Florystka - Katarzyna Bonda

Bonda florystka

Autor recenzji: Leszek Koźmiński

 

Sprawa Zosi Sochackiej

Kiedy w zapowiedziach wydawniczych poświęconych swojej nowej książce, Katarzyna Bonda mówiła o tym, iż w nadchodzącym tytule pojawią się motywy nadprzyrodzone i elementy powieści grozy, to rodził się we mnie pewien lęk, pewna obawa, w jakim kierunku autorka „Polskich morderczyń” pójdzie, rysując kolejne przygody Huberta Meyera. Z drugiej jednak strony oczekiwałem nowego tytułu w napięciu, licząc na udaną powieść, zwłaszcza, że każda kolejna ze wspomnianym głównym bohaterem, psychologiem policyjnym, była coraz lepsza. Dzisiaj, po lekturze, mogę powiedzieć śmiało, że „Florystka” jest najlepszą powieścią kryminalną Katarzyny Bondy. I nie boję się powiedzieć więcej, jest to jedna z najlepszych polskich powieści kryminalnych mijającego 2012 roku.

Od „Sprawy Niny Frank” do „Florystki” wiedzie daleka i przepastna droga literackiego kunsztu. Pierwsza powieść kryminalna Bondy tak naprawdę, mimo ciekawego bohatera i interesującej historii, nie mogła się podobać. Była bowiem przede wszystkim przegadana, przerysowana narracją i w tym wszystkim gubiła gdzieś intrygę i „zadzior” kryminalnego śledztwa. „Florytka” jest zupełnym jej przeciwieństwem. Ciekawie przedstawione sylwetki bohaterów, na czele z Hubertem Meyerem, którego życiorys literacki wzbogacony został o wachlarz kolejnych uczuć, emocji, działań i decyzji, to pierwsze pozytywne wrażenie czytelnicze. To właśnie  bohaterowie i ich kreacje są znakomitą wartością tej książki. Główny bohater znajduje się na zakręcie swojego życia, zarówno w perspektywie życia osobistego, jak i zawodowego. Stracił wiele, w jego mniemaniu wszystko, co miał najcenniejsze, stał się społecznie niejako „martwy”, i to na własne życzenie. I nagle, będąc w totalnym dołku, otrzymuje szansę swoistej rehabilitacji, powrotu do świata „żywych” poprzez udział w nowym śledztwie. Nie jako policjant, lecz konsultant, ale ciągle psycholog, profiler, kto wie, czy ciągle z doświadczeń zawodowych nie najlepszy profiler w kraju. Hubert Meyer niezwykle przypomina mi od pierwszych kart „Florystki” innego pisarskiego bohatera – Sebastiana Bergmana, stworzonego pod piórem świetnego duetu pisarskiego: Michael Hjorth i Hans Rosenfeldt. I nie jest to w żaden sposób formułowany zarzut, lecz w moim mniemaniu wyjściowa pochwała dla sztuki pisarskiej Katarzyny Bondy.

Autorka swojego głównego bohatera, ale i inne postacie swojej książki, kreuje podobnie jak wymienieni znakomici pisarze szwedzcy. Ale to nie jest absolutnie rodzaj naśladownictwa. To nic innego jak podobne spostrzeganie pojedynczego człowieka, poszczególnych ludzi i ich całego świata, opierającego się na interakcjach i emocjach, całym ich wachlarzu. Na ponad sześciuset stronach powieści Hubert Meyer otrzymuje, chyba po raz pierwszy w pełni ta skończenie literacko, osobowość. Nie jest to zwykła i prosta osobowość. Mamy tutaj wiele rysów i pęknięć. Uwikłanie w nadszarpnięte więzi rodzinne z matką i ojcem, już nie do naprawienia, może jedynie do odkupienia. Zawodowe niedopatrzenie, błąd, aż wreszcie zamilknięcie, powolne zapomnienie profilera. Zupełny blamaż emocjonalny w świecie męsko-damskich stosunków, z echem seksu stanowiącego wyłącznie formę odreagowania czy środka do innego, nieosiągniętego celu. Wymieniłem tylko wyjściowe składowe dla postaci Huberta Meyera, a przecież na dalszych kartach powieści dochodzą kolejne, choćby wymienić liczne zderzenia i niedogadania z innymi bohaterami, z którymi niejako prowadzi wyścig o poznanie prawdy i ujęcie sprawcy zbrodni. Hubert Meyer to nie jest zwykła i prosta osobowość, podobnie jak Sebastian Bergman z powieści „Ciemne sekrety” i „Uczeń” Hjortha i Rosenfeldta. I jeśli jeszcze dołożyć bohatera Mariusza Czubaja, Rudolfa Heinza, to wiemy już dobitnie, że profiler, śledczy psycholog, zwłaszcza ten najlepszy, swoje sukcesy zawodowe niejako okupuje  rozszczepieniem osobowości. Taki bohater literacki jest ciekawy, a czytając książkę Katarzyny Bondy powiem nawet arcyciekawy i nader atrakcyjny odbiorczo. Ale u autorki „Florystki” postać profilera to tylko uwertura, a może bardziej dominujący motyw (tło), dla przedstawiania innych ludzi. W omawianej powieści tak naprawdę żaden bohater nie jest płaski, jednoznaczny. Żadna postać literacka stworzona, choćby na krótko, epizodycznie, ale dla fabuły zawsze o istotnym znaczeniu, nie jest taka jaka jest z pozoru, z wierzchu. To udana cecha kreowania osób na kartach powieści, jaką zdobyła Bonda, choć powtórzę jeszcze raz, to także chyba sztuka widzenia ludzi przez autorkę. Zgodnie z nim każdy człowiek pod nurtem codzienności, zwykłości, kryć musi ciemne sekrety, nurt przeszłych lub aktualnych tajemnic, za którymi kryją się czyny, emocje czy źródła wielu decyzji życiowych, tak małych, jak i dużych. W tak konstruowanych postaciach, jak mniemam, będzie kryl się kolejny sukces czytelniczy nowej powieści. Cała galeria bohaterów, z którymi spotykamy się podczas lektury „Florystki”, jeśli nawet w pierwszym zetknięciu nie wydaje się być interesująca, wciągająca czy ważna dla całej historii, to w perspektywie każdej kolejnej strony zmienia swoją wymowę. To, co było tak oczywiste na temat danej osoby, zdaje się odwrotnie znaczyć, a to co ukryte zaczyna przenikać, wpływać na opowiadaną historię w sposób dla nas odmienny niżbyśmy przypuszczali kilkanaście stron wcześniej. Dotyczy to zarówno tytułowej bohaterki, ale te i Meyera, zawodowej, trochę niechcianej partnerki Meyera, Leny, Jana Sochackiego, Fantomasa, Maestry itp. Autorka „Zbrodni niedoskonałej”, kreując swoje postacie literackie, w dużej mierze kieruje się mottem z C. C. Junga, zacytowanym na początku powieści: To co nieprzepracowane, wraca do nas w postaci Przeznaczenia…

Siły nadprzyrodzone łączone z motywami grozy zdają się na szczęście nie dominować w całej książce. Stanowią ważny aspekt dziejącego się na naszych oczach dramatis personæ, zarówno w obrębie swoistego „obłąkania” tytułowej bohaterki, jak w tworzeniu „klimatu” przedstawianej historii. Na marginesie w ostatnio wydanych kryminałach i thrillerach, których akcja dzieje się w głównej, albo dużej mierze na ziemiach wschodnich, białostockich („Sejf” T. Sekielskiego, „Piwonia, niemowa, głosy”K. Gedroycia i właśnie „Florystka” K. Bondy), elementy nadprzyrodzone, niewytłumaczalne, z kręgu działań szeptuch, pojawiają się jako ciekawe, zagadkowe i tajemnicze tło, ale też próbują odgrywać rolę swoistego katalizatora dla dziejących się na naszych oczach wydarzeń. A w samej powieści „Florystka” dzieje się, ku uciesze czytelników, bardzo wiele. Fabuła „rozkręca się” powoli, ale zdecydowanie, poruszając wiele wątków, które będą wracać i nawracać, wpływać na siebie i poszerzać powieść. Wiele też jest zwrotów akcji, zaskoczeń wbrew oczywistościom, nawiązań do dalszej lub bliższej przeszłości. Świetnie współgra to z zarówno z postaciami, jak i miejscami akcji. Z każdego takiego duetu można wyabstrahować perełki pisarskie, jak między innymi: scena z Cyganem i Leną w kwiaciarni, rozmowa Elizy z Meyerem, spotkanie Leny z dziennikarzami, wizyta i rozmowa Meyera z byłym mężem florystki. Takich scen udanych, dopracowanych jest wiele, z pożytkiem dla całej książki. Ciekawe w fabule jest też narastające napięcie, z jednej strony z rozwikłaniem zagadki dotyczącej najpierw zaginięcia, a potem śmierci dziecka. Bo co ciekawe, nie od razu mamy do czynienia ze zbrodnią. Błąkamy się raczej ze śledczymi, poruszając się po omacku, niczym w prawdziwej tegorocznej historii ze Śląska. Udane w całej intrydze jest to, że prawie do końca nie wiemy kto i dlaczego. A nawet jeśli wcześniej otrzymujemy sygnały dlaczego doszło do zbrodni, to dość długo mylimy się, co do rzeczywistych sprawców.

Recenzując „Florystkę” Katarzyny Bondy przywołałem zupełnie świadomie dwa znane w Polsce tytuły szwedzkiego duetu pisarskiego duetu pisarskiego Hjorth i Rosenfeldt. Wcześniej pisałem o tym, że łączy te książki ciekawy, niebanalny, niepoprawny i nieprzewidywalny bohater literacki – śledczy psycholog-profiler oraz podobne dychotomiczne widzenie ludzi. Ale jest jeszcze jedna udana zbieżność, a może bardziej cecha, którą opanowali i wymienieni pisarze, i Bonda. Określiłbym to „pisaniem scenariuszowym”. A w tym ukrywa się niezmierna dbałość o fabułę, jej linearność, niezależnie od przywoływanych różnoczasowych scen, a także dbałość o zawartość i obrazowość kreowanych postaci. Tacy bohaterowie są „zapełnieni” we wszystkich tych zakresach swoich osobowości, w jakich potrzebują istnieć na kartach powieści. Tak skonstruowane książki, jeśli jeszcze maja klimat i ciekawą, niebanalną  intrygę czyta się jednym tchem. Nawet wtedy, gdy liczą ponad sześćset stron. I jeszcze jedno. Takie powieści świetnie nadają się do ekranizacji. Sebastian Bergman spod pióra Hjortha i Rosenfeldta już się takiej doczekał. Ja czekam zatem na filmową opowieść Huberta Meyera, ta z „Florystki” nie wątpię musi być udana i warta obejrzenia.

 

 

http://lubimyczytac.pl