Ulica cioci Oli. Z dziejów jednej rewolucjonistki - Aleksandra Domańska

ulica cioci_oli_300px

Autorka recenzji: Kamila Kasprzak

 

Emancypacja oczarowanej radykalistki

W dzisiejszych czasach, szczególnie po bezmyślnych atakach słabych intelektualnie ludzi na profesora Zygmunta Baumana w murach wrocławskiego Uniwersytetu czy mentalnym maraniu „walczących z komuną” mediów pokroju „Gazety Polskiej”- powyższa pozycja to lektura obowiązkowa dla każdego, kto zechce zrozumieć.

Co ważne, to właśnie od postulatu poznania wychodzi autorka książki Aleksandra Domańska, gdy pisze: „Ja chciałabym pytać nie po to, aby osądzić, ale aby zrozumieć”. I chociaż ona sama ma akurat mocny argument by to zrobić (wszak sprawa dotyczy jej babki), to my jako świadomi minionych dziejów, członkowie dzisiejszego społeczeństwa, powinniśmy tym bardziej odpowiedzialnie podejść do przeszłości. W dodatku nie tylko dlatego, że wiemy jak wiele jej wydarzeń czy pomysłów się skończyło, ale też dla zwykłej uczciwości czy ochrony przed manipulacją. Ta ostatnia bowiem zdaje się być domeną każdej epoki, której władza prawie zawsze zaciera dokonania poprzedniej. I tak jak np. PRL dyskredytowała nie raz żołnierzy Armii Krajowej, tak obecna władza konserwatywnych liberałów choćby do socjalnych postulatów poznańskiego Czerwca'56 dopisuje dziś Boga i ojczyznę albo dokonuje bezmyślnej dekomunizacji w publicznej przestrzeni, gdzie karani są niekoniecznie ci, którzy powinni. Dekomunizacja też staje się punktem wyjścia dla Domańskiej, gdyż to od niej zaczyna się wspomniane „zrozumienie”.

Otóż cała opowieść zapewne by nie powstała gdyby pisarka nie dowiedziała się, że ulica jej babci, oficjalnie Heleny Kozłowskiej, naprawdę Beli Frisz, ale zwanej przez autorkę-wnuczkę „ciocią Olą” (z racji młodego wyglądu) – zostanie zlikwidowana. Obecni decydenci bowiem uznali, że Ola nie zasługuje na własną ulicę z powodu współpracy z poprzednim systemem, a jej potomkini postanowiła sprawdzić czy rzeczywiście i jak to się stało, że ów kobieta doczekała się własnego miejsca w mieście. Wszystko zaczyna się więc od dzieciństwa i młodości bohaterki, która pochodziła z tradycyjnej oraz pobożnej żydowskiej rodziny, gdzie losem młodej dziewczyny, często tylko edukowanej do minimum, była rola „żydowskiej narzeczonej”. To nic innego oczywiście jak szybkie zamążpójście za „skromnego młodzieńca bez wielkich pretensji”, a potem rodzenie mu dzieci, bo taka „wola Boska”. I to w tym momencie właśnie na myśl o tak ograniczonej przyszłości, Ola-Bela sprzeciwia się po raz pierwszy, tym bardziej, że dalej chciała się uczyć, a i sięgała już wtedy po nieobowiązkowe lektury. Wydaje się więc, że ucieczka w komunizm, była na pewno formą emancypacji dla tej młodej wówczas dziewczyny. Jednak dlaczego tak radykalna idea, a nie np. socjalizm, który też skupiał w różnych grupach lewicujących Żydów oraz obiecywał im wolność? Bo tu kolejnym problemem okazało się ów „żydostwo”, które ciążyło m.in. Oli niczym rasowy stygmat i kojarzyło się z całą tą religijną i opresyjną społecznością, a komunizm przecież przez swój internacjonalizm miał „wymazać” pochodzenie. Dalej będzie zarówno poczucie niesprawiedliwości społecznej (które znów „zagospodarowałby” bez problemu socjalizm) jak i bunt, na który wskazuje Domańska cytując Bohdana Cywińskiego:„Decyzja buntu wymyka się jakimkolwiek ocenom w kategoriach zdrowego rozsądku politycznego. Może być jedynie przedmiotem swoistej medytacji nad bogactwem etycznym człowieka, które potrafi zamanifestować się w takich właśnie wyborach postaw ideowych”. Zatem główna bohaterka to romantyczna rewolucjonistka, która bardziej kieruje się emocjami niż rozwagą w pragnieniu obalenia starego ładu i budowy nowego świata. Trochę jak ci wszyscy ulubieni przez prawicę powstańcy, którzy też m.in. za wizję wolnej według ich wyobrażeń Polski, szli na bagnety. I w końcu jeśli jest prawdziwa, to uskrzydla również miłość Oli do swego imiennika Olka, oczywiście oddanego sprawie ideowca, a i legendę czy etos jak w wielu epokach, potrafi zbudować także więzienie. Miejsce, gdzie kobieta wraz z innymi komunistami, których działalność w międzywojniu była nielegalna, testowała w praktyce założenia swej ideologii, czyli choćby wspólnoty, równości i braterstwa. Wspaniałych zasad, których jeszcze nie zdążyła wypaczyć partyjna machina: ta „wewnętrzna” i stalinowska. Choć w końcu i ona przyjdzie, gdy po wojnie oraz czystkach zabraknie osób do obsadzenia różnych funkcji w skomunizowanym kraju, a wcześniejsze idee zastąpią mniej szlachetne czyny...

Jednak czy ciocia Ola, która „skończyła” jako dygnitarz od propagandy, była złym człowiekiem? Otóż przed takim uproszczonym i jednoznacznym podejściem, dzieło Domańskiej chyba nas przede wszystkim przestrzega, co zresztą potwierdziła założycielka gnieźnieńskiego Klubu Dyskusji o Książce, gdzie ów lektura została omówiona. Co więcej, każe też zastanowić się nad wybiórczym szafowaniem faktami i podejściem do postaci historycznych, które nie będąc „ewidentnymi zbrodniarzami”, skutecznie eliminowane są ze zbiorowej pamięci. Wspomniana dekomunizacja czy „usuwanie” nawet pozytywnych bohaterów przeszłości, którzy, jak to obrazowo opisuje autorka „zsyłani są do coraz głębszych archiwalnych kazamatów”, to więc nic innego jak potwierdzenie, że historię tworzą zwycięzcy danych czasów. Niestety znów bezrefleksyjnie i w wygodnej dla siebie narracji.

Natomiast jeśli chodzi o styl i sposób napisania książki, to niestety wielu odbiorców on nie zachwycił. Utkany z licznych wtrąceń w postaci cytatów z różnych dzienników, wierszy oraz powieści, miał bowiem wypełnić luki w życiorysie cioci Oli i zbudować obraz tamtej epoki, ale zamiast tego tytułowa postać nadal pozostała tajemnicza, a wiedza pokazująca tamten okres nie była zbyt odkrywcza. Tyle, że jak dla mnie te zabiegi, mimo iż jeszcze upchnięte w setki mini rozdziałów, co chwilami rozpraszały uwagę, stały się świetną wyprawą w świat barwnych anegdot czy trafnych argumentów i historii osób uwikłanych w cały ten idealizm-totalitaryzm. Mające posmak tragicznej fascynacji opowieści o Majakowskim, co zabił własne „ja”, najpierw na rzecz zbiorowości, a potem partii lub równie ciężkie dylematy raz pijącego, a innym razem chwalącego Stalina Broniewskiego, pozwalają właśnie wczuć się i zrozumieć. Dla mnie jednak „Ulica cioci Oli” to przede wszystkim rzecz o emancypacji „starannie edukowanej dziewczyny rzucającej bomby” (jak pisze o podobnych radykalistkach Lena Magnone), która odrzucając tłamszący, rodzinny konserwatyzm, presję swojej społeczności na „rolę kobiety” i stygmatyzujący „ethnos” - wybiera ideę, która miała budować świat na nowych zasadach, lecz także go pogrążyła...