Życie Pi - Yann Martel

życie pi 2014

Autorka recenzji: Anna Nogaj

 

Pi jak pielgrzym

 

Yann Martel napisał rzecz fenomenalną. Na początku miałam mieszane odczucia, ale z biegiem fabuły, a szczególnie po znakomitej poincie, wszystko poukładało się w jedną ciekawą całość.  Niektórzy narzekają na to,  iż autor przedstawił sytuację nieprawdopodobną,  przez co wszelkie próby podciągnięcia tekstu pod warstwę symboliczną i psychologiczną, nie mogą się udać. Ale  czy tak jest na pewno. Przecież tu nie chodzi o to, czy fakt koegzystencji na jednej łodzi hinduskiego i groźnego tygrysa bengalskiego mógł mieć miejsce, ale o to jakie treści można wyłuskać z tego metaforycznego obrazka.

Przejdźmy więc do meritum. Na początku autor szkicuje tło powieści. Przedstawia szesnastoletniego Piscine Molitor Patela, zwanego Pi, oraz jego ciągłe problemy związane z tym dziwnym nazwiskiem, pochodzącym od nazwy francuskiego basenu. Jego młode życie to przede wszystkim ciągłe poszukiwanie Boga i sensu, który stara się odkryć w trzech religiach z jakimi przyszło mu się zetknąć. Wiary uczy się od boga Wisznu (hinduizm), miłość boską odkrywa w kościele katolickim, a spokój znajduje podczas modlitw w meczecie.  Oprócz tropienia tychże kultur większość część czasu spędza w ogrodzie zoologicznym ojca, przyglądając się życiu różnych zwierząt, próbując zobaczyć w nich coś więcej niż tylko bezduszne stworzenia.  Zżyty ze swoim indyjskim miastem i codziennym rytmem życia nagle zostaje wyrwany z tej błogiej egzystencji, gdyż rodzice powodowani konfliktami politycznymi i zbliżającym się niepokojem wynikającym przez zaistniałą sytuacje, decydują się wyjechać do Kanady. Ojciec zamyka zoo, zabiera część zwierząt i pakuje cały dobytek na potężny frachtowiec. Czekająca ich długa droga przez Ocean Spokojny kończy się jednak niebawem dramatycznym wydarzeniem – podczas burzy statek tonie i nikt oprócz Pi nie uchodzi z życiem. Chłopiec traci wszystko. Przerażony znajduje się na małej szalupie wraz z tygrysem, zebrą, orangutanem i hieną. Krzykiem rozpaczy żegna rodziców i brata, a następny dzień przynosi mu już nowe, trudne i wymagające szybkiego przystosowania życie. Wiara, jakiej uczył się do tej pory tutaj owocuje i nabiera właściwych kształtów. Teoria staje się praktyką. Lęk budzi siłę, śmierć rodzi życie. W swoim nowym domu, targany skrajnymi emocjami, uczy się siebie i świata. Obserwuje granice swojej wytrzymałości, rozbija skorupę wrażliwości, musząc zabijać morskie zwierzęta i ryby, aby żyć. Strach przed tygrysem nie paraliżuje, ale daje mu siłę, chęć do przetrwania. Zdeterminowany zaistniałymi warunkami wie, że tylko szybkie działanie i nieugięta wiara pozwolą mu jak najdłużej przetrwać. W chwilach trudnych zanosi modlitwy do Boga. Umie dziękować za to czego nauczył się, za życie, mimo wszystko. Mimo dużej wewnętrznej mądrości i pokoju serca nie umie pogodzić się jednak, ani zrozumieć jednej rzeczy: dlaczego po dopłynięciu do stałego lądu tygrys, Richard Parker nie okazał mu żadnej wdzięczności. Dlaczego to dzikie a jednak oswojone zwierzę po tylu latach tułaczki i wzajemnej pomocy, nie odwróciło się chociaż raz idąc w stronę dżungli. Pi płacze jak dziecko, i już na zawsze zapamiętuje to silne przeżycie. Brak pożegnania z tygrysem. Ale czy na pewno Richard Parker nie zobaczył w nim przyjaciela? Przecież jest w głębi duszy pewien, że w jego oczach zobaczył duszę, zobaczył nie tylko własne odbicie.: „To spaprane pożegnanie boli mnie do dziś. Żałuję, że nie powiedziałem – tak, wiem, że to tygrys, ale to nic – więc żałuję, że nie powiedziałem: „Richardzie Parkerze, już po wszystkim. Przetrwaliśmy. Możesz w to uwierzyć? Nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem ci wdzięczny,. Nie przeżyłbym bez ciebie” (s. 359).

Oprócz tego, wzruszającego momentu rysuje się jeszcze niesamowita pointa. Pi rozmawia z ludźmi z Departamentu Morskiego w japońskim Ministerstwie Transportu. Oni chcą prawdy o zatonięciu statku Cimcum, on i ją opowiada. Oni nie wierzą, on nie nalega. Mówi, więc alternatywną historię, w której pod cztery podróżujące  z nim od początku zwierzęta podstawia ludzi, m.in. swoją matkę. Japończycy przerażeni drugą opowieścią, bardziej krwawą, ale ludzką, dają za wygraną. Mamy więc symboliczną klamrę spinającą początek, środek i koniec tekstu, jednym słowem – wiarą. Autor delikatnie mówi o Bogu, religii, a właściwie religiach, naprowadza do sensu powieści. Siatka symboli od początku lekko tkana teraz dopiero staje się widoczna. W tle padają ważkie egzystencjalne i teologiczne pytania. Czytelnik ma sam szukać i znaleźć odpowiedzi. Martel nic nie narzuca, tak jak i Pi nie narzuca swojego zdania swoim rozmówcom.
Powieść napisana z dużą dokładnością, dbałością o każdy szczegół. Mogło by się wydawać, że taka fabuła, niby stojąca w miejscu, może znużyć. Nie jest to prawda, gdyż nie brakuje tu dramaturgii i ciągłego napięcia. Martell maluje słowem, plastycznie ukazuje nie tylko przestrzeń Oceanu ale i przestrzeń serca chłopca. Można się wzruszyć do łez. No i zastanowić nad ukrytym pytanie m w powieści. Wśród szalejących fal, strachu, zmagania z naturą rodzą się rzeczy piękne, niezapominane odczucia. Autor pyta każdego czytelnika – czy wierzysz w tę historię, chociaż wydaje ci się nieprawdopodobna? Czy wierzysz tak jak Pi w to, że wszystko ma sens. Czy szukasz Boga tak jak Pi, który zachwycił się bożym Synem, Jego męką i poświęceniem za człowieka. Ta historia była dla niego nieprawdopodobna, a jednak odkrył w niej wielkie pokłady bożej miłości. A czym może napełnić lektura Życia Pi? Jeśli jest się w stanie uwierzyć w tę baśń, uwierzy się w jeszcze wiele innych rzeczy, i odnajdzie z pewnością coś, albo Kogoś niezapomnianego.