P.S. Kocham Cię - Cecelia Ahern

Książka uznawana za tzw. hit z reguły napawa podejrzeniami co do wysokości  lotów, na które wzbił się autor. Zawsze istnieje duży potencjał możliwości, iż dzieło jako takowy okrzyknięte, jest po prostu produktem dla przeciętnego czytelnika (czyt. niewymagającego). Nosi zatem cechy wymieniane jednym tchem jako zachęta: lekkość, łatwość i przyjemność. Czy spodziewać się tu można obcowania z wielką literaturą?

Istnieje znikomy procent szans na to. Dla tego znikomego procentu szans czasami warto zaryzykować pochylenie się, np. nad takim wytworem dwudziestopięcioletniej debiutantki, jak "P.S. Kocham Cię". O ile, rzecz jasna, Czytelnik nie wzdrygnie się już z niesmakiem na widok tak banalnego tytułu. Banał szczególnie razi, gdy mówi się o rzeczach ostatecznych. A o takowych właśnie w swej powieści opowiada autorka. Bohaterka "P.S. Kocham Cię", niespełna trzydziestoletnia Holly Kennedy, zostaje wdową. Jej mąż, Gerry, umiera na guza mózgu, pozostawiając swą kochającą żonę w rozpaczy, bezdzietną, bez konkretnego celu w dalszym życiu, które dotąd było bez reszty związane z mężem poślubionym w dość młodym wieku. Jako samodzielna jednostka Holly w zasadzie nie dokonała jeszcze w swym życiu niczego, co mogłoby zostać uznane za jakiś jej własny ślad. Powiedzmy sobie - Holly jest po prostu przeciętna - nie grzeszy nadmiarem intelektu ani ambicji, nie ma w sobie ani potrzeb twórczych, ani jakowejś szczególnej wrażliwości. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że gdyby nie śmierć Gerry'ego, Holly byłaby za nudna na bohaterkę książki, która została hitem.

To Gerry, niejako zza grobu, napędza akcję powieści. Gerry pozostawia bowiem swej mało zaradnej i rozbitej zupełnie po jego śmierci żonie, listę. Jest to spis rzeczy, których wykonaniem obarcza Holly, by pomóc jej przetrwać trudny pierwszy rok jej wdowieństwa. Spis ten podarowany jest Holly jako dziesięć liścików, z których każdy kończy się tytułowym wyznaniem zawartym w post scriptum. Liściki owe bohaterka ma otwierać co miesiąc i stosować się do pośmiertnych poleceń męża, który jako człowiek kochający a przy tym i dowcipny, zadbał o to, by trudny rok w życiu jego małżonki, był nie tylko prostszy do przetrwania, ale jeszcze obfitował w przeróżne atrakcje i ekscytujące wydarzenia.

Tak oprowadzona akcja powieści zapowiada melodramat wyciskający z oczu łzy  i w tym momencie nikogo nie dziwi zapewne popularność powieści, którą okrzyknięto irlandzkim odpowiednikiem "Bezsenności w Seattle". Wszak amatorów łatwych wzruszeń i krzepiących ogólnie w swej nostalgicznej wymowie powieścideł nie brak. Nie dziwi też w tym momencie sztampowość tytułu. Rzeczywiście "P.S. Kocham Cię" spełnia pokładane w tytule obietnice. Nie brak w tej powieści prostoty, czasem wręcz rażącej, szczególnie w warstwie narracyjnej, która chwilami zdaje się wręcz infantylna. Nie brak wzruszeń i ciepła, dużo w powieści tytułowej miłości - i tej małżeńskiej, i rodzinnej, nie brak i przyjaźni. Wszystko to otacza główną bohaterkę, z którą brniemy przez cały rok czekając niecierpliwie jak ona na kolejne listy, ale i nie nudząc sie zbytnio w przerwach między nimi. Holly ma bowiem kochającą, atrakcyjnie szaloną dla czytelnika rodzinę, grupę przyjaciół - co wiele razy podkreślane - niewielką, ale szczerze oddaną, no i oczywiście - aby atrakcjom stało sie zadość - pojawia się obiecujący, przystojny mężczyzna, również ze złamanym sercem... Wszelkie przesłanki wróżą zatem, iż będzie to niewątpliwie ciężki rok dla Holly, ale i na tyle ciekawy, by nie znudzić Czytelnika na dłuższą metę nużącym przecież opisem rocznej żałoby...

Dla tego wszystkiego nie poleciłabym nikomu, wymagającemu czegoś więcej niż tylko łatwej rozrywki, książki Cecelii Ahern. Ponieważ jednak mimo pewnych płycizn typowych dla nieszczęsnego "hitu" twierdzę, iż posiada ona w sobie coś więcej niż tylko walory czysto rozrywkowe, pokuszę sie o stwierdzenie, że może pochylenie się nad debiutem powieściowym autorki, nie jest absolutną stratą czasu.

Ahern nie odkrywa w swej powieści nic nowego. Nie kreuje portretów bohaterów, którzy staną się ikonami. Paradoksalnie, w tym znajduję pewną wartość. Chwała bowiem autorce za ten brak nowatorskich prób w potraktowaniu tak poważnego tematu jak utrata bliskiej osoby. Sądzę, iż takim próbom Ahern by nie sprostała. Od zarania dziejów ludzie cierpią, gdy tracą bliska osobę i nie ulega wątpliwości, że sprostać temu cierpieniu nie jest łatwo. Każdy, kto twierdzi inaczej, może najwyżej zostać odebrany jako ktoś, kto nie ma o rzeczy pojęcia, ewentualnie jest osobą płytką. Zatem i Holly, która swego męża kochała prawdziwie, mimo wszelkich dostarczanych przez autorkę "atrakcji" nie umie przestać cierpieć. Nie zmieniają tego ani listy Gerry'ego, które przecież w końcu się urwą i czymże innym są niż pogłębianiem tęsknoty za zmarłym, ani gromada przyjaciół i rodzina wokół, ani wreszcie ów pojawiający się w tle obiecujący mężczyzna. Nie ma krzepiącego  finału - przynajmniej aż tak pozytywnego, jak można by oczekiwać. Holly układa powoli swoje życie, by nauczyć się radzenia w nim sobie bez przewodnictwa męża. Nie zostaje cudem odmienionym kimś innym niż osoba, którą poznajemy na początku książki. Rozwija się w sposób w pełni wiarygodny - i ona, i jej życie uczuciowe. W tym aspekcie upatruję wartości książki Cecelii Ahern, która umknęła pułapce zbyt łatwego optymizmu. 

                                                                                                                                   Agnieszka Antosik

P.S. Wszystkim, którzy nie oparli sie pokusie obejrzenia ekranizacji opisywanej powieści przed poznaniem jej książkowego pierwowzoru, mogę rzec tylko jedno - ogromny błąd! Filmu nie da obronić się przed zarzutem banału w zasadzie w żaden sposób. Jest to produkcja "ulepszająca" i "uatrakcyjniająca" w sposób tak dziwaczny książkę, iż - powiedzmy to sobie z przykrością - raczej nie dostanie mu się nawet wątpliwy zaszczyt bycia nazwanym "hitem", nie wspominając już o odpowiedniku "Bezsenności w Seattle". Jest to po prostu jedna z wielu nieudanych adaptacji filmowych. Szkoda.