Historia pewnego Niemca - Sebastian Haffner

Gorąco polecam książkę Sebastiana Haffnera – Historia pewnego Niemca. Wspomnienia 1914 – 1933. Polecam ją każdemu, komu nie są obce poplątane i bolesne dzieje współczesne. I kto chce je zrozumieć.

Jest to powieść, nie rozprawa historyczna czy socjologiczna. Wprawdzie ma podtytuł „wspomnienia 1914 – 1933”, ale nie są to autentyczne wspomnienia czy pamiętniki, lecz zwyczajna powieść, jednak napisana w formie osobistych wspomnień. Lecz fakt, że jest to powieść, wcale nie pomniejsza jej znaczenia poznawczego. Jest to książka mądra, gdyż wiele daje do myślenia.

Autor opowiada w niej i opisuje – nie jako socjolog czy historyk, ale jako pisarz – o duchowych procesach i przemianach, jakie rozstrzygnęły o losach wojny i o losach społeczeństwa niemieckiego.

Jako bohater – podmiot opowiadający – zastanawia się nad prądami, reakcjami i przeobrażeniami we własnym życiu i w życiu wspominanych postaci. I ustawicznie stawia pytania, jak to się stało, że opisywane wydarzenia duchowe w swej „jednoczesności i zmasowaniu umożliwiły nastanie Trzeciej Rzeszy, a które stanowią dziś jej niewidzialne tło” (s. 186). I to jest najciekawsze: co i dlaczego zadecydowało, że Niemcy w swej większości stali się nazistami. Przecież byli ludźmi porządnymi, jako wspólnota byli pracowitym i praworządnym narodem, otwartym na inne narodowości. W Berlinie Żydzi, Polacy, Czesi, Rosjanie czuli się jak u siebie w domu. Podobnie i w innych miastach niemieckich. Jednak Hitler swoją propagandą potrafił w nich obudzić demony nienawiści do obcych, najpierw do Żydów, a potem do innych narodowości. A potem wzniecił w nich jakieś narodowe samouwielbienie. „Nacjonalizm, a potem narodowe samouwielbienie i samoprzeglądanie się w lustrze, z całą pewnością jest wszędzie groźna chorobą psychiczną, zdolną zniekształcić i zeszpecić rysy danego narodu, podobnie jak próżność i egoizm wypaczają i szpecą rysy człowiecze. Nigdzie jednak choroba ta nie ma tak złośliwego i niszczycielskiego charakteru jak w Niemczech” (s. 223). Naród szlachetny, kulturalny dał się do tego stopnia przekonać propagandzie, że ludzie zaczęli się pozdrawiać „Heil Hitler”. Jako naród Niemcy nie protestowali przeciwko temu i wnet zaakceptowali nowe fakty, które stwarzała nowa władza po 1933 roku: „minister kultury zniósł administrację kościelną, nazistowskiego pastora wojskowego Muellera mianował „biskupem Rzeszy”, a następnie podczas „masowej manifestacji” w Pałacu Sportu świętowano zwycięstwo nowego „niemieckiego” chrześcijaństwa, z Adolfem Hitlerem jako niemieckim zbawicielem, wśród sztandarów, przy dźwiękach pieśni Horsta Wesela i okrzykach „Heil”. (...) Potem odbyły się „wybory kościelne”. Naziści odkomenderowali do urny całą armię ludzi mieniących się chrześcijanami, a nazajutrz gazety donosiły o glorii zwycięstwa. Przytłaczające zwycięstwo wyborcze Niemieckich Chrześcijan! Pod wieczór, kiedy przejeżdżałem przez miasto, na wszystkich wieżach kościelnych powiewały już sztandary ze swastyką” (s. 239 – 240). Te fakty zmieniały rzeczywistość niemiecką. „Wszędzie sztandary ze swastyką, brunatne mundury, których nigdzie nie można było uniknąć: w autobusie, w kawiarni, na ulicy, w Tiergarten – wszystko to wszędzie zawłaszczało otoczenie niczym jakaś armia okupacyjna” (s. 248). Wszystko to budziło w nim niepokój i wstręt, gdyż prymityzowało życie wspólnotowe. Nie godził się na życie w ideologicznym poddaństwie. W tej sytuacji postanowił – podobnie jak wielu jego rodaków i obywateli pochodzenia żydowskiego – wyemigrować z własnej ojczyzny.

Czy ocalił siebie? Być może. Tego nie mogli uczynić wszyscy. On uczynił to tylko dlatego, że do końca nie utracił zdolności mówienia „w pierwszej osobie liczby pojedynczej”, a więc własnej  zdolności widzenia i osądzania faktów i zdarzeń. Dostrzegł chorobę w życiu narodu i uciekł przed zarazą. Tysiące innych krzyczało z aplauzem „Heil”. I wzajemnie się pozdrawiało się „Heil Hitler”, czego po wojnie się wstydzili.
Dlaczego tak późno? To pytanie  niepokoi przez cały czas.

                                                                                                                   ks. prof. Antoni Siemianowski