Marzycielka z Ostendy - Eric Emmanuel Schmitt

Gdy marzenia bolą...


Pięć historii, pięć bohaterek, garść marzeń, ogrom cierpień. Bohaterowie prozy Schmidta są jak zwykle zwyczajni – niezwyczajni. Schorowana Emma Van A, morderczyni Gabriela, nieszczęśliwa pielęgniarka Stefania, zaczytana Sylwia i tajemnicza kobieta z bukietem. Każda z nich czegoś pragnie i o czymś marzy, każda cierpi i na swój pokrętny sposób siłuje się z ironicznym losem.


Każdą z nich można by bez słowa i uwagi minąć na ulicy. Schmitt jednak wydobywa z ich losów coś, co sprawia, że stają się niezwykłe. Wiodą życie jak inni, ale – choć nieszczęśliwe – dają sobie prawo do marzeń. Próbują wygrać miłość. Ich działania niekiedy wzruszają, najczęściej wydają się żałosne. Ludzie postrzegają je jako nieudolne, nieszczęśliwe, przegrane kobiety. A one same pozwalają na ten osąd. Bo ich największe pragnienia nie wydostają się poza ciasny kąt ich dusz i serc.


Marzycielka z Ostendy żyje wspominaniem dawnej miłości, Sylwia ucieka w kiepskie powieści, by nie myśleć o chorobie, Gabriela pozwala, by zło sączyło jad do jej serca, a kobieta z bukietem po prostu czeka. Jest jeszcze Stefania, której niska samoocena nakazuje myśleć, że może być trakcyjna jedynie dla schorowanego ślepca.


Bohaterki Schmitta marzą, ale nic nie robią, by swe marzenia urzeczywistnić. Mogą zatem irytować. Ale nie każdy ma dość sił, by zmieniać swoje życie – zdaje się mówić autor. Poza tym do każdej z nich głośniej lub ciszej puka pewna pani, która i tak decyduje o ostatecznym rozwiązaniu zawiłych sytuacji. Może więc proza Schmitta (która zebrała dość słabe recenzje) to nie opowiadania o marzeniach i miłości, ale poetycki traktat o śmierci? O tym, że obok szczęścia zwykle pojawia się smutek – niepożądany bohater codzienności, który sprawia, że pewnego dnia człowiek rozpada się na kawałki*.


Książkom Schmitta zarzuca się pewną zgrzebność, ale ten surowy, pozbawiony nadmiernego potoku słów, ubogacony jedynie subtelnymi opisami przestrzeni, styl uważam za charakterystyczny dla tegoż autora. Schmitt nie dopowiada losów swych bohaterów, nie tłumaczy ich, pozwalając płynąć jedynie faktom. Suchym, bolesnym. Proza Schmitta jest jak sztuka teatralna. Gotowa do odegrania, pozbawiona kontekstów i mdlącej otoczki. Za to pełna emocji, które wrażliwy czytelnik musi odnaleźć w sobie i sam zdefiniować, by potem zapytać siebie, czy polubił bohaterów, czy ich rozumie, czy nienawidzi. I czy cierpi razem z nimi. Bo Schmitt jak zawsze pisze o cierpieniu. Pisze o nim pięknie:

Ta przestrzeń niewypowiedzianych słów, mroczne sanktuarium zamknięte między skroniami jest tak pełne bólu! Niektórych słów nie mógłbym wypowiedzieć, nie rozpadając się przy tym na kawałki. Lepiej milczeć. Czyż każdy z nas nie wyciąga wniosków z głębi własnej ciszy?”.


                                                                                            Agnieszka Lange  


* cytaty zaznaczone kursywą pochodzą z książki E. E. Schmitta, Marzycielka z Ostendy, Kraków 2009.