Dolina Nicości - Bronisław Wildstein

Mijający rok przyniósł nam co najmniej dwie istotne powieści, które można by określić mianem rozrachunkowych. Różniące się między sobą, odmiennie skonstruowane, ale w swojej odrębności podejmujące ten sam temat: rozprawienie się z duchami III RP.

Marsz Polonia Jerzego Pilcha to powieść wizyjna, metaforyczna, nie przynosząca gotowych recept czy diagnoz. Na balu u znanego swawolnika Beniamina Bezetznego (w tej roli Jerzy Urban) niczym w ludowej chacie z Wesela Wyspiańskiego spotykają się najważniejsi Polacy: politycy, artyści, biznesmeni i dorobkiewicze reprezentujący odmienne spojrzenia na polskie podwórko. W finale zamiast tańczyć chocholi taniec rozgrywają oni mecz: Wieża Babel kontra Arka Noego. Wildstein w Dolinie nicości poszedł z kolei w konkretyzację. Akcję powieści umieścił we współczesnej Warszawie, wśród bohaterów bez problemu rozpoznamy najważniejsze postaci życia publicznego, a tematem głównym jest ich stosunek do lustracji. W związku z tym Dolinę chcąc nie chcąc czytamy jak powieść z kluczem natrętnie dopatrując się w niej aktualności, z kolei Marsz Polonia jawi nam się bardziej uniwersalnie jako poemat niemalże, w którym „zajęcia patriotyczne” są tylko jedną z kilku możliwych interpretacji.

Skupmy się jednak na powieści Bronisława Wildsteina. Główny bohater, redaktor Wilczycki decyduje się na łamach swojego pisma opublikować dokumenty, które wskazują na to, że znany i poważany autorytet profesor Marian Lew był kiedyś tajnym współpracownikiem SB. Wilczycki nie ma w tym żadnych osobistych korzyści, nie feruje wyroków ani nie potępia. Chce tylko pokazać swoim czytelnikom pewne fakty, po to by oni sami wyrobili sobie opinię. Jest pewny, że przedstawione dowody nie są żadnymi fałszywkami, publikuje opinie ekspertów potwierdzające taki stan rzeczy. Mimo to artykułem w swojej gazecie rozpętuje wojnę: jest sam przeciwko wszystkim. Konkurencyjne media, telewizja a nawet kościół okazują się być bastionem antylustracyjnym. Dlaczego? Najprościej mówiąc: ci, którzy najgłośniej krzyczą i domagają się spalenia IPN-ów sami mają niejeden grzech na sumieniu, a w teczkach znajdą stosy przygotowanych przez siebie raportów. Wilczycki zostaje zakrzyczany, odsunięty od publicznego życia, odchodzi od niego ukochana kobieta, druga chce go użyć jako trampoliny do rozkręcenia własnej kariery. W wyniku tego bohaterski, choć załamany dziennikarz decyduje się wsiąść do pociągu i nie wysiadać jak zwykle w Krakowie, ale jechać aż na koniec Polski do Przemyśla, gdzie czeka na niego walka o małe sprawy zwykłych ludzi.

Wildstein przenikliwie pokazuje układy i układziki, jakie rządzą publicznym życiem, mechanizmy powstawania karier i ich łamania (znakomita jest historia Widłaka, jednego z prawicowych polityków, którego córka została wmanewrowana w romans z podejrzanym playboyem, co zniszczyło pozycję ojca). Znajomości tego eklektycznego światka, w którym wspólne interesy kręcą dziennikarze, artyści, księża, biznesmeni czy zwykli oszuści, nie sposób mu odmówić. Mamy tutaj znane nam skądinąd pomówienia o pedofilię, kwestie lustracji księży czy – z innej beczki – niemożność odnalezienia się w teraźniejszości dawnych liderów opozycji. Nie trzeba być znawcą współczesności by w głównych bohaterach dopatrzeć się rysów samego autora, Adama Michnika, księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, Sławomira Sierakowskiego, Jerzego Urbana, Lesława Maleszki i wielu innych. Bohaterowie są zresztą nakreśleni bardzo sugestywnie. Dlatego też trudno nie pisać o tej książce jak o powieści „tu i teraz”, powieści z kluczem, powieści rozrachunkowej. Te określenia narzucają się same z siebie, odbierając jednak książce Wildsteina uniwersalność, która postawiłaby ją obok Marsz Polonii, Przedwiośnia, Granicy czy Lalki. Czytając Dolinę Nicości miałam wrażenie, że Wildstein pisał ją jak rasowy publicysta: bardziej dla siebie i dla swojego pokolenia niż dla przyszłych czytelników. Dlatego też książka, która wyrosła z lustracyjnych doświadczeń autora mającego na swoim koncie przecież nagrodę Kościelskich, wbrew jego woli będzie czytana jak zbeletryzowana publicystyka i zostanie postawiona bliżej Kadena-Bandrowskiego niż Żeromskiego. Choć nie sposób nie zauważyć, że autor podejmuje próby pokonania li tylko aktualnej wykładni jego książki. Dokonuje zmetaforyzowania współczesnej Polski, ukazuje ją bowiem jako amoralną Dolinę Nicości, snuje prawie teologiczne rozważania na temat zdrady (motyw Ewangelii Judasza) czy też poszukuje wyzwolenia w wolterowskim uprawianiu własnego ogródka. Mam jednak wrażenie, że te próby mimo wszystko giną w publicystyczno-rozrachunkowym charakterze tej książki, który pewnie wielu do siebie zniechęci. Jedna gwiazdka mniej należy się dodatkowo Wydawnictwu, które nie do końca zadbało o kwestie edytorskie. W tekście możemy znaleźć rażące literówki. Miejmy nadzieję, że w dodrukach, których mimo wszystko Wydawnictwu życzę, zostaną one usunięte.

                                                                                                                                    Monika Wróblewska