Dzieci i ludzie - Marzena Sowa, Sandrine Revel

komiks KK

Autorka recenzji: Kamila Kasprzak

Kameralna opowieść o prawdzie i wolności

Tutaj nawet kolory oddają duszny i złowrogi klimat totalitaryzmu w którym miota się człowiek. Zgaszone, często z dominującą szarością, idealnie uzupełniają więc płynne i żywe dialogi, które w komiksie obok „dobrej kreski” są przecież równie istotne.

Z komiksem jako pełnoprawnym gatunkiem opowieści, gdzie właściwie tekst wspiera obraz, a przesłanie czasem bywa poważniejsze niż w niejednej książce, nie mam już problemu. Gorzej, jeśli chodzi o te wszystkie „narracje o poprzednim systemie”, czyli PRL-u, które w dzisiejszej rzeczywistości przybierają zwykle dwie formy: bezsprzecznie złego reżimu z ZOMO i ubekami na czele, albo szarego, lecz stylowego folkloru obecnego dziś np. w filmach Stanisława Barei.

Marzena Sowa, scenarzystka komiksowych historii (bo rysuje Francuzka Sandrine Revel, ale o tym dalej), która zadebiutowała autobiograficzną serią „Marzi”, wybrała zaś trzeci sposób dla swojej opowieści: osobiste przeżycia. Tytułowa Marzi, której dzieciństwo przypada na lata 80. minionej epoki, opowiada więc o tamtym czasie nieco nieświadomie i sentymentalnie, bo z perspektywy dziecka, lecz nie wchodzi w jedynie słuszne dziś narracje. Z „Dziećmi i ludźmi”, którzy najpierw przykuli uwagę pięknie narysowaną i niespodziewaną okładką na której chłopiec próbuje pocałować dziewczynkę, a wszystkiemu przygląda się Stalin z plakatu, mogło być już tylko trudniej. Stalinowskiego terroru przed tzw. „odwilżą” po jego śmierci bowiem nie w sposób bronić, lecz z drugiej strony łatwo znów popaść w klimat wyolbrzymionego męczeństwa, które mija się z prawdą. Marzenie Sowie chyba udało się ominąć te pułapki i wbrew pojawiającym się opiniom, przedstawiony przez nią świat wypada bardzo autentycznie. Nie ma w nim bowiem zła, które pochodziłoby wyłącznie „z zewnątrz” ani dobra uosobionego tylko w postaciach „szaraczków”, będących zazwyczaj ofiarami totalitaryzmu. Tutaj na upiorny i nieludzki system składają się czyny każdego, bezwzględnej władzy, ale też zastraszonych czy walczących o byt obywateli („Masz porządną pracę, mieszkanie jest małe, nie mamy wody, ale wszyscy są w tej samej sytuacji. Nie próbuj myśleć inaczej. Sam dobrze wiesz co z takimi się dzieje. Ciesz się z tego co masz” – pada np. z ust żony dyrektora szkoły).

Do tego cała opowieść budowana jest od szczegółu do ogółu. Zaczynając się od postaci chłopca – Wiktora Górskiego, który na projekcji filmu o Stalinie chciał pocałować koleżankę Agatę, ale przez jej krzyk ląduje u dyrektora – następnie płynnie przechodzi do kolejnych bohaterów, prezentując ów dzień z ich życia i tym samym tworząc niejednoznaczny obraz całego społeczeństwa. W Polsce z okresu najcięższego totalitaryzmu trzeba bowiem było mieć szczególnie dwa oblicza, gdzie pierwsze to często oficjalne, nieraz nawet sprzyjające władzy, a drugie prawdziwe i pełne wątpliwości. W komiksowych scenkach tą przymusową dwulicowość świetnie widać u dorosłych, np. wspomnianego szefa szkoły, który w placówce wiernie stoi na straży kultu jednostki, lecz w domu dręczy go sumienie. Podobnie rzecz dzieje się z nauczycielką Marią, co wśród dzieci czujnie wyłapuje każdy przejaw nieprawomyślności, a „prywatnie” bardzo by chciała bez przeszkód spotykać się ze swoją ukochaną. Najbardziej bezpośrednie w czynach i słowach są więc dzieci, które właśnie brakiem umiejętności udawania przysparzają sobie kłopotów. Bezpośrednie, szczere i otwarte, żyją więc jeszcze jawnie w prawdzie i wolności. Tyle, że za swoje podejście w końcu „zapłacą frycowe”, które zapewne nauczy ich ostrożności…

A teraz rysunki – rzecz święta i najważniejsza w komiksie, które obok słów współtworzą przecież narrację tego gatunku. Sandrine Revel udały się one znakomicie. Krągłe i wyraziste jak w innych dziełach oraz jednocześnie ponure czy przytłumione niczym polskie społeczeństwo w latach 50. Do tego każdy z bohaterów obdarzony został oczywiście indywidualnym zestawem zewnętrznych cech, które w dodatku wydają się bardzo „swojskie”. Proste fryzury, zgrzebne, deficytowe ubrania i słowiańska uroda. Całości zaś dopełnia na pewno piękne wydanie „Centrali”, która zadbała o to by ilustracje Revel znalazły się w ramkach z zaokrąglonymi narożnikami, co też okazało się estetycznym strzałem w dziesiątkę. Jak widać zatem, „ładne obrazki”, nie muszą stać w sprzeczności z wartościową treścią, bo komiks to też książka, tyle, że więcej w niej wizji niż słów...