Płeć wiśni - Jeanette Winterson

Każda podróż kryje w sobie jakąś inną. To jest właśnie książka o tych innych, niepodjętych podróżach. „Płeć wiśni” to realizm magiczny w najczystszej postaci. Zaczyna się w XVII-wiecznym Londynie, brudnym, śmierdzącym, przez który przetacza się wojna domowa i zaraza, by zabrać czytelnika w podróż egzotyczną i zupełnie nieprawdopodobną.

 

Rejsy królewskiego ogrodnika szukającego rzadkich roślin przeplatają się z wędrówkami po baśniowych krainach, gdzie wypowiadane zdania tworzą chmurę nad miastem, ludzie żyją podwieszeni na linach w domu z otchłanią zamiast podłogi albo co noc burzą swoje domostwa, by postawić je w innym miejscu, a zaniedbywana żona zakochuje się w syrenie i z nią ucieka. Prawdziwe (a może wcale nie) morskie podróże są tak naprawdę poszukiwaniem nieistniejącej tancerki, która powinna być już stara, a nie jest, i uczy dzieci wirując zamieniać się w punkciki światła.

 

Przewodnikami po tym świecie i na przemian narratorami są wyłowiony z rzeki w dzieciństwie Jordan i jego przybrana matka, szpetna i ogromna, która żyje z walk psów, a dla rozrywki i w poczuciu sprawiedliwości wyłupia oczy purytanom. Opowiadają swoje historie trochę z naiwnością, trochę z dystansem, przyznając wprost, że nie wydarzyły się naprawdę, ale to bez znaczenia.

 

To książka, w której we mgle można spotkać samego siebie, a światło ma dźwięk i trzeba je przekrzykiwać, by rozmawiać. Dowiadujemy się, że ziemia jest okrągła i płaska jednocześnie, jaką siłę ma namiętność i jakie były dalsze losy dwunastu tańczących księżniczek z baśni. Autorka, czy może po prostu sama opowieść, dowodzi, że rzeczywistość jest umowna, linearność czasu to kłamstwo, a materia tak naprawdę składa się z pustych przestrzeni i punkcików światła. Stare, znane wszystkim mity i baśnie przeplatają się z zupełnie nowymi opowiastkami. Sprośne historyjki pojawiają się między fragmentami poetyckimi i refleksyjnymi. Jeanette Winterson nawiązuje do mitów, historii i kilku obrazów mistrzów. Robi to trochę od niechcenia, niedokładnie, przytacza je tak jak zapamiętała, nie zawsze zgodnie z rzeczywistym kształtem, co demaskują w paru miejscach przypisy polskiego tłumacza. Nie wiadomo, czy to nonszalancki ukłon w stronę wyobraźni i subiektywnych odczuć, o których jest ta książka, czy to ignorancja. I tak przewróciwszy kartę zapomina się, że coś nie zgadzało. Trudno skupić się na takim drobiazgu, gdy bohaterowie zmyślają i ignorują rzeczywistość, sama opowieść drwi z chronologicznego porządku, fragmenty realistyczne są nie tylko czasem mniej ważne od fantastycznych, ale nawet i one okazują się wytworem wyobraźni.

 

„Płeć wiśni” jest jak mapa fantastycznych krain narysowana przez dziecko – w dolnym rogu wieloryb, w górnym kormoran
z rybą w dziobie, jak na prawdziwej starej mapie morskiej, a pośrodku – co tylko chcesz.

 

                                                                                                                            Iza Budzyńska