzyzwoicie prawdziwa i dotyczy jego samego. I tu być może pojawia się właściwy trop, który wyjaśnia przyczyny powstania Jeszcze jednego dnia w raju. Sowa pisze: Napisanie książki uchroniło mnie od upadku w bezkresne czeluści obłędu. (…) To część mnie samego. Zakładając, że przedstawia ona istotny fragment życia samego autora, jej napisanie miało więc charakter indywidualnej psychoterapii, która pozwoliła otrząsnąć się z przeszłości, zaakceptować ją, przekuć na karty powieści i żyć dalej. Normalnie, a przynajmniej  ze spokojem. Bywają takie zdarzenia, które trzeba z siebie wyrzucić, żeby móc przeżywać kolejne. Autor podkreśla jeszcze, że celem powstania książki była także sama pamięć o ludziach i zdarzeniach. A tamte dni nie utoną w morzu zapomnienia – pisze.  

 

Definicje raju bywają różnorodne. Czy warto się do niego dostać? Chłonąć go choć jeden dzień? Pytanie, za jaką cenę…

                                                                                                                        Agnieszka Lange