VIII ZJAZD GNIEŹNIEŃSKI

RODZINA NADZIEJĄ EUROPY - Relacja subiektywna

Co mi zostało ze zjazdu gnieźnieńskiego? Pytam samą siebie... Myślę, że zmęczenie. Nie tyle fizyczne (bo fizycznie odsiedziała mi się jedynie pewna część ciała), ale psychiczne. Zjazd – jak co roku – narzucił straszliwe tempo pracy. A ponieważ wiele rzeczy działo się równolegle, można było sobie wybrać to, na czym komu zależało, tylko trzeba było pilnować czasu i wchodzić do właściwej sali...


Oczywiście przybyło na Zjazd wielu oficjeli. Padło z ich ust wiele trywialnych zdań i nic-nie-znaczących-choć-pięknie-brzmiących frazesów. Jeśli komuś zależało na tym, by zobaczyć osoby znane z TV i pierwszych stron gazet, mógł na spotkania z nimi poświęcać swój czas. Byli politycy polscy i europejscy, ministrowie i ich doradcy, hierarchowie Kościoła, publicyści i żurnalisci wielu środowisk – także niekatolickich.


Był tu  także Prezydent L. Kaczyński, obdarzając nas odkrywczymi myślami w rodzaju: Małżeństwo to zawsze będzie związek jednego mężczyzny i jednej kobiety. To odkrywcze zdanie zostało nagrodzone spontanicznymi brawami uczestników. Powiedział też: Małżeństwo jest związkiem zawieranym na całe życie, od chwili jego zawarcia aż do śmierci. Dalej w tym guście. Może taka jest rola Prezydenta?


Ale byli też oficjele, których słuchało się zachłannie, z przyjemnością zatrudnionego do rozważań rozumu. Została mi w głowie refleksja Arcybiskupa Jeremiasza dotycząca rozumienia pojęcia „rodzina” w Nowym Testamencie. Prof. Bartoszewski, jak to tylko On potrafi - ze swadą profesora i tempem, którego zazdrościć Mu może każdy redaktor Teleekspresu – wystąpieniem inauguracyjnym wprowadził uczestników w przestrzeń prawdziwej rozmowy przypominając, na czym polega dialog. Zwłaszcza pozostała ze mną myśl, że: Należy na wstępie zdać sobie sprawę, że prawidłowo pojmowany dialog nie służy w pierwszej kolejności przekonaniu drugiej strony o własnej słuszności, lecz raczej otwarciu się samemu na pełne zrozumienie kierujących nią pobudek. A przecież sama często przystępując do rozmowy mam w sobie założenie że wiem, jak i co trzeba zrobić i wystarczy tylko umiejętnie „wcisnąć” to drugiej osobie...


Na koncepcję dialogu podana przez Bartoszewskiego powołała się podczas swego wykładu dr Joanna Sakowska mówiąc, że tak właśnie należy myśleć o dialogu z dziećmi. Pod koniec wyjaśniła też, czym różni się dialog od komunikacji (pojęcia te sa mylnie traktowane jako tożsame). Otóż komunikacja jest narzędziem umożliwiajacym wymianę myśli. Ale jako narzędzie może służyć zarówno dialogowi jak i manipulacji – w zależności od intencji oraz umiejętności rozmówców.


Wykłady były nowością Zjazdu. Z reguły 2 krótkie wykłady wprowadzały w tematykę następującego po nich panelu. Było to udane rozwiązanie, mam nadzieję, że zadomowi się na następnych zjazdach.

Panele, jak poprzednio, stanowiły jedną z głównych metod wymiany myśli podczas Zjazdu. Na szczęście – w porównaniu do poprzednich zjazdów – były to panele sprawnie prowadzone w grupach 3-4 dyskutantów. Wiele z nich miało charakter odkrywczy. Z tych, na których byłam, cenię sobie debatę o kryzysie dojrzewania („Syndrom Piotrusia Pana i laleczki Barbie”), szczególnie wystąpienie kaznodziei parlamentarzystów, ks. Pawlukiewicza, który zaczął od tego, że Adam był pierwszym Piotrusiem Panem, gdy nie obronił Ewy przed szatanem. Gdzie był Adam, gdy wąż kusił Ewę? Stał obok i milczał, a potem zwiał w krzaki. Jego wyjaśnienie roli mężczyzny na przykładzie z księgi Sędziów (Jahel i Sisara) na długo zapamiętam!


Oczywiście byli też panelowi eksperci, którzy wygłaszali mniej lub bardziej autorytatywne androny. Na przykład nie ja jedna zastanawiałam się, co mogą znaczyć teksty B. Wildsteina, które szły jakby obok głównego tematu... Gdybaliśmy wierząc w Jego intelekt czy czasem nie przesadzał, by włożyć kij w mrowisko – tyle że trafiał w grono ludzi dialogu, którzy wysłuchali bez komentowania. Pewnie gdyby takie stwierdzenia pojawiły się w debacie telewizyjnej, mogłyby wywołać burzę. Tu za cały komentarz starczyło wzruszenie ramion.


Tegoroczny Zjazd miał swego Wielkiego Showmana. Dr Szymon Grzelak prowadził wykład i 2 warsztaty. Jak przystało specjaliście od „Dzikiego Ojca” zrobił to brawurowo, porywając uczestników swoimi ideami. Mam nadzieję, że sprzedał wiele egzemplarzy swojej książki, zwłaszcza że dobrze się ją czyta.


Warsztaty wciąż stanowią osobną wartość Zjazdu. W tym roku było ich naprawdę dużo (14), ale i tak sale pękały w szwach i głównym problemem było donoszenie krzeseł. Rozmawiałam z prowadzącymi kilku warsztatów – byli bardzo zadowoleni zaangażowaniem uczestników, ich dociekliwością, która zmusza prowadzącego i resztę grupy do wysilonego drążenia tematu. Sama byłam na warsztatach „Jak pomóc osobie w kryzysie małżeńskim”, gdzie na autentycznych przypadkach z życia państwo Grzybowscy pokazali obecnym, na co warto uważać, by chcąc pomóc – nie zaszkodzić osobom cierpiącym z powodu kryzysu.


Ostatni dzień, poświęcony polityce rodzinnej państwa i krajów UE był raczej biadoleniem i gdybaniem wśród ogólnych dobrych chęci. 


Uczestnicy przybyli z różnych stron. Wielonarodowy tłum kłębił się głównie przy przejściach, które kontrolowali pracownicy BORu (na szczęście sezon na BORowiki był tylko w piątek!). Bo naprawdę można powiedzieć śmiało, że obsługa Zjazdu była w tym roku koncertowo sprawna! Widzę różnice – byłam na 4 zjazdach. Co ciekawe, wielu młodych ludzi, którzy rozpoczynali pracę przy obsłudze zjazdów jako maturzyści, wciąż jako wolontariusze włączają się w to działanie choć ich status i wiek się zmienił...


Piszę o tym, bo dotarło do mnie w trakcie zjazdu, jak trudne logistycznie jest zorganizowanie imprezy dla ponad tysiąca osób (na pewno nie było ich mniej) z różnych krajów i to w taki sposób, by było ciekawie, inspirująco i sprawnie. Tu chylę czoła przed organizatorami i zamiatam grzywką chodnik z wrażenia!!! Zrobili to!


Trochę żałuję, że pogoda Zjazdowi nie pomagała. Nabożeństwo „Ekumeniczna Droga Życia” przeniesiono z miejskich ulic do Katedry. Zyskała inny urok, ale brakowało mi tego ekumenicznego przemarszu przez centrum miasta...


Patrząc na to, jak wiele osób przybyło w piuskach i sutannach, widać jak ważnym tematem dla Kościoła jest rodzina...- powiedział na ostatnim panelu bp. St. Stefanek. Kontynuując to zdanie można rzec: ”i jak bardzo Kościół sobie z tym tematem nie radzi”... Ale mam nadzieję, że zjazdowe refleksje posłużą temu, by radził sobie lepiej. Zresztą nie tylko Kościół. By lepiej radziło sobie państwo, organizacje, instytucje i same rodziny. Bardzo bym tego chciała. Pewnie jak wielu uczestników.


Skończył się Zjazd. Czas odpocząć. A potem wziąć się za swoją rodzinę. Powodzenia!

                                                                                                                                         Anna Bentyn