Jedyna historia - Julian Barnes

Jedyna historia Barnes 2018.jpg

Autorka recenzji: Irmina Kosmala

 

 

Wstyd

Prawdziwą miłość do kogoś poznaje się właśnie po tym, że pragnie się go na dobre i złe, że jest się gotowym przejść przez wszystko, co straszne i mroczne, by u schyłku dnia nadal być z tą osobą.

                                                                                                          Rachel Van Dyken

 

Co powiedzielibyście na historię miłości czterdziestoośmioletniego mężczyzny z dziewiętnastolatką? Z pewnością tyle, że to stary, oklepany banał. Nihil novi sub sole. Bo w kwestii uczuć wszystko już zostało powiedziane, temat wyczerpany do cna dawno temu.

Pewnie dlatego znany i doceniony już w świecie literackim autor „Zgiełku czasu” zabierze nas tym razem do małego angielskiego miasteczka z lat 60. ubiegłego wieku, ubierając swych bohaterów w stare kostiumy elżbietańskiej epoki. Zderzy ich ponadto z małomiasteczkową moralnością ubiegłego stulecia i – co chyba najistotniejsze – odwróci role. Pożądającego zgrabnej, drobnej, acz dojrzałej tenisistki uczyni dziewiętnastoletniego Paula, a wiek czterdziestu ośmiu lat przypisze romansującej z nim Susan.

Miłosny dramat, rozpisany na trzy akty, w pierwszej części będzie rozgrywał się w pierwszoosobowej narracji. Jednak, co ważne podkreślenia, cała historia zostanie opowiedziana przez starego Paula, stojącego nieomal „na drugim końcu swego życia”.

Bohater przybliżając nam historię pierwszej młodzieńczej miłości, trwającej bez mała 12 lat, dokonuje podsumowania swego duchowego świata, które zostało podporządkowane, czy wręcz określone poprzez to uczucie. Bo „pierwsza miłość układa życie na zawsze: tyle okryłem przez lata” – wyzna.

Wczytując się w tę trzyczęściową opowieść, można odnieść wrażenie, że przybliżona historia nie jest li tylko przywołaniem z pamięci miłosnej ciekawostki, która się komuś kiedyś przydarzyła. Poprzez dokonaną wiwisekcję swoich uczuć, bohater odkrywa przed nami i sobą, kim tak naprawdę się stał przez tę miłość i jak wpłynęła ona następnie na jego dalsze wybory.

To również próba spowiedzi:  odkrycia starych, brudnych i skrywanych przez wstyd kart oraz przyznanie do swej nieudolności. Bo życie dla Paula „to tylko pieprzony doczesny zamęt”, w którym trzeba się jakoś ułożyć, do którego trzeba jakoś pasować. A to nie zawsze wychodzi.

Główny bohater – „Casus” –w dalszej części Caseyem przez Susan zwanym, deklaruje miłość swej wybrance po grób. To nas oczywiście nie dziwi. Tak to bywa, gdy związek jest w rozkwicie i wszystko układa się dobrze. Jednakże z czasem następują komplikacje – oboje zostają wyrzuceni z klubu tenisowego, w którym się poznali, tym samym zostają naznaczeni przez lokalne społeczeństwo jako „deprawatorzy” i „rozpustnicy”. Ponadto tolerancyjny i – wydawałoby się – obojętny dotąd wobec ekscentrycznych zachowań żony mąż Susan, Gordon Macleod, wybucha i staje się agresywny wobec obojga kochanków. Gdy więc nietykana przez niego i niezauważana od dwudziestu lat żona traci w wyniku nagłej szarpaniny zęby, Paul postanowi wyprowadzić się z nią do innego miasta. Jednak, jako student prawa, będzie żył przez ten czas na koszt swej kochanki.

I tu następuje przełom. Wraz ze zmianą miejsca zamieszkania, zmienia się również narracja – z pierwszoosobowej przechodzi w drugą. Zmienia się i wobec tego spojrzenie na ów związek głównego bohatera. Dystansuje się zarówno do siebie, jak i do przywoływanej z pamięci historii. Nie mówi już o sobie. Jego dotąd pewne siebie „ja” przechodzi w oskarżycielskie „ty”.

Trzecia część z kolei opowiedziana zostaje z totalnego dystansu, jaki nabiera do toczącej się opowieści. W zaułkach pamięci całkowicie gubi się „ja” oraz „ty”. Pojawia się za to „on”, czyli ktoś całkiem obcy.

To prawda: pamięć wypacza wspomnienia, użyźnia swą glebę, na której wzrosły lub zubaża ją. Smutne, bo dramatyczne wspomnienie swej pierwszej miłości Paula „Casey`a” dzięki trzem wprowadzonym weń narracjom wydaje się obiektywne. Mamy bowiem trzy spojrzenia jednej osoby na tę samą sprawę.

Szkoda, że autor nie dopuścił również do głosu Susan, która w pewnym momencie nazywa siebie „cholerną Jezebel”, a zatem niegodziwą  i zdeprawowaną, pozbawioną skrupułów kochanką, żoną i matką. Kim tak naprawdę była i dlaczego pozwoliła dać się ponieść tej ciemnej i głębokiej fali uczucia do ledwie opierzonego młodzieńca? Dlaczego wybrała aż tak destrukcyjny lek na ból? I dlaczego tak bolało, skoro u boku stał przy niej Paul-Casey?

Zajrzyjcie do książki.

 

------------------------------------

Julian Barnes, Jedyna historia, przeł. D. Lewandowska-Rodak, Warszawa 2018.