Anna Baumgart „Zdobywcy słońca”/ Andrzej Turowski „Parowóz dziejów”

Zdobywcy slonca

Autorka recenzji: Kamila Kasprzak

Takie perły i w zasadzie wyjątki nie zdarzają się zbyt często. Sytuacje, gdy dualizm formy nakłada się na wielotorowość opowiadanych historii i przechodzi w autentyczne zaangażowanie. Dlatego dzieła Anny Baumgart i Andrzeja Turowskiego miło zaskakują.

Przy czym żeby od razu było jasne – pierwszy tytuł to film, a drugi książka. Jednak, jak to zostaje zaznaczone na obu okładkach starannie wydanych prac, mimo iż realizują one wspólnie projekt artystyczno-naukowy, to można je też czytać i oglądać osobno. Z wiadomych powodów zaś w większości skupię na książce, choć na początek warto odnotować też fascynującą filmowo-literacką kooperację autorów. Baumgart i Turowski więc spotkali się pewną wiosną w nieistniejącej już dziś warszawskiej kawiarni „Nowy Wspaniały Świat". Ona, jako postkonceptualna artystka poruszająca się przeważnie w rejonach feminizmu, a on będący krytykiem i historykiem sztuki – postawili na wzajemną inspirację. Była to zatem współpraca twórczyni poszukującej nowego tematu dla kolejnej pracy w „pewnej niszy" i znawcy awangardy rosyjskiej zainteresowanego politycznym i artystycznym kontekstem rewolucyjnych utopii, który na ów „niszę" odpowiedział. Dzięki temu ożyła historia pociągu agitacyjnego, który pod kierunkiem malarzy: Kazimierza Malewicza i Władysława Strzemińskiego po rewolucji październikowej w 1917 roku miał dotrzeć do Berlina.

I choć na pierwszy rzut oka zainteresowania autorów wydają się średnio ciekawe dla zwykłego czytelnika, to „Parowóz dziejów" wciąga. Jest to bowiem opowieść z cyklu tych, gdzie samo dochodzenie do celu bywa ciekawsze niż finał. Napisana w dodatku wartkim i płynnym językiem, który nie znuży monotonią naukowego wywodu, ma w sobie także posmak sensacji. Zdania są tu konstruowane w sposób budujący pewną dramaturgię, a całość ubarwia bogaty zbiór archiwalnych fotografii. Dzięki temu więc odbiorca nie tylko wczuje się w sytuację podniecenia oraz niepewności bohaterów porewolucyjnej Rosji, ale też dowie się czym był suprematyzm lub grupa Unowis poza sztywnymi definicjami sztuki. Możliwe również, że da się wciągnąć w budowane naprędce koneksje Malewicza i Strzemińskiego z twórcami polskiej awangardy czy niemieckimi impresjonistami skupionymi wokół pism „Bunt" i „Die Aktion". W końcu rzecz nie tylko o propagandę ogólnoświatowej rewolucji szła, lecz również dzieła sztuki, które miały zostać wywiezione tytułowym pojazdem ze Związku Radzieckiego do Polski i Niemiec... a także stworzenie muzeum nowoczesnej sztuki.

Tyle, że tym co uwodzi, a dla niektórych może okazać się niepojęte – jest idea. Niemal bezkrytyczna wiara w wielkie przemeblowanie świata, społeczną rolę twórczości i projekt zdolny zmieniać ludzką świadomość. A wszystko to w sytuacji, gdy m.in. po nieudanych zakusach rewolucyjnych Lenina, władze bolszewików zaczynają autentycznie skręcać w totalitarną stronę sprawdzając nawet ideowość idealistów, bijąc robotników czy właśnie ograniczając wolność artystom. Strzemiński, Malewicz czy też El Lissitzky, to zatem w tym kontekście także postaci tragiczne, ci co chcieli „barwą wznieść flagi rewolucji" albo „burzą formy i grzmotem rozbić stary świat", lecz nie doczekali triumfu swego parowozu dziejów... A wspominany na początku film? On nam to wszystko plastycznie utrwala i artystycznie dopełnia. Warto zatem czytać i oglądać prace Turowskiego i Baumgart.