Katharsis futurum - Patryk Omen

Kryminał science-fiction? Chociaż nie, bardziej thriller. Mamy coś w rodzaju detektywa i kilka świeżych zwłok. Nie o podążanie kolejnymi tropami i rozwiązanie zagadki chodzi, czytelnik nie dostaje wskazówek jak w przygodach Sherlocka Holmesa, by się samemu bawić w detektywa, dostajemy za mało danych, nie ma też jednej zagadki. Ważniejsze są psychologiczne niuanse, motywy postępowania, sytuacje, w jakich znajduje się główny bohater.

Rzecz dzieje się w nie aż tak odległej przyszłości, kiedy przestępczość osiągnęła taki poziom, że policja za nią nie nadąża. Zniesiono więc ściganie z urzędu, przestępstwami śledczy zajmują się tylko, gdy zgłosi je ofiara lub świadek. Ale co z morderstwami, których nikt nie widział? Po wielu mniej lub bardziej nieudanych rozwiązaniach, do powszechnego użytku wchodzą elektroniczne znaczniki, które włączają się w momencie śmierci ofiary. Przechowują dane, ale nie wysyłają sygnałów, by nie znaleźli ich nie zlikwidowali sprawcy. Tym samym, niełatwo znaleźć je także policji. A jeśli nie ma zapisu – nie ma przestępstwa – nie ma kary. Do znajdywania znaczników na miejscach prawdopodobnych zabójstw powołano więc specjalny pion policji. Do niego należy główny bohater. Kamil Koc, jeden z najlepszych krakowskich „szukaczy”, znienawidzony przez policjantów śledczych, bo wykrywając morderstwa, przysparza im pracy nad ich rozwikłaniem. Zdawałoby się, wzór cnót, jednak powoli odkryjemy jego nieco inne oblicze. 


Świat przedstawiony

 

Nie dość, że świat jest oryginalny, nie jest na niczym ślepo wzorowany, to jeszcze całkiem prawdopodobny. Budując ponurą wizję przyszłości, autor opiera się na problemach, o których już teraz się mówi i chyba wszystkie pesymistyczne prognozy, będą się nasilać. Chaos w dużej mierze spowodowany jest więc napływem do Unii Europejskiej imigrantów z Azji i Afryki, a ujemny przyrost naturalny stał się naprawdę poważnym problemem. Stąd ciężarna lub młoda matka może być pewna, że na każdym kroku będą jej pilnować urzędnicy i policjanci, czuwający, by nawet nie myślała o pójściu do pracy, bo przecież może zaszkodzić zdrowiu dziecka lub je osierocić. W całości wizja świata wydaje się ekstremalnie wręcz pesymistyczna. Jest za to dobrze odrobionym zadaniem – nie ma pomysłów „wyciągniętych z kapelusza”, wszystko ma rys prawdopodobieństwa.
Do tego bohaterowie, tyleż w sporej części raczej antypatyczni, co wewnętrznie spójni, każdy z motywami i doświadczeniami, które uzasadniają jego zachowania. Jak choćby policjant-psychopata, który od dziecka lubił dręczyć zwierzątka i kobieta wściekła na cały świat, bo zaszła w ciążę, kiedy miała zostać korespondentką wojenną.

 

Sposób opowiadania

Umieszczając opowieść w fantastycznym lub futurystycznym świecie, można mu to uniwersum przybliżyć na dwa najoczywistsze sposoby. Można zacząć od surowego opisu świata, przed przejściem do właściwej fabuły. Takie „za siedmioma górami, za siedmioma lasami”, „w niedalekiej przyszłości na planecie Ziemia”. Za tym sposobem nie przepadam, nie lubię, kiedy traktuje się czytelnika z góry, jako kogoś, komu trzeba wszystko podawać na tacy. Inny sposób wygląda tak, że tło poznajemy w trakcie akcji, mimochodem – miejsca poznajemy, kiedy bohater się w nich znajduje, przedmioty, kiedy ich używa, a wydarzenia z powieściowej przeszłości, kiedy z kimś rozmawia lub czyta gazetę. Trudno to zrobić, kiedy świat przedstawiony nie jest tylko standardowy dla pewnej konwencji, a zrozumienie przebiegu akcji, czy motywów bohaterów, wymaga dokładnej znajomości tła. Patryk Omen wybrnął z tego całkiem zgrabnie – w początkowych rozdziałach akcja przeplata się z opisami. Kiedy bohater jedzie samochodem, o czymś myśli, dostaje jakieś zadanie, następują dygresje, z których dowiadujemy się, że taki a taki wydział powstał w takich okolicznościach, ten przepis wprowadziła taka dyrektywa, z tego roku, ten wynalazek powstał w odpowiedzi na takie oto potrzeby. W efekcie nie ma dłużyzn opisowych, ani też niezrozumiałych rzeczy w fabule. Nie wiem, czy do końca słusznie, w każdym razie te zabiegi narracyjne kojarzą mi się z filmem noir lub amerykańskimi komiksami z pierwszej połowy XX wieku.


Język

Trafiają się wpadki w rodzaju „futbolówka do piłki nożnej” (czyli „masło maślane” - futbol to piłka nożna, kiedy więc kiedy zamiast „piłka” piszemy „futbolówka”, nie trzeba już dodawać, do czego), nazywanie łopaty szpachlą, zamiast szpadlem, powtórzonego co najmniej dwa razy sformułowania „cisnęło mu się na język” (poprawnie powinno być: „na usta”).
Autor czasami bywa w opisach jakby trochę nadgorliwy. W efekcie raczy nas określeniem, że pościel była „lipowozielona” i zanim się zorientuję, że ten detal nie ma żadnego znaczenia dla sprawy, zastanawiam się, jaki to odcień i czy aby na pewno pasuje do opisanych „liliowobiałych” ścian w połączeniu z dywanem w kolorze „piasku Sahary”. W ogóle się przy tych kolorach upiera. W pewnym fragmencie za każdym razem pisząc o samochodzie, zaznacza, że jest koloru czekoladowego, zamiast zadowolić się podaniem tej informacji raz, może ewentualnie użyciem czasem w charakterze synonimu.
Inna rzecz, która w tej powieści wydaje się nie na miejscu – słowa w rodzaju „łoże”, „wieczerza”, „bojaźń”, „lico”. O ile w porządku jest przemieszanie literackiej polszczyzny, nie zbyt nadętej i górnolotnej, ale ładnej i poprawnej, z przekleństwami rzucanymi przez bohaterów niemal w każdym wypowiedzianym zdaniu (rozumiem, w takim świecie żyją, dla nich to normalne, chociaż męczące, że nawet w rodzinnym gronie obrzucają się obelgami nieustannie), o tyle te archaizmy trochę rażą, czy może bardziej śmieszą. Znów trochę jakby autorska nadgorliwość.
Ogólnie, pomimo tych zgrzytów, jednak sprawny warsztat językowy, całkiem dobrze się czyta. 


Wydanie

Bardzo mi się podobają – w połączeniu z treścią książki – komiksowe rysunki na okładce. Moim zdaniem dobrze oddaje styl opowieści. Papier w środku nie jest śnieżnobiały i idealnie gładki, z czego ze swoim proekologicznym zboczeniem się cieszę. Korekta… cóż, mieści się w jakiś standardach. Idealnie nie jest, mam wrażenie, że po kilkudziesięciu stronach zabrakło korektorowi uwagi, przez co trafiło się kilka brakujących przecinków, zamknięty, a nie otwarty nawias, drobne literówki oraz błąd, który mnie osobiście rozbawił: „przeraził się nienażarty”. Bywały jednak bardziej niechlujne i to w dużych, prestiżowych wydawnictwach.

 

                                                                                                                              Iza Budzyńska

                                                                                               http://65ksiazeknarok.blox.pl/htm