Maj’ 68. Rewolta - Daniel Cohn-Bendit, Rudiger Dammann

Cofnijmy się w czasie o ponad 40 lat. Jest maj. Przyroda buzuje zielenią. Tak samo jak myśli w młodych, niepokornych głowach. I nagle sprzeciw: dla hipokryzji polityków, społecznej dulszczyzny przykrytej kilogramem pudru, niepotrzebnej wojnie w Wietnamie, sytości z której zionie pustka...


Wiem, ktoś powie – że za ostry skręt w lewo, że mocno pojechali. Bo ulica to ostateczność, a rewolucja – piekło. W konserwatywnych kręgach zresztą do dziś to „ irracjonalne odstępstwo” od jedynie słusznej ideologii, które nie powinno było się zdarzyć, a jednak się stało. Ale zanim ocenimy, spróbujmy najpierw zrozumieć. Wyobraźmy więc sobie całkiem niedaleko od nas w latach 60., system równie nieprzyjazny jak komunizm, tyle że za żelazną kurtyną w Niemczech Zachodnich (tak, tak, to możliwe). U władzy pokolenie Auschwitz, więc chyba nie trzeba tłumaczyć co ci ludzie robili w czasie wojny. I ta propaganda sukcesu – zamulanie rzeczywistości cudem gospodarczym. Volkswageny Garbusy, telewizory i wczasy w Rimini, zamiast odpowiedzi na pytania o przeszłość. Opresyjna moralność, zakazująca studenckich (damsko-męskich) spotkań na stancjach, a nawet dźwięków rocka – też musiała boleć. Podobnie jak śmierć pod Deutsche Oper tylko dlatego, że się myślało inaczej... I jak tu się nie buntować jeszcze, kiedy matka mówi córce, że pierwsza miesiączka to świństwo, a dziewczęca przyzwoitość nieodłączna jest z poddaństwem mężczyźnie. Bo młode kobiety w RFN, ale i chłopcy, przed sześćdziesiątym ósmym, mówiąc potocznie – mieli przechlapane. Stłamszeni seksualnie przez hiperpoprawnych rodziców (bądźmy moralnie czyści i tradycyjni – byle tylko nie powtórzył się nazizm), autorytarną szkołę, tudzież wszelkich cenzorów czy etatowych obrońców cnoty – w końcu musieli wybuchnąć...

Po maksymalnym, konserwatywnym odbiciu powojennego niemieckiego społeczeństwa w prawo – nie powinno było dziwić, że teraz pójdzie na lewo. Socjolodzy nazwaliby to zjawisko backlashem, taką odwrotną reakcją na ucisk, wentylem bezpieczeństwa. Dla zachodnioeuropejskiej młodzieży fascynacja Karolem Marksem, który 150 lat wcześniej napisał „Kapitał”, Trockim, Leninem, a nawet Mao Tse-Tungiem – nie miała wcale znamion komunistycznego totalitaryzmu. Chodziło przecież o lepszy świat, wolny od autorytarnej demokracji i zatęchłego dobrobytu, opozycję my – oni, gdzie teraz my urządzamy życie. Do tego pierwsza telewizyjna wojna też musiała być szokiem. Wietnamskie dzieci poparzone napalmem przez imperialistyczną Amerykę na ekranach w każdym domu. I potem nie dziw, że niemieccy studenci chcieli być i myśleć jak Dutschke, spotykając się na antywojennych demonstracjach. A kiedy jeszcze dochodziła kwestia nierozliczonej hitlerowskiej przeszłości, to bunt nasilał się coraz bardziej. Społeczno-polityczna przemiana, podobnie jak ta obyczajowa, rodziła się więc ze wzrastającej świadomości, że można żyć inaczej, aż wreszcie to odczucie zaczęło pulsować i rozlewać się na cały kraj...


Książkę pod redakcją Daniela Cohn-Bendita i Rudigera Dammanna świetnie się czyta, bo to jedenaście esejów napisanych w prosty i przystępny sposób, które nie tylko szeroko wprowadzają w kontekst tamtych czasów, ale i nie stronią od krytycznej oceny rewolty (m.in. w kwestii terroryzmu, który na jej podłożu się narodził). Cenniejsze to tym bardziej, że zaproszeni przez redaktorów autorzy poszczególnych rozdziałów, sami byli niegdyś uczestnikami społeczno-obyczajowych przemian. I choć można wyczuć w ich świadectwach niewątpliwy sentyment dla czasów kontestacji, to nie powinno razić, gdyż czym byłby dzisiejszy świat bez: rewolucji seksualnej (uwolnienie seksu od prokreacji, fałszywej moralności, czy poczucia winy), świadomości politycznej (nieco naiwne, ale prawdziwe zaangażowanie w zmianę rzeczywistości społecznej), feminizmu (wyzwolenie kobiet z tradycyjnych ról jak i podziału obowiązków, postulat równych praw i samostanowienia), zmiany obyczajów (sprzeciw dla autorytarnego wychowania, prawo do własnego stylu życia), ekologii (jako odpowiedzi na nadmierną późnokapitalistyczną eksploatację przyrody) itd.

Z uwag formalnych – duży plus za wyróżnione cieńszą czcionką osobne akapity, prezentujące kluczowe dla Ruchu postaci, wydarzenia i zjawiska, które nawet najmniej zorientowanemu przed lekturą czytelnikowi, pozwolą płynnie poruszać się w gąszczu nowych pojęć. A, i zaleta najważniejsza – sam fakt, że ta dość obiektywna pozycja ukazała się na polskim rynku, gdzie w końcu brakuje publikacji o tej tematyce.

 
                                                                                                                                           Kamila Kasprzak