Masakra profana - Jarosław Stawirej

W oparach zdrowego śmiechu...

Błogosławieni, którzy czytają Masakrę..., albowiem oni wybornego humoru i prawdziwej wiary dostąpią.

 

Już po kilku stronach książki pojawia się to uczucie niesamowitości, że jednak można! W kraju, gdzie prawie 90 procent społeczeństwa deklaruje się jako katolicy, kult maryjny jest nad wyraz żywy, a jeden z dogmatów od ponad 20 lat to ślepa wiara w wolny rynek – mamy wreszcie głos, który to wszystko ośmiesza. A dobry śmiech jak wiadomo potrafi być ostry niczym brzytwa i w wykrzywionym zwierciadle pokazać o nas prawdę. Sam autor zresztą w wywiadach podkreśla, że ważny jest właśnie w tym wszystkim humor, ale jego debiutancki utwór ma jeszcze znakomity posmak oświeceniowej powiastki filozoficznej, której w polskiej homogenicznej kulturze próżno szukać i dużo więcej głębi.

 

Mamy zatem wziętego brand menadżera, któremu, jak można się dowiedzieć choćby z opisu książki, ukazuje się Matka Boska i diametralnie zmienia jego życie, a czytelnika już na dzień dobry zaprasza do lektury. Taka treść opatrzona w dodatku słowami: Wybranie Jezusa może być rozsądną decyzją, lecz co zrobisz gdy Jezus wybierze ciebie? - więc zaprawdę frapuje. Tym bardziej, że jak wspomniałam, swobodne podejście do religii i świętych osób ciągle jeszcze w naszym kraju jest niemile widziane (swoją drogą zastanawialiśmy się nawet z grupą przyjaciół podczas spotkania Klubu Dyskusji o Książce, jak dużą grupę społeczeństwa Stawirej mógł obrazić). Poza tym nie brakuje też wątków konsumpcyjno-obyczajowych umaczanych w bystrej satyrze i tekstów w stylu: Wyrżnęła o deski jak długa. Po raz kolejny uświadomiłem sobie, jak to pięknie zbudowana kobieta., Ale prawdziwą konsternację wywołałem, kiedy ksiądz kropił nas wodą – chichocząc jak oszalały, chowałem się pod ławką., Stojący po drugiej stronie mostu Dewolaj, z wyrazem triumfu na twarzy, przytrzymywał odwróconego tyłem i zgiętego wpół pana Stefana, który epatował nas widokiem swoich obnażonych pośladków.

 

Tego typu humor towarzyszy właśnie autorowi przez wszystkie trzy rozdziały stylizowane w tytułach na biblijne księgi. I chociaż w ostatniej części ilość absurdalnych skojarzeń i słownych zabaw, wydaje się już nieco przesadzona, to trudno odmówić Stawirejowi niesamowitego wigoru języka i poślizgu myśli. Opisywane ze swadą świeże twory popkultury, religii oraz rynku, czynią więc z pisarza świetnego obserwatora i mistrza interpretacji. W dodatku przedstawiony przez niego świat, to rzeczywistość skarnawalizowana i wywrócona do góry nogami, bo sytuacje kiedy: psychiatra leczy samobójstwem, ksiądz parska śmiechem na wieść o objawieniach czy Jezus sprząta ciała po satanistach – przecież nie są normą. Podobnie jak  przypowieść o misiu, który musiał odejść z rodzinnego domu z racji swej słabości i zrobić miejsce silniejszym braciom.

 

Jednak z Masakrą... jest pewien kłopot. Z jednej strony to bowiem utwór, którego autor pragnie by był przede wszystkim zabawą, a z drugiej natomiast poważna refleksja nad wartościami w życiu. Chcąc pogodzić te dwa kontrasty, na pewno więc nie trzeba pomniejszać warstwy humorystycznej tej mrożkowsko-wolterowsko-montypythonowskiej opowieści (jak celnie określa ją w swej recenzji Roman Kurkiewicz) ani też odmawiać przesłania. Bo to radosny kopniak w polską katolicką
i kapitalistyczną rzeczywistość...

 

                                                                                                                             Kamila Kasprzak