Galeria osobliwości
Tykot - Krzysztof Czyżewski
Autor recenzji: Zbigniew Masternak
Wszystko zaczyna się od ciszy
W świecie, który coraz szybciej traci słuch – zalewany dźwiękiem, zmęczony słowem, przebodźcowany informacją – poezja może stać się miejscem cichym. Może być schronieniem. Nie ucieczką, ale chwilą skupienia. Krzysztof Czyżewski, autor tykotu, najwyraźniej wierzy, że właśnie taka poezja ma dziś największą wartość – ta, która nie domaga się uwagi, lecz ją ofiarowuje.
Tom tykot, wydany w 2025 roku przez Wydawnictwo a5, to nie zbiór poetycki w klasycznym rozumieniu. To raczej ścieżka. Wąska, udeptana stopami myśli i uczuć, którymi idzie się nie po to, by dotrzeć – lecz po to, by być. Ten tytułowy „tykot” nie jest hałasem, nie jest dźwiękiem wystrzału ani gestem sprzeciwu. To raczej tętno – ciche, powolne, obecne. Poetycka pulsacja tego, co kruche, ale niezbywalne.
Czyżewski, jako współtwórca idei Pogranicza i założyciel fundacji o tej samej nazwie, od lat angażuje się w dialog międzykulturowy. Jego poezja jest naturalnym przedłużeniem tej postawy – słuchającej, cierpliwej, otwartej na Innego. W tykocie nie ma podziałów, nie ma ostrych krawędzi. Są natomiast miejsca spotkania: słowo z ciszą, ja z tobą, człowiek z przyrodą, dzień z nocą.
To poezja uważna, cicha, lecz głęboko zaangażowana. Zaangażowana nie ideologicznie, ale egzystencjalnie – poprzez prosty akt widzenia, słyszenia, trwania. W jednym z wierszy padają słowa, które mogłyby być mottem całego tomu: „być może tyle wystarczy: / że jesteś, i jestem”. W świecie nadmiaru, taka afirmacja prostego bycia razem brzmi jak głęboka odpowiedź na pytanie o sens.
Wszystko zaczyna się od ciszy. Nie tej jałowej, martwej, lecz tej najcenniejszej – żywej, oddychającej. Ciszy, która kładzie się cieniem pod słowem, która istnieje nie obok, ale wewnątrz wiersza. Krzysztof Czyżewski w swoim tomie tykot nie tworzy poezji dla efektu. Nie goni metafor, nie stara się oszałamiać. Pisze tak, jak oddycha: rytmicznie, uważnie, w harmonii z tym, co istnieje pomiędzy.
Tykot – tytuł niby przypadkowy, może nawet niepokojący – to słowo nieoczywiste. Nie wiadomo, czy to dźwięk, czy imię. Czy echo, czy pierwszy puls. Ale właśnie w tym zawiera się siła tej książki: w tajemnicy, która nie domaga się rozwiązania, tylko obecności. To, co Czyżewski robi z językiem, przypomina raczej ruch kaligrafa niż poetę zmagającego się z białą kartką. Słowa nie są u niego narzędziem – są gestem, często ledwie widocznym, a przecież znaczącym. Czyżewski nie szafuje słowami. Jego frazy są krótkie, celne, często rymowane, ale nigdy schematyczne. Wiersze przypominają czasem modlitwy, czasem haiku, czasem zapiski z dziennika intymnych spotkań z rzeczywistością. Nie są to utwory do szybkiego przeczytania – to teksty, które proszą o ciszę. O obecność.
Ten język – łagodny, melodyjny, lecz nigdy sentymentalny – jest zakorzeniony w głębokiej czułości wobec świata. Ale to nie czułość naiwnych – to świadoma decyzja, by kochać pomimo. Pomimo chaosu, pomimo okrucieństwa, pomimo kruchości. Czyżewski nie unika trudnych tematów, lecz nie czyni z nich centrum uwagi. Interesuje go raczej to, co pomimo ran – wciąż żywe.
Jego poezja nie krzyczy. Ona szepcze. Czasem przystaje, zawiesza głos, jakby nasłuchiwała odpowiedzi od świata – może od kamienia, może od trawy, może od drugiego człowieka. Autor – znany przede wszystkim jako twórca idei pogranicza, mediator kultur i słuchacz historii – w Tykocie daje świadectwo innej formy dialogu. Dialogu ze światem, który jest bardziej obecnością niż wymianą słów. Jak rozmowa z ogrodem. Jak słuchanie rzeki.
Czyżewski tworzy wersy jak małe paciorki – nie dla ozdoby, lecz do przesuwania między palcami w medytacyjnej czułości. Wiersze krótkie, wyważone, nasycone prostotą, niosą w sobie ciężar lekkości. Nie są po to, by je analizować. Są po to, by z nimi być. Ich tematem staje się zwykłość – ale nie trywialna. Raczej ta, która na powrót może stać się świętością: uśmiech drugiego człowieka, rytm kroków na ścieżce, zmarszczka czasu na twarzy kogoś bliskiego.
W tomie dominuje afirmacja. Nie ta radosna, rozświetlona, ale ta najtrudniejsza – świadoma. Czyżewski pisze o świecie, który zna swoje rany, zna ciszę po wojnie, zna granice i konflikty, ale mimo to – albo właśnie dlatego – wybiera miłość. Skromną, cichą, niezawodną. Wybiera bycie blisko, wybiera współodczuwanie, wybiera wierność drobnym gestom. To gesty ocalenia – nie spektakularne, ale trwałe.
Tykot można czytać jak modlitwę, jeśli modlitwę rozumiemy nie jako prośbę, ale jako uważność. Każdy wiersz to otwarcie – nie bramy, ale dłoni. Nie do świata wielkiego, ale do tego najbliższego: twarzy sąsiada, liścia pod stopą, śpiewu ptaka o poranku. To poezja dla tych, którzy chcą się zatrzymać. Dla tych, którzy nie boją się ciszy.
Dla kogo więc jest ten tom? Nie dla poszukiwaczy olśnień, lecz dla tych, którzy mają odwagę być cicho. Dla tych, którzy rozumieją, że najważniejsze nie zawsze musi być nazwane. Dla tych, którzy w poezji szukają nie zrozumienia, lecz bycia razem – z drugim człowiekiem, z własnym wnętrzem, z tym, co niepojęte.
„Wiersz nie musi wiele mówić – wystarczy, że jest” – zdaje się mówić Czyżewski. I może właśnie w tym tkwi siła Tykotu: że każda strofa staje się miejscem, gdzie czytelnik może odpocząć. W czasach krzyku i pośpiechu, to poezja, która szepcze: „Zostań. Tu jest miejsce dla ciebie.”
Wiersze z tykotu są jak gest wyciągnięcia dłoni – nie po coś, ale ku czemuś. Niektóre z nich mają charakter dialogu, inne przypominają modlitwę, jeszcze inne – małe filozoficzne przypowieści, zrodzone nie z doktryny, lecz z życia. Wspólnym mianownikiem jest obecność. Poezja staje się tutaj nie tyle opisem świata, co formą bycia z – z drugim człowiekiem, z przestrzenią, z przemijaniem.
To nie przypadek, że wiele wierszy odnosi się do drobnych zdarzeń: uśmiechu, ruchu liścia, codziennego gestu. W tej zwykłości Czyżewski znajduje coś, co warto ocalać. Być może właśnie w tym kryje się sens jego poezji – nie w wielkich słowach, ale w zatrzymaniu. W przywracaniu znaczenia temu, co przeoczone.
Tykot nie jest tomem spektakularnym. Nie domaga się uznania, nie krzyczy o uwagę. Ale zostaje. Wchodzi cicho, jak ktoś znajomy, i siada obok. Nie ocenia, nie poucza – towarzyszy. To poezja, która nie stawia się ponad czytelnikiem, ale siada z nim przy jednym stole. Poezja, która nie chce być zrozumiana – chce być odczuta.
W tym sensie tykot jest książką niezwykle współczesną. Choć jego forma przypomina klasykę, duch tej poezji wpisuje się w najgłębsze potrzeby dzisiejszego człowieka: potrzebę wspólnoty, czułości, autentyczności. W czasach krzyku i spektaklu, to właśnie szept może mieć największą moc.
Tykot to nie tylko tytuł – to metafora. To tętno rzeczywistości, które poeta próbuje uchwycić bez zakłócania jego rytmu. To słowo, które nie musi znaczyć – wystarczy, że jest. Krzysztof Czyżewski – poeta, który wie, że słowo nie zawsze musi tłumaczyć świat – w swoim tomie pokazuje, że poezja może być formą obecności, rodzajem wspólnego milczenia.
To książka, którą się nie „czyta”, lecz do której się wraca – jak do rozmowy, która kiedyś zatrzymała czas. Niech tykot będzie nie echem, lecz początkiem. Nie końcem zdania, lecz otwarciem dłoni.
---------------------------------------------------------
Krzysztof Czyżewski, tykot, Wydawnictwo a5, Kraków 2025.