SPOTKANIE

Otwieram zmęczone oczy i już tam jestem. W Lisiej Górze – urokliwej wiosce, przytulonej do granic Tarnowa w województwie małopolskim. Jest późne popołudnie, ale słońce zahacza jeszcze zielone wzniesienia, wysokie pagórki.
Z rozkoszą sztyletuje swymi promieniami pełzające nisko,  brzemienne deszczem chmury. Wdycham chwilę, która napełnia mnie błogością. Odwracam wzrok i spostrzegam jakiś słoneczny dom. Zastanawiam się, czy zapukać i kto mi otworzy.
- To mieszkanie Jana Rybowicza – poety lisiogórskiego. Dziś jego sześćdziesiąte urodziny. Jeśli chcesz go poznać bliżej, wybierz się dziś na koncert Starego Dobrego Małżeństwa – właśnie świętują swój i jego jubileusz w Śmignie – porozumiewawczo mruga do mnie tajemniczy wędrowiec.

 


Dobrze. Ruszajmy. Nieśmiało wchodzę do sali wypełnionej po brzegi przyjaciółmi Janka. To jakiś ważny gość, myślę. I bogaty – nawet zespół zaprosił, by mu zagrał „sto lat”. Ale jakoś w miarę upływu czasu słowa życzeń nie unoszą się w powietrzu. A i samego jubilata trudno mi w tym tłumie ludzi rozpoznać. Szturcham więc w ramię kominiarza, który przysiadł „na szczęście”, obok, a on z uśmiechem nakazuje cierpliwość. Ponoć za chwilę usłyszę poetę. 


Uroczysta chwila. Słyszę. Jednak słowa Janka wyśpiewane przez Krzyśka Myszkowskiego nie brzmią urodzinowo. Przeciwnie. Przeszywają na wylot, zadają ból. Rybowicz brutalnie mnie w nich bowiem demaskuje, obnaża. Zdziera maskę, plując w twarz słowami. To mój dzień, czuję podskórnie. Niezapomniany.  Dzień Kapitulacji. Taką sponiewieraną, nagą, obśmianą, ten sam poeta nagle muska czule słowami: spokojnie, dziecino. Wszystko jest o kay. Widząc, w jak podłym jestem stanie ducha zachęca, żebym czekała uparcie, bo właśnie ktoś do mnie wysłał Dobrą wiadomość. Zebranym wokół gościom udziela się ów nastrój. Czyjeś podniecone ręce przenoszą na papier pochwycone w locie słowa, czyjeś omdlałe z bólu dłonie klaszczą w rytm utworu, a czyjeś oczy… pękają pod ukłuciem promieni słów. Czystych i pełnych.


Jesteś drogowskazem – śpiewają nareszcie na stojąco wszyscy. To Jego „sto lat”…


Potem jest tort i kolacja. I ludzie rozmawiający z sobą prawdziwie, po ludzku. Wodzę wzrokiem za poetą, chcąc podziękować mu za tę chwilę.
- Nie szukaj, nie znajdziesz. Wyrwał się już życiu… – tłumaczy wędrowiec.


Nic z tego nie  rozumiem. Nad ranem wracam do domu Janka. Pukam i czekam uparcie, jak kazał. Dziwne. Drzwi milczą, a dom chyba jeszcze śpi. Niestety, wkrótce szczelina okna obnaży przede mną smutek środka. I prawdę o tym, że nikt i nic nie trwa wiecznie.


No, może tylko poezja…

                                                                                                                            Irmina Kosmala


Jest cicho.
Świeci słońce.
Wiatr usnął
I ani jednej myśli w głowie!

Ani jednej myśli w głowie.
Ani jednej troski w sercu.
Ani jednej drzazgi w mózgu.
Wieczność!
                                           Jan Rybowicz

 

Złota Płyta dla Starego Dobrego Małżeństwa za "Jednoczas"
- wyśpiewane wiersze Janka Rybowicza