Wszystko płynie - Wasilij Grossman

  impresja przed recenzją

- O Sowietach nie będę rozmawiał – Jasiek uciął krótko. Opowiadał Młodemu praktycznie o wszystkim. Jednak ukraińskie pochodzenie i Związek Radziecki były na czarnej liście tematów. - Dla Ciebie jestem Jasiek Kurp i niech tak zostanie. Paniał? - postawił kropkę nad i. - Kanieszna – powiedział recenzent puścił ruki pa szwam i wrócił do czytania.

 

Wszystko płynie - recenzja

 

Przerobiliśmy Sołżenicyna, a jednak pytanie o sens odczłowieczenia pozostaje bez odpowiedzi... Zbrodnia totalitarna najlepiej jeśli byłaby opisana, tak orwel'owsko - z klasą i dystansem. Niech nas tylko trąci nieznacznie, bez większych emocji. Sygnał ostrzegawczy przed czymś, co jest możliwe, ale raczej niedokonane. Chyba, że w podłej nazistowskiej III Rzeszy. Z tym już się oswoiliśmy „ludzie ludziom zgotowali ten los”. Wiemy dobrze - ludzie, znaczy Niemcy, już nam to opisała Nałkowska. Zapewne nie wszyscy Niemcy. Co nas to zresztą obchodzi...
           

Powieść Grossmana od pierwszych stron wydaje się niespójna formalnie... widać, że autor nie dokończył dzieła. To ten sam Grossman, którego „Piekło Treblinki” cytowano jako dokument w Norymberdze. Nagromadzenie faktów sprawia, że, naturalnie, rezygnujemy z oczekiwań, jakie się ma wobec wielkiej literatury. Gorki to on nie jest – rodzi się myśl. Chociaż zaczęło się ładnie. „Pociąg z Chabarowska miał przyjść do Moskwy około dziewiątej rano. Młodzieniec w piżamie podrapał się w rozczochraną głowę i spojrzał przez okno na poranny jesienny półmrok. Ziewając zapytał pasażerów z ręcznikami i mydelniczkami, stojących na korytarzu: Kto tu jest ostatni, obywatele?”.  Dalej jest już nie z rosyjska, jest z radziecka. Zamykanie mężów za to, że nie donieśli o zdradach kolegów, proste i zrozumiałe. Żony zamknięte, bo nie doniosły na mężowskie milczenie. Powoli rozkręcają się losy Marii Pawłowny... przede wszystkim powoli nabiera pędu dziejów proste dotąd życie Iwana Gregorjewicza. Ot, losy radzieckich ludzi; nie ma w nich kroku, słowa, oddechu bez zgody towarzysza Stalina, choć częściej bez zgody: aktywu partii, który w lot wyprzedzał myśli „Gospodarza”. Kilka zgrabnych myśli dedykowanych krytycznej dacie – 5 marca. Stalin po prostu umarł. „Była to śmierć poza planem, niezależna od dyrektyw organów rządzących. Stalin umarł bez osobistego pozwolenia samego towarzysza Stalina”.

 

Błysk geniuszu Wasilija Grossmana, a może tylko niesamowita mądrość i ciężki radziecki życiorys - to nie jest istotne. Właśnie to zdanie zawarło dramat i rysę na losach radzieckiego ludu, przyszedł czas, kiedy umarł "Bóg". Gniew i radość... i tak głęboka bezsilność. Więźniowie wychodzą z łagrów, by przekonać się, że tak naprawdę niewola trwa. Bez drutów czy za drutami – stan jest podobny. „Na wolności zobaczył te same uczucia, co w barakach obozowych, taką samą żałosną słabość i okrucieństwo, i chciwość, i strach. Ludzie byli wszędzie jednakowi”.  I jedna różnica... ta faktycznie jedyna... „Więźniowie i ludzie żyjący na wolności różnili się zasadniczo pod jednym względem. Iwan Grigorjewicz widział, że w obozie ludzie pozostawali wierni epoce, z której się wywodzili. W charakterze i myślach każdego żyły różne okresy historii Rosji... Na wolności natomiast starsi ludzie nie mieli piętna minionych czasów, na wolności przeszłość zacierała się w nich bez trudu. Wchodzili w nową epokę, myśleli i przeżywali zgodnie z dzisiejszym dniem, ich słownictwo, myśli namiętności zmieniały się pokornie, bez oporu, zgodnie z biegiem wydarzeń i wolą władz”. Paradoksalnie, obumarcie w czasie pozwalało w łagrach tlić się nadziei i zachować w sobie pojęcie wolności. Wydaje się - dobrze się stało, że Grossman tylko w jednym momencie porywa się na "dramat w dramacie". Nie najlepszy jest ten fragment rozprawy z Judaszami. Chaotyczne i dziwne usprawiedliwienia i motywacje, przeplatane z oskarżeniami każdego z typów donosicieli... kiepski oskarżyciel... Krytycy dopatrują się siły w tej zbyt uczniackiej i dosłownej rozprawce. Kiedy już jednak jesteśmy przy opowieściach o losach Maszy, Maszeńki... gęsia skórka nie odpuszcza na moment. Wymiotować się chce, kiedy pijany Siemisotow "rżnie", bo jak to inaczej nazwać, Maszę. Nadzorca - pan władca - i co z tego, że swołocz. Silny jest swoją siłą, silny, dopóki za nim siła władzy radzieckiej. Pomiędzy odrażającymi zdaniami szczyt matczynej miłości... „Siemisotow był zawsze ponury, milczał i Masza panicznie się go bała, aż mdliło ze strachu, kiedy pijany wpadał we wściekłość. Ale kiedyś dał jej pięć cukierków i Masza pomyślała: „Żeby tak posłać Juli do domu dziecka”. Nie zjadła tych cukierków, ale schowała na pryczy pod siennikiem. Potem ktoś je ukradł”.

 

Zostawmy już paranoję sytuacji, w której po wydaleniu Siemisotowa z łagru na „inną placówkę” Masza wpada z deszczu pod rynnę. I cały czas pielęgnuje tę nadzieję, wbrew jakiejkolwiek logice, że jeszcze zobaczy Juleńkę, że pewnie córka jej już nie pozna, a jednak się spotkają... Rozkleja się czytelnik. I tu okazuje się, że ta absurdalnie naiwna rozprawka nie mogła być inna. Człowiek musi mimo tego całego brudu okazać się człowiekiem, trzeba go wytłumaczyć nawet głupio – inaczej zostaje oszaleć... Iwan już na wolności, cokolwiek ona znaczy, nosi w sobie obraz rodzinnej miejscowości, bo to jest prawdziwa „swoboda”... I nie łamie nas poszukiwanie ukochanej sprzed łagrów, noc na dworcu Petersburga. Te spotkania z bliskimi, którzy donieśli, którzy tylko na moment się wahają teraz..."Noc miłości", tak można rzecz...W łagrze brak kobiety był dotkliwy. Teraz kobieta, u której mieszka, nie może wytrzymać, potrzebuje zbliżenia. Więc opowiada historię, która dokonała jej przemiany, której nie da się opowiedzieć, a komuś trzeba. Wyniszczenie wsi ukraińskich. Zaplanowane i wykonane z bestialską niewinnością idei. Rozkułaczenie, wieś – rewizjonistyczni przywiązani do własności chłopi ukraińscy. Zabrano wszystko. Mąka z wydobytych spod śniegu żołędzi, mielonych liści... pozostawmy ten opis, niech czytelnik sam się boi odpowiedzi na pytanie, jak daleko człowiek jest zdolny pójść w imię: wodza, idei i wyższych celów. Wyjące z głodu wsie, z opowieści „pięknej i dobrej kobiety” przestają wyć, pełzający do Kijowa w nadziei, że wyżebrzą chleb przestają przypełzać. Nikt już nie wyje i nikt nie pełza...wracają do domu, by umrzeć w ciszy. Dramaty matek, które nie mają nic dla swoich dzieci - gasną. Rozsiane po domach, podwórkach, rowach trupy zbiera się na platformy... I w tej opowieści prostej kobiety, którą wysłano w sprawie rozkułaczania ukraińskich wrogów ludu... mistrzostwo na miarę Nobla, gdyby Nobel był jeszcze jakąkolwiek oceną. „Kupiłam tego dnia moskiewską gazetę, przeczytałam artykuł Maksyma Gorkiego o tym, ze dzieciom są potrzebne kulturalne zabawki. Czyżby Maksym Gorki nie wiedział o tych dzieciach, które na platformach zawożono na śmietnisko? Czy to im są potrzebne zabawki? A może wiedział? I milczał jak wszyscy. I tak samo pisał, jak tamci pisali, że niby te martwe dzieci jedzą rosołek z kury. Woźnica powiedział mi: „najwięcej trupów zbieramy koło komercyjnych sklepów z chlebem – zje taki spuchnięty biedak kawałek, i gotów”.\

 

Sporo tu rozważań na temat Lenina, Stalina, Trockiego i innych... Pełne poezji ostatnie strony... powrót Iwana Grigoriewicza do domu ojca nad morze... „Morze i wiatr były także wówczas, kiedy śledczy wzywał go na nocne przesłuchania...”.

 

Solidne wydanie, dobra robota z przekładem Wiery Bieńkowskiej. Potężny kawał człowieczeństwa i radzieckiej historii. Grossman, skazany przez władzę radziecką na zapomnienie i poniewierkę, okazuje się żyć w Nowym Kanonie słusznie.

 

                                                                                                       Jarosław Mixer Mikołajczyk