Wzgórze bzów - Ireneusz Staroń

Wzgorze bzow Ireneusz Staron 2024.jpg

Autorka recenzji: Teresa Tomsia

 

Zapach jędrzychowskich krajobrazów

Ireneusz Staroń to pisarz i literaturoznawca młodego pokolenia (1991), który w prozatorskiej opowieści o przodkach wygnanych z Kresów (Wzgórze Bzów, Wydawnictwo Ursines, Czeladź 2023) kreuje świat dawnych zwyczajów, splatając zapamiętane rodzinne wątki, spisane opowieści, pozostawione dokumenty dziadka Józefa Jacha i jego żony Genowefy, z subiektywnym oglądem pamiątek i miejsc, w których bywał jako dziecko we wsi Jędrzychów na poniemieckich przesiedleńczych terenach Dolnego Śląska.

Dziadek autora Józef Jach przed wojną gospodarował pod Drohobyczem we wsi Rychcice, a w czasie wojennych zmagań pod pseudonimem „Ryś” brał udział w akcjach bojowych przeciw bandom UPA i w walkach z niemieckim okupantem (1942 – 1944). Ireneusz Staroń opowiada czytelnikom historię człowieka, którego podziwiał za wytrwałość budowania życia rodziny w nowym miejscu, bo przybył przecież wygnany z innego świata, którego granicy nie mógł już przekroczyć. Mówił niecodziennym gwarowym językiem z kresowym zaśpiewem, wiedział wiele o przyrodzie, o pszczołach i sianiu zboża, o sadzie i zbieraniu owoców. To wszystko fascynowało chłopca, który – gdy dorósł i wykształcił się na Uniwersytecie Wrocławskim – postanowił uczynić ukochanego dziadka bohaterem literackiej ballady prozą. 

Czas życia kresowej rolniczej rodziny ujęty został przez autora w ramy egzystencjalne i metafizyczne jednocześnie. Życiorysy poszczególnych domowników wtapiają się nie tylko w historię polskich tragicznych wydarzeń wojennych i powojennych, stają się również uniwersalnym losem człowieka dotkniętego przemijaniem, bolesnym fatum, z jakim trudno się mierzyć. Utrata domostwa z ciepłym paleniskiem, gdzie można się ogrzać i dokąd wrócić, jest niepowetowaną stratą w życiu każdego, kto kocha swoje gospodarstwo, rodzinny stół i świąteczne biesiadne wieczory. Jest to zatem metaforyczna opowieść potomka ludzi, którzy, utraciwszy swoje korzenie, próbowali ocalić je w obyczajach codziennego bytowania, w sposobie mówienia i świętowania, np. Bożego Narodzenia, gdy kolejność spożywania skromnych potraw w Wigilię staje się uroczystym rytuałem wznoszącym biesiadników ze stanu poniżenia wygnańców do godności strażników tradycji: 

„Z czasem hasło „daj na telewizor” stało się tak samo wigilijne, jak pachnący mułem  i smażoną margaryną karp i kompot z suszu, któren zawsześmy pili na sam koniec, kompot gęsty, palony, jakby zaprawiany mączną zasmażką, dymiony. Zdawało się nawet, że to nie sam kompot się pije, ale gęsty dym się skroplił w garnku, zapach jędrzychowskich krajobrazów. Dziadek i wujek Wiesiek pili kompot w garnuszku, bo zawsze pili w garnuszku, a więc w emaliowanym, metalowym kubku, dziadek zawsze w brynzowym, zalutowanym, Wiesiek zawsze w białym z czerwonym kwiatem. Wigilia, nie Wigilia, oni zawsze w garnuszku” (s. 82).

Józef Jach z żoną Genowefą i dziećmi (Jędrzychów, 1963) ©.Archiwum Autora

Żeby móc opowiedzieć historię o ludziach, którzy w snach marzyli o powrocie na ziemię drohobycką, autor stworzył oryginalny język, przepełniony po brzegi jak wiadro wodą najróżniejszymi detalami, w jakim opowiada ich świat obecny i utracony – w tym języku obracającym się na pograniczu snu i jawy, ludowych powiedzeń i mądrości wyczytanej w książkach dzieją się sprawy rzeczywiste i wyobrażone, dokonane i snute w marzeniach. Poruszający jest opis zimowego krajobrazu kojący nostalgię mieszkańców z Kresów w poniemieckim domu podczas wigilijnej nocy, kiedy obowiązują porządki i prawa przekazane przez przodków, bo domownicy pragną, by wszystko było tak jak kiedyś.

CZYTAJ WIĘCEJ: RECOGITO.EU