Po prostu razem - Anna Gavalda

Gdy do stracenia nie ma nic...

Powieść „Po prostu razem” to tekst w sam raz na jesień. Dodaje jej uroku i koloru. I wiary, że nawet trudne życie bywa piękne. Jestem zauroczona!

Książki Gavaldy nie sposób przyjąć źle. Już po kilku stronach mamy wrażenie, że bohaterowie powieści to nasi dobrzy znajomi i aż ciężko oderwać się od tekstu. "To bestseller 2004 roku we Francji, ponad 700 tysięcy sprzedanych egzemplarzy, 3 miliony czytelników na całym świecie. Powieść przetłumaczona na 36 języków". Tyle opinie, statystyki i liczby.

„Po prostu razem” to opowieść o życiu czwórki dziwaków – nieboraków, można pomyśleć. Kogóż tu mamy?  Camille - anorektyczkę – artystkę z przeszłością, rozbitka z arystokratycznego rodu Philiberta, totalnie nieprzystającego do realiów współczesności, kucharza Franka – gbura i egoistę, pozbawionego umiejętności myślenia o czym innym, jak ukochany motor lub kolejna kobieta i Paulette – uroczą staruszkę, która nie pamięta, jaki jest dzień tygodnia, ale za to uwielbia pstrąga w migdałach, wspomina kwiaty, jakie rosły w jej niegdyś pięknym ogrodzie i opowiada, jak dobrze byłoby mieć rodzinę. Pozory jednak mylą.
 
Każdy z tych nieboraków ma swoją historię, swój osobisty i niesprawiedliwy dramat, własną smutną przeszłość, która zablokowała ich na świat, przyszłość i ewentualne szczęście. Życie dość mocno ich pokopało, więc stopniowo rezygnują z marzeń. 

Bohaterowie powieści pochodzą z różnych planet, mają różne systemy wartości. To uciekinierzy od świata, który kiedyś ich po prostu zawiódł. To więźniowie własnych historii i poranionych uczuć. To rozbitkowie, którzy nie pamiętają własnych marzeń. Dużo siniaków, guzów i szwów w każdym kierunku – pisze Gavalda. Łączy ich ślepy los i potrzeba uporządkowania życia. Zbieg okoliczności, a może przeznaczenie sprawia, że zamieszkują we wspólnym domu. Domu niezwykłym, pamiętającym zamierzchłe dzieje paryskiej arystokracji, który bardziej ukierunkowany jest na przeszłość, niż jakiekolwiek Jutro. Ignorant współczesności, muzeum zaprzeszłych historii i skarbczyk pamiątek po pięknych czasach. Szansa na spokój, okazja na stabilizację, bezpieczeństwo.

Próba odnalezienia się w świecie, w którym żyje ktoś jeszcze, kto ma własne problemy i pragnienia, zalety i wady to wielkie wyzwanie. Wspólny kąt daje początek wspólnym losom. Zmusza do spojrzenia na samego siebie, przystosowuje, uczy życia na nowo, wreszcie pozwala wierzyć, że razem – znaczy lepiej, łatwiej, raźniej, prościej.

Jednak w  książce Gavaldy nie ma lukru. Między śmiesznostkami zawiera się bowiem gorzka prawda o życiu, takim bez złudzeń i sztucznego różu. Czwórka przyjaciół została dostatecznie poraniona przez ludzi i los, by wierzyć, że właściwie nie warto już w nic wierzyć, zwłaszcza w drugiego człowieka. 
 
Kto będzie śledził jedynie pogmatwane losy przyjaciół, znajdzie ciepłą historię, napisaną zabawnym, prostym językiem. Kto skupi się na ich duszach, dostrzeże, że między słowami kryje się coś więcej: pragnienia, obawy i lęki, ubrane w piękną, poetycką prozę. Problem starości, konfrontacja ze śmiercią, trudna miłość, rodzina, która w jej imię, ofiarowuje ból – autorka porusza zawiłe sprawy. Zdania brzmią tu wieloznacznie i symbolicznie. Kto chce, odnajdzie w nich zakamuflowany sens.

Ich małe życie toczyło się jednak dalej. Jak w Paryżu, tylko jeszcze wolniej. I w słońcu – czytamy. Poraniona, i głodna uczuć Kamille, która zapomina o jedzeniu, bo wciąż w jej głowie tłoczą się kamienie, mówi w pewnym momencie:
Cholera. Nie ma juz zapałek. Matko Boska Fatimska i Hansie Christianie Andersenie, zostańcie tu, do cholery. Zostańcie jeszcze trochę (To mój ulubiony fragment).

Czasem Gavalda odsłania się czytelnikowi wprost i to jedyne do niej zastrzeżenie. Pisze o swoich bohaterach jako „o nich”, jakby „na nich” patrzyła, zaznacza swą narratorską obecność, choć – obiektywnie i na szczęście – robi to na tyle rzadko, by nie zakłócać „trybików powieści”.

Na okładce czytamy, że to „romans niepospolity, bo o miłości, która nie zaślepia”.  Faktycznie, to historia o miłości, która otwiera oczy i drzwi do serca. Przeszedłem przez zwodzony most. Opuściłem swoje ziemie, żeby kochać życie – mówi ze wzruszeniem Philibert. Nie mamy nic do stracenia, bo nic nie mamy – mówi mój ulubieniec Franck, który do każdej potrawy przygotowanej dla przyjaciół, dodaje coraz więcej serca. Bohaterowie Gavaldy to nie papierowe, słodkie kukiełki, ale realne postacie, za którymi skrywa się bardzo realne cierpienie.

Na ekrany kin wchodzi właśnie film z Audrey Taotou, czyli „Amelią” w roli głównej.  Czy będzie równie ciepły, wzruszający i piękny jak książka?

Ostatnie strony powieści wywołują uśmiech, częstują spokojem, ale i pojawia się w czytelniku zwyczajny żal, że czas pożegnać dobrze poznanych przyjaciół i pozwolić im płynąć dalej, już bez nas. Po prostu razem.

                                                                                Agnieszka Góralczyk