Miasto krwi - Kamil Dziadkiewicz

Miasto krwi2016

Autor recenzji: Tomasz Antosik

 

Zastanawiam się, skąd się bierze u ludzi przeświadczenie, że fantasy to łatwa literatura? Najwyraźniej ich swoisty biznesplan zakłada, że sięgną po dwie pozycje, trzy „klasyki” i machną własną trylogię czy inny cykl. Jakże mało jest dobrego fantasy, za to jest multum książek, które poprzez swoją schematyczność wręcz zabijają gatunek

Nie, nie oczekuję od każdego pisarza wyczynów na miarę Sapkowskiego, ale bogowie, niech to będzie chociaż sprawnie napisane. Taki Eugeniusz Dębski na kalkach czy wręcz kopiach typowych powieści fantasy owiniętych w pastiszowy ton wali te tomy o mimikrancie Hondelyku i jest ok. Za to tu…

Powiem tak, gdyby nie buńczuczny wręcz wstęp, gdzie są wspomniane poszczególne pozycje z zakresu historii, które – jakoby - posłużyły jako pomoc merytoryczna, nie czepiałbym się, ale skoro ktoś na starcie informuje czytelnika: pamiętaj, ja coś tu już zrobiłem, uważaj profanie, to potem wręcz łowię poszczególne perełki takiego „miszcza”... Pytanie poza konkursem, gdzie był redaktor… I za co wziął gażę? Autor mógł popełnić gafy, wykazując totalnie nonszalanckie podejście do realiów epoki, stylizacji. Ale ktoś to chyba potem przeczytał?

Jakie to przebłyski swoistej antywiedzy napotkać można na kartach „Miasta krwi”? Pozwolę sobie je wyszczególnić, ale lapidarnie, bo trochę ich jest. Oto pierwszy przykład z brzegu, dodam, że starałem się za bardzo nie pamiętać treści książki, zatem zrobiłem sobie fiszki...

- czas... kto w tamtych czasach używa określeń „za 5 minut”??? Wpierw się zapytam: a jak niby nasz bohater mógłby to sprawdzić? Pewnie jedyny zegar w mieście, to ten na wieży ratusza, ew. kościelnej... Ale istotniejszy jest sens tego określenia… Wszak po co prostemu człowiekowi dokładniejszy pomiar czasu? Do pracy udawał się o świcie, w południe jadł posiłek, do spania udawał się o zmroku… To Słońce wyznaczało rytm życia. Te nieszczęsne minuty jeszcze nieraz się pojawią. 5 minut. Dobre sobie, to chyba czas, w jakim autor poznał realia tamtych czasów…

Ja ogólnie lubię powieści wg klucza: rozwój od zera do bohatera. Wartko się to czyta, jest to prosty, acz sprawdzony pomysł na sprawnie napisaną powieść, zwłaszcza gdy temu towarzyszy dobrze opowiedziana intryga. Dodam, że sam prowadzę od ponad dekady sesje RPG, gdzie moi gracze poprzez wiele sesji rozwijają postać, która to poprzez swoje czyny, wybory doznaje pewnego progresu. W „Mieście krwi” zaś mamy karykaturalny wręcz rozwój w ciągu jednej nocy, gdy z tłamszonego syna pijaczyny, nasz bohater staje się niemal assasinem. Znajomość wszelkich niuansów, jego słownictwo: wszystko to woła o jedno słowo: konsekwencja. No, nie róbmy z czytelnika głupca…

Główny bohater - pamiętajmy, że syn czeladnika, którego ojciec nigdy nie zadbał o edukację -  czyta rewelacyjnie, to już jest wręcz oczywiste. Potrzebne jest to do akcji powieści, zatem autor uznaje: niech potrafi czytać. Bo i niby dlaczego miałby mieć z tym problem? To kolejna perełka w kwestii znajomości realiów świata.

Na koniec hit. Wspomniane jest łóżko w jakieś melinie, które jest wyściełane … no czym? Ano proszę Państwa… gazetami!? Toż to ręce mi opadły. Jakimi, kurna, gazetami? Skąd by je w XVII wieku wzięli na tej melinie? Inne bezmyślnie zastosowane nazwy: mieszkania (skąd takie się wzięły???, psychiatryk – bez komentarza, do końca dnia roboczego!

I takich to smaczków jest więcej… Bo o rozpuszczonych włosach kobiety, która tak się nosi, mimo, że jest mężatką, to nie będę wspominał. Ktoś tu pewnie oglądał serial "Filary Ziemi", gdzie takich bubli jest multum. To i się pewnie zainspirował.

Nie będę się dalej pastwił nad tą powieścią. Powiem tak:  gdyby tak czytać ją bezrefleksyjnie, to nie jest katastrofalnie. Akcja pędzi, bohater rośnie w silę, nie minie dłuższa chwila i stanie się niemal przywódcą przestępczego światka, wszak rozmawia z szefem szefów już niemal per ty od razu, za nic mając klasy i statusy społeczne… Jest parę ciekawych patentów, opisy sytuacji, czy poszczególnych wydarzeń. Ale ogólnie już nie jest tak pozytywnie…

 

Bolączką tej książki jest brak logiki. Jak szybko taki bohater się rozwija, spektakularne osiągnięcia rodzą obawy: co dalej zrobi? Pokona smoka, podbije Arabów? Jak już wspominałem, prowadzę sesje m. in. w Warhammera, gdzie postać rozwija się, stara uchwycić z tego życia coś dla siebie. Nie ma tam miejsca na ciągłe sukcesy, nie ma szans na powodzenie nieuzasadnione logicznie. W efekcie gracz nie czuje się oszukany. Tak jak tu został potraktowany czytelnik…

We wstępie wielkie słowa o literaturze, a wyszło niemal quasi-harlequin’owe czytadło, tyle że jakoby osadzone historycznie. Chyba jak ten serial z kanału pierwszego publicznej telenoweli o imperium osmańskim, tytułu nie wspomnę…