Liryki przedostatnie - Teresa Tomsia

Liryki przedostatnie.jpg

Autorka recenzji: Irmina Kosmala 


O kruchości istnienia - co poezja potrafi

 

W najnowszym tomiku poetyckim Teresy Tomsi Liryki przedostatnie (Flos Carmeli, Poznań 2022) jest coś z aury nabożeństwa. Czytelnik zasiada w „przedostatnim” rzędzie i wsłuchuje się w opowieści o utracie. Kolejne strofy oprowadzają po bliskich jej miejscach, przywołują zaprzyjaźnione osoby, mówią o tym, co obecne, co przeszłe, co przewidywane. Radość obcowania z drugim człowiekiem przeplata się tu, podobnie jak w modlitwie, ze smutkiem, tęsknotą i stratą. To prawda: boli istnienie, ale jeszcze bardziej doskwiera jego brak. W najnowszym zbiorze wierszy jesteśmy zatem świadkami kontredansu życia i śmierci.

Pamięć „ja” o minionym czasie, ludziach i zdarzeniach zawłaszcza mentalne przestrzenie, reorganizując po swojemu przypadkowy splot najważniejszych reminiscencji. Czasem wystarczy migawka wspomnienia – burgundowy szal z frędzlami podarowany poetce Julii Hartwig; innym razem są to obserwowane przez uchylone okno chłodne strugi deszczu, by znieruchomieć na chwilę, dać się ponieść wspomnieniu o przyjacielu Lechu M. Jakóbie, który ćwiczył się do życia, a pozostawił po sobie, o ironio, wiersze Ćwiczenia z nieobecności (2021). Czy też wtedy, gdy znienacka wydobywa się na wierzch myśl przywołana z dzieciństwa, gdy pomogło się ubogiej kobiecie pociągnąć przez chwilę jej brzemię – dyszel ciężkiego wozu wypełnionego po brzegi więdnącymi w słońcu warzywami, których nikt już nie kupi (I nagle to miejsce).

Można zauważyć, że owe reminiscencje raczej nie są łagodne, rzadko kiedy nadaje im poetka rys nostalgiczny (jak we wspomnieniu o kresowych krewnych Nie martw się, duszko). Najczęściej dręczą, przygnębiają, budzą atawistyczny lęk przed nieuniknionym. Czy w takim razie liryka, a zatem krótka, esencjonalna próba ujarzmienia myśli o utracie, pozwoli się od nich uwolnić po ich wybrzmieniu?  

Autorka W cieniu przelotnego trwania (2021) świetnie zdaje sobie sprawę ze znaczenia ważkości słów, z ich wielowiekowego, nabrzmiałego znaczeniami istnienia w ludzkim krwiobiegu, ale zarazem i z ich ułomności – niewyrażalności – jak w wierszu Poetycki poranek:

(…)

Czy słowa są wierniejsze od zwierząt i ludzi –
wypowiedziane nigdy nie zaginą, krążą
w cytatach, w myślach, błądzą na papierze,
a jednak, chociaż powtarzane – tak niewiele
o tym, co jest niedostępne, mówią.

Zawodzą słowa, bo zawodzą uczucia – miłości, przyjaźni, dobroci… Zawodzi sygnał telefonu i kartka z podróży. Pozostaje ciepłe wspomnienie minionego czasu niczym wywołane w ciemni zdjęcie. Refleks światła. Odbijają się w nim sprawy, o które tępią się najmądrzejsze słowa, ale do których wierna pamięć uporczywie powraca niczym w wirze tornada. Rotują w nim wspomnienia dotyczące najbliższej rodziny, z których najboleśniejsza jest ta o matce Zofii, Sybiraczce żegnającej się ze światem po trudach życia. Dalej przysiadają przy nas tchnienia dawnych spotkań przyjaciół poetów, których już nie ma: Macieja Niemca, Jerzego Ł. Kaczmarka, czy pedagoga Grzegorza Liczbańskiego.

W dramat (nie)istnienia rozpisana na strofy zostaje również wojna toczona przez Rosję na ukraińskiej ziemi, jak choćby w wierszu Nie chcą uwierzyć: „Wkracza do miasta Bucza demon w rosyjskim/ mundurze – pali domy, strzela do dzieci,/szpitale z ziemią zrównuje”. Lecz i w obliczu potwornej zbrodni, jaka dzieje się na naszych oczach, poetka nie traci nadziei, gdy woła w publiczną przestrzeń: „Odnajdę ciebie wszędzie/ dziewczynko z Ukrainy/ z wypisanym ręką matki/ imieniem na plecach” (Po imieniu zawołam). Od nihilizmu ocala wiara w dobro i potęgę Transcendencji. To, co nas spotyka, nie dzieje się przypadkiem, ma swój nierozpoznany przez nasze oko sens. W chaosie rodzą się gwiazdy, z tornada natrętnych wspomnień powołane do życia zostają niezwykle osobiste, substancjalne wiersze, których ciężar odczuwamy jeszcze długo po wybrzmieniu ostatniego wersu. Bo „(…) Ktoś tu jeszcze żyje, uprawia glebę” (Przylgnąć).

Przepiękna okładka stanowiąca panoramę Paryża autorstwa Mony Tomassi to swoiste preludium do niektórych liryków przywołujących wspomnienia kulturalnej stolicy świata i ludzi, z którymi poetka była zaprzyjaźniona. Na czwartej stronie okładki ujrzymy z kolei artystyczne zdjęcie autorki Liryków przedostatnich wykonane przez Marka Wittbrota. Można doszukać się w nim metafory domykającej wieko zawartych w niniejszym tomiku utworów o przemijaniu. Zamyślona, lekko uśmiechnięta młoda kobieta z przechyloną głową, wydaje się zapatrzona w mijającą chwilę. To z pewnością dobra myśl, świeża, nie skażona jeszcze czasem i goryczą rozstań. Za bohaterką zdjęcia widzimy dwie rzeźby. Zastygłe, skończone dzieła. Zimne i kruche – jednak trwa pamięć wykuta artystyczną ręką rzeźbiarza Michała Milbergera i poruszają wersy Macieja Niemca, poety, który w Paryżu stał się już legendą. Poznańska poetka pisze o nim z podziwem i zrozumieniem jego trudnych życiowych wyborów „na paryskim bruku”, a zamieszczone cytaty, motta podkreślają piękno jego strof (M. Niemiec: „Chcesz istnieć? / – Nie odpowie na to wiersz (…) każde następne słowo / przynosi ratunek i każde / przynosi ból, brak / puenty, brak opatrunku”).  

W liryku Teresy Tomsi odnajdujemy to, co poezja potrafi – połączyć odległe światy, ożywić, co odeszło : „I zdążałam ku światłu, aby nas ujrzało,/ poczuło tętno, przywołało życie, gdy w chłodzie /ciemni rozmawiamy nieraz cichymi strofami,/ próbując ocalić w jednym niemym zdaniu/ piękno nieuchwytne – dojrzeć w nim coś/ rzeczywistego, co nie jest jedynie/ śladem opłatka śniegu w locie/ roztartym na szybie” (Co odeszło).

---------------------------------------------------------------------------------

Teresa Tomsia Liryki przedostatnie, Flos Carmeli, Poznań 2022.